Z pięciu obozowisk, rozłożonych na wzgórzach otaczających teren święta, cztery wyglądały na zupełnie puste, jedynie kilka tuzinów mężczyzn oraz Panien spacerowało między namiotami, które pomieściłyby przynajmniej tysiąc osób. Piąty obóz zajmował co najmniej dwukrotnie większy obszar od pozostałych, można było dostrzec w nim setki ludzi, a drugie tyle zapewne przebywało w namiotach.
Rhuarc wspiął się truchtem na szczyt wzgórza i zatrzymał obok Randa. Towarzyszyło mu dziesięciu Aethan Dor, Czerwonych Tarcz, za nimi biegł Heirn z dziesięcioma Tain Shari, Prawdziwą Krwią, oraz czterdziestu wodzów szczepów ze swoją eskortą honorową, wszyscy z włóczniami, tarczami, łukami i kołczanami. Tworzyli znaczną siłę, liczniejszą niźli ci, którzy zdobyli Kamień Łzy. Niektórzy Aielowie zgromadzeni w obozowiskach i wśród większych namiotów spoglądali w stronę szczytu wzgórza. Nie na tłoczących się tam Aielów, jak podejrzewał Rand. Na niego — człowieka na koniu. Widok rzadko oglądany w Ziemi Trzech Sfer. Pokaże im więcej takich, zanim wszystko się skończy.
Wzrok Rhuarca spoczywał na największym obozie, gdzie kolejni Aielowie odziani w cadin’sor wylewali się z namiotów i zatrzymywali, by spojrzeć w ich stronę.
— Shaido, o ile się nie mylę — powiedział cicho. — Couladin. Nie jesteś jedynym, który łamie obyczaje, Randzie al’Thor.
— A więc dobrze, że tak się stało. — Rand ściągnął shoufę z głowy i wepchnął ją do kieszeni kaftana, w której trzymał ter’angreal, figurkę mężczyzny o okrągłej twarzy, z mieczem na kolanach. Słońce natychmiast zaczęło przypiekać mu obnażoną głowę, jakby chciało pokazać, jaką osłonę dawała shoufa. — Gdybyśmy przybyli tu zgodnie z obyczajem...
Shaido ruszyli w kierunku gór, pozostawiając puste namioty. I wywołali zamieszanie w pozostałych obozowiskach oraz na terenie, gdzie trwały przygotowania do święta; Aielowie przestali obserwować człowieka na koniu i odprowadzili ich wzrokiem.
— Czy dałbyś radę utorować sobie drogę do Alcair Dal, Rhuarc, mając przeciwko każdemu ze swych ludzi dwóch co najmniej przeciwników?
— Na pewno nie przed nastaniem nocy — powoli odpowiedział wódz klanu — nawet mając za przeciwników te złodziejskie psy, Shaido. To coś więcej niż pogwałcenie zwyczaju! Nawet Shaido powinni mieć więcej honoru!
Gniewne pomruki aprobaty rozeszły się wśród szeregów Taardad stojących na wzgórzu. Nie dotyczyło to jednak Panien, które z jakiegoś powodu zebrały się z boku wokół Aviendhy, nad czymś poważnie się naradzając. Rhuarc powiedział kilka cichych słów do przedstawiciela Czerwonych Tarcz, człowieka o zielonych oczach, którego twarz wyglądała tak, jakby używano jej do wbijania kołków w płocie, tamten natychmiast się odwrócił i zwinnie zbiegł ze wzgórza, kierując w stronę nadchodzących Taardad.
— Spodziewałeś się czegoś takiego? — Rhuarc zapytał Randa, kiedy tylko Czerwona Tarcza się oddalił. — Czy to dlatego zwołałeś cały klan?
— Nie spodziewałem się dokładnie tego, Rhuarc. — Shaido zaczęli formować szereg przed wąską szczeliną prowadzącą z gór; zasłonili twarze. — Ale czy mógł być jakiś inny powód, dla którego Couladin odszedł tamtej nocy, jak nie taki, że zapragnął się znaleźć w miejscu, gdzie łatwiej mu będzie przysporzyć mi kłopotów? Czy pozostali wodzowie już są w Alcair Dal? Dlaczego?
— Okazji, jaką daje spotkanie wodzów, nie można zmarnować, Randzie al’Thor. Tutaj będzie można omówić wszystkie spory graniczne, prawa do wypasu bydła, tysiące innych rzeczy. Woda. Jeżeli spotykają się dwaj Aielowie z różnych klanów, wówczas mówią o wodzie. Jeśli jest ich trzech, z trzech klanów, wtedy mówią o wodzie i wypasie bydła.
