Выбрать главу

— A… — zaczął znowu — a ty nie powiesz nikomu? Chodzi mi o to, że oczywiście masz prawo, ale…

Pac, pac, pac.

— Nikt mi nie uwierzy — powiedziała Akwila.

— Próbowałem — dodał. — Naprawdę starałem się opowiedzieć, jak było naprawdę.

Wierzę ci, pomyślała. Ale nie jesteś specjalnie bystry, a baron nie jest osobą, która chciałaby widzieć rzeczy, jakimi są naprawdę. On widzi świat taki, jaki chce widzieć.

— Pewnego dnia to ty będziesz baronem, prawda? — zapytała.

— No tak. Pewnego dnia. Ale posłuchaj, czy ty naprawdę jesteś czarownicą?

— I jako baron będziesz wykonywał dobrze swoje obowiązki, tak? — zapytała Akwila, obracając kawałek masła. — Uczciwie, wspaniałomyślnie i porządnie? Będziesz dobrze ludziom płacił za ich pracę i opiekował się starcami? Nie pozwolisz, by ludzie wyrzucili jakąś staruszkę z jej obejścia?

— Mam nadzieję…

Akwila odwróciła się do niego twarzą, wciąż trzymając w dłoniach szpachelkę.

— Zrobisz to, ponieważ ja tu cały czas będę. Kiedy podniesiesz wzrok, zobaczysz, jak na ciebie patrzę. Przez cały czas. Będę się przyglądać wszystkiemu, ponieważ pochodzę z długiej linii Dokuczliwych i to jest moja ziemia. Ale ty możesz być naszym baronem i mam nadzieję, że dobrym. A jeśli nie będziesz… zostaniesz rozliczony…

— Posłuchaj, ja wiem, że byłaś… byłaś… — zaczął Roland, purpurowiejąc na twarzy.

— Bardzo pomocna — podsunęła mu Akwila.

— … ale nie możesz ze mną tak rozmawiać.

Akwila nie miała wątpliwości, że właśnie w tej chwili doszedł ją gdzieś spod dachu cichutki głosik:

— Na litość! Co za ciutglut!

Na chwilę zamknęła oczy, a potem z bijącym sercem pokazała szpachelką jedno z pustych wiader i wydała polecenie:

— Napełnij się!

Coś zamajaczyło i nagle wiadro było pełne wody, i jeszcze kołysało się lekko, rozchlapując ją dookoła.

Roland wybałuszył oczy. Akwila obdarzyła go jednym ze swych najsłodszych uśmiechów, który potrafił być przerażający.

— Nie powiesz nikomu, prawda? — zapytała.

Odwrócił się do niej, tym razem całkiem blady.

— Nikt mi nie uwierzy… — wyszeptał.

— No cóż. W takim razie jesteśmy kwita. Czy to nie miłe? A te raz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym skończyć z masłem i zabrać się do sera.

— Ser? Ale przecież ty… mogłabyś robić wszystko, co chcesz! — wykrzyknął Roland.

— No i właśnie teraz chcę zrobić ser — odparła spokojnie Akwila. — Zjeżdżaj.

— Ta farma należy do mojego ojca! — nie wytrzymał Roland. W tej samej chwili uświadomił sobie, że powiedział to o wiele za głośno.

Odkładana szpachelka dziwnie zabrzęczała.

— Wykazałeś się wielką odwagą, mówiąc to — powiedziała Akwila, odwracając się w jego stronę — ale mam nadzieję, że po krótkim zastanowieniu już tego żałujesz.

Roland, który zamknął oczy, pokiwał głową.

— To dobrze — stwierdziła dziewczynka. — Dziś robię ser. Jutro mogę mieć ochotę na coś innego. Może się też zdarzyć, że przez jakiś czas mnie tu nie zastaniesz. Będziesz się wtedy zastanawiał: Gdzie też ona może być? Ale część mnie pozostanie tutaj na zawsze. Zawsze będę myśleć o tym miejscu, będę na nie spoglądać. I powrócę tu. A teraz zjeżdżaj.

Odwrócił się i pobiegł.

Kiedy jego kroki ucichły, Akwila odezwała się:

— No dobrze, który z was tutaj jest?

— To ja, panienko. Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock, panienko. — Praludek pojawił się za wiadrem i dodał: — Rozbój powiedział, że powinniśmy przez ciutchwilę mieć na ciebie oko i podziękować ci.

