Choć poświata saidara otaczała Temaile już wcześniej, nie miała najmniejszych szans. Zatrwożona widokiem, jaki rozpościerał się przed jej oczyma, Elayne objęła Prawdziwe Źródło i smagnęła z całej siły strumieniami Powietrza, owijając tamtą od ramion po kostki, potem splotła tarczę Ducha i umieściła ją między ową kobietą a Źródłem. Poświata otaczająca Temaile zgasła, ona zaś-padła, jakby powalona przez galopującego konia, oczy zapadły się w głąb czaszki, przetoczyła się po ławie i stoczyła z niej, nieprzytomna już, na złoto-zielony dywan. Kobieta o ciemnych warkoczach wzdrygnęła się, kiedy otaczające ją strumienie zniknęły, z zadziwieniem pomieszanym z niedowierzaniem przesunęła dłońmi po swym ciele, a jej wzrok powędrował z Temaile na Elayne, potem na Egeanin.
Zacisnąwszy mocniej sieć więżącą Temaile, Elayne pośpieszyła do wnętrza komnaty, jej oczy wypatrywały kolejnych Czarnych Ajah. Egeanin cicho zamknęła za nią drzwi. W pomieszczeniu najwyraźniej nikogo więcej nie było.
— Czy ona była sama? — zapytała ostro kobietę w czerwieni. Samą Panarch, wedle opisu Nynaeve. Tamta rzeczywiście wspominała coś o piosenkach.
— Wy nie jesteście... z nimi? — z wahaniem zapytała Amathera, a spojrzeniem ciemnych oczu objęła ich ubiory. — Również jesteście Aes Sedai?
Wyglądała tak, jakby ze wszystkich sił starała się w to uwierzyć, mimo iż przed chwilą na własne oczy widziała, co stało się z Temaile.
— Ale nie z nimi?
— Czy ona była sama? — warknęła Elayne, a Amathera aż podskoczyła.
— Tak. Sama. Tak, ona...
Panarch skrzywiła się.
— Pozostałe zmuszały mnie, bym zasiadała na mym tronie, a potem mówiła słowami, które wkładały mi w usta. Bawiło je zmuszanie mnie czasami do czynienia sprawiedliwości, a czasami do ferowania potwornie krzywdzących wyroków, których skutki będą się ciągnąć przez pokolenia, powodując bezustanne walki, jeśli nie uda mi się ich unieważnić. Ale ona! — Małe usta o pełnych wargach skrzywiły się z nienawiścią. — One jej nakazały, by mnie pilnowała. Sprawiała mi ból bez żadnego powodu, tylko po to, by zobaczyć, jak płaczę. Zmusiła mnie do zjedzenia całej tacy białego pieprzu lodowego i nie pozwoliła wypić ani kropli, dopóki nie błagałam na kolanach, ona zaś się śmiała! W moich snach wlokła mnie na szczyt Wieży Brzasku, a tam trzymała za kostki i opuszczała w dół. To był sen, ale zdawał się zupełnie realny, a za każdym razem pozwalała mi opaść bliżej ziemi. I śmiała się! Zmusiła mnie, bym się nauczyła lubieżnych tańców i sprośnych piosenek, i śmiała się, mówiąc, że zanim odejdzie, zmusi mnie, bym śpiewała i tańczyła ku uciesze...
Z wrzaskiem kota skaczącego na zdobycz rzuciła się przez ławę na związaną kobietę i zaczęła dziko, na oślep bić ją pięściami.
Egeanin, stojąc z zaplecionymi ramionami na progu, wyglądała tak, jakby była gotowa pozwolić jej na to, ale Elayne splotła strumień Powietrza wokół kibici tamtej. Ku swemu zaskoczeniu była w stanie unieść ją znad ciała wciąż nieprzytomnej kobiety i postawić na nogi. Być może ćwiczenia z władaniem tymi potężnymi splotami, których nauczyła się od Jorin, pomnożyły jej siłę.
Amathera, która próbowała kopnąć Temaile, spojrzała na Egeanin, a potem na Elayne, kiedy jej odziana w pantofel stopa chybiła celu.
— Jestem Panarch Tarabonu i mam zamiar wymierzyć sprawiedliwość tej kobiecie!
Te nadąsane usteczka w kształcie pąka róży. Czy ta kobieta nie nie docenia siebie i swojej pozycji? Była przecież władczynią równą królowi!
— A ja jestem Aes Sedai, która przybyła, aby cię uratować — chłodno oznajmiła Elayne.
