Выбрать главу

Żadne z nich nie czuło najmniejszej ochoty, by choćby wspomnieć jedną z Przeklętych.

— Wobec tego będziecie potrzebowały ramienia, które wzniesie pałkę, i oczu, które strzec będą waszych pleców. Służący w pałacu znają trinie. Poprzedniej Panarch również przywoziłem podarki. Pójdę z wami. — Potrząsając głową, jęknął: — Tylko z tego powodu, że zostawiłem was w Falme, będę musiał dać głowę pod topór kata. Okalecz mnie, Fortuno, jeśli to nie wy będziecie za to odpowiedzialne. Ale cóż, nie ma innego wyjścia, jak tylko zrobić to, co konieczne. Nie możecie się sprzeciwić! Idę z wami.

— Jesteś głupcem, Illianinie — powiedział pogardliwie Juilin, zanim któraś z nich zdążyła otworzyć usta. — Sądzisz, że Tarabonianie pozwolą ci do woli spacerować po pałacu? Parszywemu przemytnikowi z Illian? To ja znam drogi służby, wiem, jak schylać kark, żeby jakiś pustogłowy szlachcic pomyślał...

Odkaszlnął nerwowo i ciągnął dalej, nie patrząc na Nynaeve... ani na nią!

— To ja powinienem pójść z nimi.

Thom zaśmiał się w głos, spoglądając na nich.

— Wierzycie, że któregoś z was można wziąć za Tarabonianina? Mnie tak, one posłużą za znakomite przebranie. — Podkręcił długie wąsy. — Poza tym nie możecie biegać sobie po Pałacu Panarcha z maczugą albo pałką w ręku. Potrzebne są... bardziej... subtelne metody zapewnienia bezpieczeństwa.

Wyciągnął rękę, w dłoni pojawił się nóż, zawirował szybko w jego palcach i zaniknął równie nagle. W rękawie, uznała Elayne.

— Wszyscy trzej wiecie, co macie robić — warknęła Nynaeve. — I nie uda wam się tego dokonać, jeżeli będziecie nas pilnowali niczym gęsi wiezione na targ!

Zrobiła głęboki wdech i ciągnęła dalej, łagodniejszym już tonem:

— Gdyby istniała jakakolwiek możliwość, żeby któryś z was mógł pójść z nami, skorzystałabym przynajmniej z dodatkowych oczu, ale takiej możliwości nie ma. Wychodzi na to, że musimy iść same i niczego się w tej sprawie nie da zmienić.

— Ja mogę wam towarzyszyć — oznajmiła nagle Egeanin z kąta pokoju, dokąd odesłała ją Nynaeve. Wszyscy odwrócili się, by popatrzeć na nią, odpowiedziała spojrzeniem spod zmarszczonych brwi, jakby nie do końca była pewna swego postanowienia. — Te kobiety są Sprzymierzeńcami Ciemności. Powinny zostać oddane w ręce sprawiedliwości.

Propozycja tamtej jedynie lekko zaskoczyła Elayne, natomiast kąciki ust Nynaeve aż pobielały, wyglądała, jakby chciała ją uderzyć.

— Sądzisz, że mogłybyśmy ci zaufać, Seanchanko? — odparła lodowatym tonem..— Zanim odejdziemy, zamkniemy cię bezpiecznie w spiżarni, niezależnie od tego, co...

— Przysięgam na mą nadzieję zdobycia wyższego imienia — przerwała jej Egeanin, przyciskając ręce do serca — że nie zdradzę was w żaden sposób, że będę wam posłuszna i że będę strzec waszych pleców, dopóki bezpieczne nie opuścicie Pałacu Panarcha.

Potem skłoniła się trzykrotnie, nisko i ceremonialnie. Elayne nie miała zielonego pojęcia, cóż owa „nadzieja na wyższe imię” miałaby znaczyć, ale Seanchanka wypowiedziała te słowa w taki sposób, że zabrzmiały doprawdy zobowiązująco.

— Ona się do tego nadaje — powiedział powoli, odrobinę niechętnie Domon. Objął spojrzeniem Egeanin i potrząsnął głową. — Okalecz mnie, Fortuno, jeśli odwaryłbym się postawić na więcej niż dwóch lub trzech moich ludzi przeciwko tej kobiecie.

Nynaeve zmarszczyła czoło, wpatrując się w swą dłoń ściskającą pęk cienkich warkoczyków, a potem, z całkowitym rozmysłem, krótko i ostro, szarpnęła za nie.

— Nynaeve — zwróciła się twardo do niej Elayne — sama powiedziałaś, że przydałaby się jeszcze jedna para oczu, a ja doprawdy się z tobą zgadzam. Prócz tego jeżeli rzeczywiście mamy tego dokonać bez przenoszenia, nie przeszkadzałoby mi, gdyby koło mnie był ktoś, kto w razie potrzeby potrafi uciszyć wścibskiego wartownika. Ja nieszczególnie dobrze daję sobie radę z mężczyznami w walce wręcz i ty również nie. Pamiętasz, jak ona potrafi walczyć.