To wciąż magia, pomyślała Akwila, choć wiesz, jak się dzieje.

— Pilnujcie mnie tylko w mleczarni — oświadczyła. — Żadnego szpiegowania.

— O nie, panienko — powiedział nerwowo Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock. A potem się uśmiechnął — Fiona będzie wodzą klanu w pobliżu Gór Miedzianogłowych i poprosiła, żebym był jej bardem.

— Gratulacje!

— A William twierdzi, że sobie poradzę, jeśli jeszcze trochę poćwiczę na mysich dudach — ciągnął praludek. — I… no…

— Tak? — zapytała Akwila.

— No bo Hamisz powiedział, że w klanie nad Długim Jeziorem jest dziewczyna, która by mogła zostać wodzą i… no i… klan, z którego pochodzi… jest bardzo porządny… — Praludek zrobił się fioletowy ze wstydu.

— To dobrze — powiedziała Akwila. — Na miejscu Rozbója natychmiast bym po nią posłała.

— Nie masz nic przeciwko temu? — zapytał Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock błagalnym tonem.

— Nic a nic — odparła. Uczciwie mówiąc, odrobinę miała, ale tę odrobinę udało się odłożyć na którąś z półek w jej głowie.

— To wspaniale! — wykrzyknął praludek. — Chłopaki się trochę bały. — Obniżył głos. — A czy chciałabyś, bym pobiegł za wielkim dziełem, który przed chwilą stąd wyszedł, i przypilnował, żeby znowu spadł z konia?

— Nie! — pospiesznie zawołała Akwila. — Nie, nie rób tego. — Sięgnęła po szpachelkę. — Zostaw go mnie — dodała z uśmiechem. — Wszystko możesz zostawić mnie.

Kiedy odszedł, w samotności dokończyła uklepywać masło.

Popatrzyła na wyniki swojej pracy, odłożyła szpachelkę i czubkiem bardzo czystego palca narysowała na powierzchni falistą linię, a potem drugą, tak że wyglądały razem jak fala.

A potem narysowała linię prostą i to była Kreda.

Ziemia pod falami.

Szybko wygładziła masło i sięgnęła po stempel. Przygotowała go poprzedniego dnia, wyrzeźbiła starannie z kawałka drzewa jabłoni, który dostała od pana Kloca, stolarza.

Przyłożyła stempel do masła i przyjrzała się.

Na lśniącej żółtej powierzchni widniała wiedźma podróżująca na miotle pod sierpem księżyca.

Znowu uśmiechnęła się i to był uśmiech babci Dokuczliwej. Sprawy mogły się zmienić pewnego dnia.

Ale musisz zaczynać od małego, jak dęby…

I wzięła się do sera…

* * *

… ta mleczarnia znajduje się na farmie, a farma pośród pól, między wzgórzami śpiącymi w letnim słonku, gdzie stada owiec spacerują powoli po zielonej murawie niczym obłoki po niebie, a tu i ówdzie pasterski pies pędzi po trawie niczym spadająca gwiazda. Tak się toczy i toczy ten świat, który nie ma końca.

Od autora

Obraz, do którego Akwila „wkracza”, istnieje naprawdę, namalował go Richard Dadd i wisi w Tate Gallery w Londynie. Jest nieduży, ale artyście wykonanie go zabrało dziewięć lat. Stało się to w połowie dziewiętnastego wieku. Nie znam słynniejszego obrazu pokazującego elfy. I jest naprawdę bardzo dziwny. Czuje się bijące z niego upalne lato.

Ludzie „wiedzą” o Daddzie, że oszalał, zabił ojca i zamknięty w domu wariatów do końca życia malował swe dziwaczne obrazy. Z grubsza jest to prawda, ale stanowi też koszmarne podsumowanie życia utalentowanego artysty, który zapadł na ciężką chorobę psychiczną.

Co prawda Fik Mik Figiel nie pojawia się nigdzie na obrazie, ale uważam, że jest całkiem prawdopodobne, iż usunięto go za nieprzyzwoity gest. Wiecie, że takie rzeczy się zdarzają.

Prawdziwy jest też zwyczaj chowania pasterza z kawałkiem surowej wełny. Dobry Bóg zrozumie, że pasterz nie może zostawić swoich owiec. A gdyby tego nie rozumiał, nie warto weń wierzyć.