Выбрать главу

Taisie oczy omal nie wyszły z orbit, policzki poczerwieniały ze wstydu. Jak coś takiego mogło się zdarzyć, kiedy ona nosiła bransoletę. Wyraźnie nie wiedziała, czy paść na posadzkę obok damane, by błagać o przebaczenie, czy raczej ukarać ją, teraz, zaraz. Alwhin patrzyła z pogardą, zacisnąwszy usta. Wyraz jej twarzy mówił jednoznacznie, że takie rzeczy nie zdarzały się, kiedy ona nosiła bransoletę.

Suroth uniosła nieznacznie palec, wykonując gest, który każda so’jhin znała od dzieciństwa, a który oznaczał odprawę.

Alwhin zawahała się przez chwilę, zanim właściwie go zinterpretowała, po czym usiłowała ukryć swoje uchybienie ostrą napaścią na Taisę.

— Zabierz to... stworzenie sprzed oblicza Czcigodnej Suroth. A kiedy już ją ukarzesz, udaj się do Sureli i powiedz jej, że nie panujesz nad swoimi umiejętnościami. Powiedz jej, że masz zostać...

Suroth zamknęła swe uszy przed głosem Alwhin. Oprócz odprawy nie wydała żadnego rozkazu, postanowiła jednak nie zwracać uwagi na kłótnie sul’dam. Żałowała, że nie ma sposobu, by dowiedzieć się, czy Pura była w stanie coś ukryć. Agenci twierdzili, że kobiety z Białej Wieży nie potrafią kłamać. Nie dało się zmusić Pury do wypowiedzenia najprostszego kłamstwa, stwierdzenia na przykład, że biały szal jest czarny, ale to jeszcze nie wystarczało do wyciągnięcia ostatecznych wniosków. Byli tacy, którzy akceptowali łzy damane, jej protesty, zaklinania o niemożności, mimo to, co robiła z nimi sul’dam, takim jednak nie dane było stanąć na czele Powrotu. Pura mogła jeszcze dysponować jakimś zapasem woli, mogła być dostatecznie sprytna, by wykorzystać przekonanie, że jest niezdolna do kłamstwa. Żadna z kobiet, którym założono obręcz na lądzie, nie była posłuszna bez reszty, godna bezwarunkowego zaufania, w przeciwieństwie do damane przywiezionych z Seanchan. Żadna nie godziła się w pełni na swój los, tak jak seanchańskie damane. Kto mógł stwierdzić, jakie sekrety może kryć taka, która twierdzi, że jest Aes Sedai?

Nie po raz pierwszy Suroth pożałowała, że nie ma tej innej Aes Sedai, którą pojmano na Głowie Tomana. Gdyby można było zadawać pytania dwóm, byłoby znacznie więcej okazji do przyłapania ich na kłamstwach i unikach. Ten żal był teraz bezcelowy. Ta druga mogła już nie żyć — leżała na dnie morza albo stanowiła eksponat na wystawie w Sądzie Dziewięciu Księżyców. Niektórym statkom, których Suroth nie udało się przechwycić, z pewnością mogła się powieść przeprawa przez ocean; nic nie stało na przeszkodzie, by ta kobieta znajdowała się na pokładzie jednego z nich.

Sama wysłała statek z chytrze opracowanymi raportami, blisko pół roku temu, gdy tylko umocniła swą władzę nad Zwiastunami. Kapitan i załoga wywodzili się z rodzin, które służyły jej rodowi od czasów, gdy Luthair Paendrag ogłosił się Cesarzem, co miało miejsce blisko tysiąc lat temu. Wysłanie statku stanowiło ryzyko, Cesarzowa bowiem mogła przysłać z powrotem kogoś, kto zająłby miejsce Suroth. Gdyby jednak tego statku nie wysłała, naraziłaby się na ryzyko jeszcze większe i wówczas mogłoby ją uratować jedynie całkowite i miażdżące zwycięstwo. A może nawet i nie to. Tak więc Cesarzowa wiedziała o Falme, wiedziała o klęsce Turaka i znała zamiary Suroth. Tylko co myślała o tym wszystkim i co zrobiła z tą wiedzą? To większy powód do zmartwienia niż jakaś tam damane, kimkolwiek była, zanim założono jej obręcz.

A jednak Cesarzowa nie wiedziała wszystkiego. Najgorszej wiadomości nie można było powierzyć posłańcowi, nieważne jak oddanemu. Tę informację można było przekazać jedynie szeptem z ust Suroth do ucha Cesarzowej, dołożyła więc wszelkich starań, żeby tak pozostało. Jedynie cztery osoby, spośród żyjących, znały tajemnicę, a dwie z nich nigdy by jej nikomu nie zdradziły, z pewnością nie z własnej woli.

„Jedynie śmierć trojga ludzi zapewniłaby całkowite bezpieczeństwo tajemnicy”.