— A czterech? — zapytał Rand. Na miejscu byli już przedstawiciele pięciu klanów, Taardad stanowili szósty.
Rhuarc zawahał się na moment, jego dłoń odruchowo powędrowała do drzewca włóczni.
— Czterech będzie tańczyć włócznie, Randzie al’Thor. Ale tutaj to się nie powinno zdarzyć.
Taardad rozstąpili się, aby przepuścić Mądre, szale miały owinięte wokół głów; Moiraine, Lan i Egwene jechali za nimi. Egwene i Aes Sedai miały dookoła skroni białe chusty, wilgotne imitacje szarf noszonych przez kobiety Aiel. Mat również podjechał bliżej, trzymał się nieco na uboczu, włócznię o czarnym drzewcu miał wspartą o łęk siodła. Patrzył na rozpościerający się przed nim widok, twarz ocieniał mu kapelusz z szerokim rondem.
Strażnik pokiwał głową do jakichś swoich myśli, gdy zobaczył Shaido.
— Mogą być kłopoty — powiedział cicho. Jego czarny ogier zezował na srokacza Randa; tylko tyle, ale Lan, choć nadal wzrokiem mierzył szereg Aielów przed szczeliną, uspokajająco poklepał Mandarba po karku. — Ale nie od razu, jak sądzę.
— Nie od razu — zgodził się Rhuarc.
— Gdybyś tylko... pozwolił mi iść z sobą. — Wyjąwszy to jedno drobne zająknienie, głos Moiraine był równie dźwięczny jak zawsze; na jej twarzy malował się chłodny spokój, jednak ciemne oczy patrzyły na Randa w taki sposób, jakby samą siłą spojrzenia mogła zmusić go do uległości.
Długie jasne włosy Amys, zwisające spod szala, zakołysały się, gdy zdecydowanie potrząsnęła głową.
— To nie jest jego postanowienie, Aes Sedai. To sprawa wodzów, sprawa mężczyzn. Jeżeli teraz pozwolimy ci zejść do Alcair Dal, następnym razem, gdy spotkają się Mądre lub panie dachu, jakiś wódz klanu również będzie chciał tam wetknąć swój nos. Oni myślą, że mieszamy się do ich spraw, i często próbują się wtrącać w nasze.
Uśmiechnęła się lekko do Rhuarca, jakby chciała dać do zrozumienia, że nie mówi o nim, lecz zupełny brak odzewu z jego strony powiedział Randowi, że on myśli zupełnie inaczej.
Melaine ujęła rąbek szala i popatrzyła Randowi prosto w oczy. Jeżeli nawet nie zgadzała się z Moiraine, to w każdym razie nie miała zaufania również do niego. Od czasu opuszczenia Zimnych Skał prawie nie spał; nawet jeśli zaglądały do jego snów, to widziały same koszmary.
— Bądź ostrożny, Randzie al’Thor — powiedziała Bair, jakby czytała w jego myślach. — Zmęczony człowiek łatwo popełnia pomyłki. Dzisiaj nie możesz sobie pozwolić na żadną. — Opuściła szal na swe delikatne ramiona, a w jej cichym głosie rozbrzmiała niemal gniewna nuta. — Nie możemy sobie pozwolić, żebyś popełniał pomyłki. Aielowie nie mogą sobie na to pozwolić...
Kolejni jeźdźcy, którzy pojawili się na wzniesieniu, ponownie skupili na sobie spojrzenia Aielów. Wśród większych namiotów zgromadził się kilkusetosobowy tłum obserwatorów, mężczyźni w cadin’sor i długowłose kobiety w spódnicach, bluzkach i szalach. Po chwili ich uwagę przykuł zakurzony wóz Kadere, ciągniony przez muły. Ubrany w kremowy kaftan handlarz siedział na koźle, a Isendre, w białych jedwabiach z odpowiednią parasolką, obok niego. Następny pojawił się wóz Keille; Natael, siedzący obok niej, trzymał wodze zaprzęgu, potem reszta krytych płótnem wozów i na koniec trzy wielkie pojazdy z wodą niczym ogromne beczki na kołach. Wszyscy patrzyli na Randa, kiedy wozy turkotały obok, skrzypiąc nie naoliwionymi osiami — Kadere i Isendre, Natael w swym płaszczu barda, Keile, która wbiła swój masywny korpus w śnieżną biel, a na wetknięte we włosy grzebienie zarzuciła biały koronkowy szal. Rand poklepał Jeade’ena po wygiętej w łuk szyi. Kobiety i mężczyźni wylewali się z terenu przygotowań do święta na spotkanie nadjeżdżającym wozom. Shaido czekali. Już wkrótce.