Nynaeve wbiła pałające spojrzenie w Egeanin, potem zmarszczyła brwi i popatrzyła na Elayne, aby wreszcie zmierzyć mężczyzn takim wzrokiem, jakby knuli coś za jej plecami. Ostatecznie jednak kiwnęła głową na zgodę.

— Dobrze — powiedziała Elayne. — Panie Domon, to oznacza trzy komplety ubrań, nie dwa. A teraz najlepiej będzie, jak sobie wszyscy trzej pójdziecie. Chcemy wyruszyć o pierwszym brzasku.

Ostre szarpnięcie zatrzymującego się wozu wyrwało Elayne z zamyślenia.

Synowie Światłości trzymali za uzdy swe konie i przepytywali Domona. W tym miejscu ulica skręcała w stronę placu znajdującego się dokładacie na tyłach Pałacu Panarcha, znacznie mniejszego zresztą niż ten, który rozpościerał się z frontu. Sam pałac wznosił się ku niebu kolumnami białego marmuru, smukłymi wieżami opasanymi kamienną koronką; śnieżne kopuły kryte złotem były zwieńczone złotymi iglicami lub chorągiewkami wskazującymi kierunek wiatru. Po obu jego stronach ulice były znacznie szersze, niż się to zazwyczaj zdarzało w Tanchico, i prostsze.

Powolne stukanie końskich kopyt na szerokich kamieniach brukowych placu zapowiadało kolejnego jeźdźca. Wysoki mężczyzna w błyszczącym hełmie, pod płaszczem ze złotym słońcem i szkarłatnym pastorałem lśniła zbroja. Elayne spuściła głowę; po znamionujących szarżę czterech węzłach pod rozbłyskującym słońcem rozpoznała Jaichima Carndina. Wprawdzie tamten nigdy dotąd jej nie widział, lecz jeśli zauważy, iż mu się przygląda, z pewnością zacznie się zastanawiać dlaczego. Jednak stuk końskich kopyt minął je, nie zatrzymując się i oddalił w głąb placu.

Egeanin również opuściła głowę, natomiast Nynaeve zmarszczyła brwi, otwarcie spoglądając w ślad za Inkwizytorem.

— Ten człowiek jest czymś bardzo przejęty — wymamrotała. — Mam nadzieję, że nie słyszał...

— Panarch nie żyje! — krzyknął męski głos gdzieś po przeciwnej stronie placu. — Zabili ją!

Nie sposób było stwierdzić, ani kto krzyczał, ani gdzie. Wszystkie ujścia ulic na plac, które Elayne mogła dostrzec, zostały zablokowane przez Białe Płaszcze na koniach.

Patrząc za siebie, w głąb ulicy, którą właśnie przyjechali, żałowała, że gwardziści nie przepytywali Domona nieco krócej. Za pierwszym zakrętem zaczynali się już zbierać ludzie, tłum powoli rósł i kłębiąc się, zmierzał w kierunku placu. Wyglądało na to, że Thom i Juilin wykonali przez noc kawał dobrej roboty, rozpuszczając te plotki. Teraz ważne było, by wszystko nie wybuchło w chwili, gdy one jeszcze znajdują się przed pałacem. Jeżeli zamieszki zaczną się za wcześnie...

„Światłości, rozwścieczona tłuszcza na zewnątrz, a Czarne Ajah w środku, być może również Moghedien... Jestem tak przerażona, że zupełnie zaschło mi w ustach”.

Nynaeve i Egeanin również spoglądały na gromadzący się w głębi ulicy tłum, żadna nawet nie mrugnęła ani nie drgnęła.

„Nie okażę się bardziej tchórzliwa od nich. Nie!”

Wóz poturkotał naprzód, ona zaś wydała westchnienie ulgi. Przez moment zdało jej się, że od strony pozostałych kobiet dobiegło ją ciche echo tegoż westchnienia.

Przed bramą, niewiele szerszą niźli ich wóz, Domon został ponownie zatrzymany przez ludzi w szpiczastych hełmach, ich napierśniki zdobiło drzewo wymalowane w złocie. Żołnierze Legionu Panarcha. Tym razem wypytywanie trwało znacznie krócej, Elayne wydawało się, że dostrzegła małą sakiewkę wędrującą z ręki do ręki, i już byli w środku, wóz toczył się po nierównym bruku kuchennego podwórza. Wyjąwszy Domona, wszyscy żeglarze zostali na zewnątrz z żołnierzami.

Gdy tylko wóz stanął, Elayne zeskoczyła na ziemię, uderzając bosymi stopami o bruk — chropowate kamienie były naprawdę twarde. Trudno było uwierzyć, że cieniutka podeszwa pantofla może stanowić tak dużą różnicę. Egeanin wgramoliła się z powrotem na wóz, by ściągnać zeń kosze, Nynaeve zarzuciła sobie pierwszy na plecy; jedną rękę przełożyła za plecami, by pochwycić jego spód, drugą zaś od góry chwyciła brzeg. Długie, białe papryczki lodowego pieprzu, odrobinę sfatygowane podróżą z Saldaei, wypełniały kosz niemal po brzegi.