Suroth nie zdawała sobie sprawy, że to ostatnie zdanie mruknęła na głos, dopóki Alwhin nie powiedziała:

— Czcigodna potrzebuje wszystkich trzech żywych.

Zachowała odpowiednio komą postawę, uciekając się nawet do sztuczki ze spuszczeniem oczu. Jej głos brzmiał równie pokornie.

— Kto wie, o Czcigodna, co Cesarzowa... oby żyła wiecznie!... mogłaby uczynić, gdyby dowiedziała się o próbie ukrycia przed nią tej informacji?

Zamiast odpowiedzieć, Suroth raz jeszcze wykonała ledwie zauważalny gest, oznaczający odprawę. Alwhin ponownie zawahała się — tym razem mógł to być zwykły brak ochoty do opuszczenia komnaty, ta kobieta przechodziła samą siebie! — zanim ukłoniła się głęboko i wycofała sprzed oblicza Suroth.

Suroth z wysiłkiem narzuciła sobie opanowanie. Sul’dam oraz pozostałe dwie kobiety stanowiły problem, którego aktualnie rozwiązać nie potrafiła, jednakże cierpliwość to dla Krwi konieczność. Ci, którym jej brakowało, jakże często kończyli w Wieży Kruków.

Kiedy znowu pojawiła się na tarasie, klęczący słudzy pochylili się jeszcze odrobinę, wyrażając jeszcze większą gotowość. Żołnierze nadal pilnowali, by nic jej nie przeszkadzało. Suroth zajęła swoje stanowisko przy balustradzie, tym razem spoglądając daleko w morze, na wschód, gdzie w odległości setek mil rozciągał się ląd.

Jakiż byłby to honor, być tą, której udało się poprowadzić Zwiastunów, oznajmiających Powrót. Być może nawet czekałaby ją adopcja do rodziny Cesarzowej, choć był to zaszczyt nie pozbawiony komplikacji.

Być również tą, która pojmała Smoka!

„Ale jeśli... kiedy go pochwycę, czy mam go oddać Cesarzowej? Oto jest pytanie”.

Długie paznokcie znowu zastukały po szerokiej, kamiennej poręczy.

2

Wiry we Wzorze

Tamtej upalnej nocy wiatr wiał w głąb lądu, na północ, ponad rozległą deltą zwaną Palcami Smoka, krętym labiryntem kanałów, szerokich i wąskich, zarośniętych miejscami szablastą trawą. Bezkresne połacie sitowia rozdzielały skupiska płaskich wysp, porośniętych drzewami o pajęczych korzeniach, jakich nie spotykało się nigdzie indziej. Przy końcu delta ustępowała miejsca swemu źródłu, rzece Erinin, której całą ogromną szerokość nakrapiały światła łódek rybackich. Łódki i światła kołysały się gwałtownie, a niektórzy starzy ludzie przebąkiwali coś o złu, które działo się tamtej nocy. Młodzi śmiali się z tego, ale ciągnęli sieci z tym większym zapałem, pragnąc znaleźć się w domu, z dala od mroku. Zgodnie z opowieściami zło nie przestąpi twego progu, dopóki nie zaprosisz go do środka. Tak jest w opowieściach. Za to w mroku...

Uleciał ostatni słony powiew, nim wiatr zdołał dotrzeć do Łzy, usytuowanego nie opodal rzeki wielkiego miasta, w którym kryte dachówkami gospody i sklepy walczyły o miejsce z wysokimi pałacami, o wieżach połyskujących w świetle księżyca. Żaden jednak pałac nie był w połowie tak wysoki jak masywne cielsko, góra niemalże, które ciągnęło się od serca miasta aż po sam skraj wody. Kamień Łzy, opiewana w legendach forteca, najstarsza warownia ludzkości, wzniesiona podczas ostatnich dni Pęknięcia Świata. Narody i imperia rodziły się i upadały, ustępowały miejsca innym, które również upadały, a Kamień wciąż stał. Skała, na której armie łamały sobie włócznie, miecze i serca przez trzy tysiące lat. I przez cały ten czas nigdy nie wpadł w ramiona najeźdźcy. Aż do teraz.

Ulice miasta, tawerny i gospody spowite parnym mrokiem, całkiem opustoszały, ludzie przezornie pochowali się w swoich czterech ścianach. Ten, kto władał Kamieniem, był panem Łzy, miasta i kraju. Tak było zawsze i lud Łzy to akceptował. Za dnia wiwatowali nowemu panu z tym samym entuzjazmem, z jakim wiwatowali staremu, nocą tulili się do siebie, drżąc mimo upału, a wiatr wył nad dachami niczym tysiąc lamentujących żałobnic. Dziwne nowe nadzieje pląsały im w głowach, nadzieje, na które nikt w Łzie się nie odważał od stu pokoleń, nadzieje przemieszane z lękami dawnymi jak Pęknięcie.