Nagle uświadomiła sobie, że wciąż trzyma w dłoniach tacę, i pośpiesznie odstawiła ją na podłogę. I bez tego ta kobieta zdawała się mieć znaczne trudności w dostrzeżeniu ludzi pod odzieniem służących. Twarz Temaile spurpurowiała, obudzi się z sińcami. Bez wątpienia jednak będzie ich miała znacznie mniej, niźli zasługiwała. Elayne żałowała, że nie ma sposobu, by zabrać ją ze sobą. Że choć jednej nie można doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości Białej Wieży.
— Przyszłyśmy tutaj... narażając się na duże niebezpieczeństwo!... aby cię uwolnić. Potem będziesz mogła się udać do Lorda Kapitana Legionu Panarcha oraz Andrica i jego armii i wykurzyć je stąd. Być może będziemy miały wystarczająco dużo szczęścia, by niektóre zabrać ze sobą. Czeka je proces. Ale najpierw musimy cię stąd wydostać.
— Nie potrzebuję Andrica — wymamrotała Amathera. Elayne mogłaby przysiąc, że usłyszała ponadto „teraz już”. — Wokół pałacu są żołnierze mojego Legionu. Tyle wiem. Nie pozwalano mi z żadnym rozmawiać, ale kiedy zobaczą mnie i usłyszą mój głos, zrobią to, co trzeba, tak? Wy, Aes Sedai, nie możecie używać Mocy, aby wyrządzać krzywdę...
Przerwała i objęła wzrokiem nieprzytomną Temaile.
— W każdym razie nie możecie używać jej jako broni, tak? Tyle wiem.
Elayne zaskoczyła samą siebie, splatając cieniutkie strumyki Powietrza, każdy dla jednego warkocza Amathery. Warkocze uniosły się pionowo w górę i ta idiotka o wydętych usteczkach nie miała innego wyjścia, jak wspiąć się na palce. Elayne kazała jej w ten sposób iść, na czubkach palców, dopóki nie stanęła przed nią, oburzona, z szeroko otwartymi oczyma.
— Będziesz mnie teraz słuchać, Amathero, Panarch Tarabonu — oznajmiła lodowatym głosem. — Jeżeli spróbujesz wyjść do twoich żołnierzy, wspólniczki Temaile zwiążą cię w bezwładny tobołek i oddadzą z powrotem w jej ręce. Gorzej, dowiedzą się, że moje przyjaciółki i ja jesteśmy tutaj, a na to nie pozwolę. Zamierzam wyślizgnąć się stąd niepostrzeżenie, a jeśli tobie to nie odpowiada, zwiążę cię, zaknebluję i zostawię obok Temaile, aby jej wspólniczki cię znalazły.
Doprawdy powinien istnieć jakiś sposób, żeby Temaile również zabrać ze sobą.
— Rozumiesz mnie?
Amathera nieznacznie skinęła głową, na więcej nie było jej stać w tej niewygodnej pozycji.
Elayne zwolniła strumienie, pięty tamtej gwałtownie opadły na dywan.
— Teraz zobaczmy, czy możemy znaleźć ci coś do ubrania, co byłoby przydatne dla zamaskowania twej tożsamości.
Amathera ponownie kiwnęła głową, ale jej usta wydęły się posępnie. Elayne miała nadzieję, że Nynaeve wiedzie się lepiej, a przynajmniej, że jest jej łatwiej.
Nynaeve weszła do wielkiej komnaty z osobliwościami i mnogością smukłych kolumn, już od wejścia energicznie wymachując miotełką. Te zbiory z pewnością potrzebowały częstego odkurzania, a nikomu zapewne nie przyjdzie do głowy dwa razy przyglądać się kobiecie zajętej pożyteczną pracą. Rozejrzała się dookoła, jej wzrok przyciągnęły powiązane drutem kości; wyglądały jak szkielet konia z długimi nogami i szyją, która dźwigała głowę na wysokość dwudziestu stóp. W komnacie nie było nikogo.
Niemniej jednak w każdej chwili ktoś mógł nadejść; służący, których naprawdę tu przysłano z zadaniem odkurzania, albo Liandrin czy któraś z jej wspólniczek w nadziei odnalezienia tego, czego szukały. Wciąż trzymając przed sobą miotełkę, po prostu na wszelki wypadek, pośpieszyła w kierunku postumentu z białego kamienia, na którym spoczywała obroża i bransolety. Nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymuje oddech, dopóki nie wypuściła go, zobaczywszy, że te rzeczy wciąż są na swoim miejscu. Oszklona gablota zawierająca pieczęć z cuendillara znajdowała się w odległości pięćdziesięciu kroków, ale to było ważniejsze.