Выбрать главу

Co dręczyło tego chłopca, że przyszedł tu o tej porze? Prawdopodobnie ta czy inna młoda kobieta, i to na tyle doświadczona, by nie dać się złapać na jego niecny uśmiech. Nadal jednak miał zamiar udawać, iż ta wizyta jest czymś najzupełniej zwyczajnym, dopóki chłopak nie powie, że jest inaczej.

— Przyniosę planszę do kamieni. Jest późno, ale mamy czas na jedną partię. — Nie mógł się oprzeć, by nie dodać: — Masz ochotę pograć na pieniądze?

Nie zagrałby z Matem w kości nawet o miedziaka, ale kamienie to była całkiem inna sprawa, jego zdaniem, gra ta miała w sobie zbyt dużo uporządkowania i regularności, by mogło sprostać jej dziwaczne szczęście Mata.

— Co? Ach. Nie, za późno na grę. Thom, czy...? Czy coś... czy coś się tu działo?

Wsparłszy planszę do gry o nogę stołu, Thom wygrzebał ze śmieci na stole mieszek z tytoniem i fajkę z długim cybuchem.

— Na przykład co? — spytał, upychając kciukiem tytoń. Zdążył przytknąć zwitek papieru do płomienia jednej ze świec, zapalić fajkę i zdmuchnąć płonący zwitek, nim Mat wreszcie odpowiedział.

— Czy na przykład Rand nie popadł w obłęd, ot co. Nie, o to nie ma co pytać, wszyscy by wiedzieli, gdyby tak się stało.

Dziwne mrowienie sprawiło, że Thom poruszył ramionami, wydmuchnął jednak niebieskoszary kłębek dymu, najspokojniej jak potrafił, i usiadł na krześle, rozprostowując chorą nogę.

— Co się stało?

Mat zrobił głęboki wdech, a potem pośpiesznie wypuścił powietrze.

— Karty do gry próbowały mnie zabić. Amyrlin i ten Wysoki Lord i... To mi się nie przyśniło, Thom. Dlatego właśnie te nadęte gawrony nie chcą więcej grać. Boją się, że to się powtórzy. Thom, zastanawiam się nad wyjazdem ze Łzy.

Mrowienie stało się tak mocne, jakby ktoś wepchnął mu za koszulę pęk pokrzyw. Dlaczego nie wyjechał z Łzy już dawno temu? Zdecydowanie było to najrozsądniejsze wyjście. Gdzieś tam czekały setki wiosek, czekały na barda, żeby je zabawiał i zdumiewał. A w każdej gospoda albo dwie, pełne wina, w którym można topić wspomnienia. Gdyby jednak to zrobił, Rand nie miałby nikogo, prócz Moiraine, kto by nie pozwalał, by Wysocy Lordowie wpędzili go swymi wybiegami w kozi róg, a na koniec może nawet poderżnęli gardło. Ona, rzecz jasna, potrafiła to robić, stosując inne metody. Pochodziła z Cairhien, co oznaczało, że prawdopodobnie wyssała Grę Domów z mlekiem matki. I przy okazji przywiązywała Randa kolejnym sznurkiem do Białej Wieży. Wplątywała go w sieci Aes Sedai tak mocno, że nigdy nie uda mu się uciec. Jednak jeśli ten chłopiec już popadał w obłęd...

„Głupiec” — pomyślał o sobie Thom. Istny głupiec, skoro dalej się w to mieszał z powodu czegoś, co się zdarzyło przed piętnastu laty. Zostając niczego nie zmieni — co się stało, odstać się nie mogło. Musiał spotkać się z Randem w cztery oczy, nieważne, co mu powiedział o trzymaniu się z daleka. Może nikt nie uzna za dziwne, iż jakiś bard chce wykonać pieśń dla Lorda Smoka, pieśń skomponowaną specjalnie dla niego. Znał pewną niebezpodstawnie zapomnianą melodię z Kandoru, wychwalającą pompatycznymi słowami nieznanego lorda za jego szlachetność i odwagę. Prawdopodobnie napisano ją na zamówienie jakiegoś lorda, którego czyny nie były warte wzmianki. Cóż, teraz ta pieśń mogła się przydać. O ile Moiraine nie stwierdzi, że jest dziwna. Byłoby to równie niepomyślne, jak przyciągnięcie uwagi Wysokich Lordów.

„Jestem głupcem! Nie powinno mnie tutaj być tej nocy!”

Czuł, że wrze wewnętrznie, że kwas przepala mu żołądek, na szczęście jednak długie lata uczył się zachowywać kamienną twarz, jeszcze zanim przywdział płaszcz barda. Wydmuchnął trzy kółka z dymu, przepuszczając jedno przez drugie, i powiedział:

— Zastanawiałeś się nad wyjazdem z Łzy od dnia, w którym wszedłeś do Kamienia.

Przycupnięty na brzegu stołka Mat obdarzył go spojrzeniem pełnym złości.

— I mam taki zamiar. Naprawdę. A może byś tak pojechał ze mną, Thom? Są takie miasta, gdzie myślą, że Smok Odrodzony jeszcze nie wydał pierwszego krzyku po wyjściu z łona matki, gdzie nie pamiętają o cholernych Proroctwach cholernego Smoka od lat. Miejsca, w których uważają, że Czarny to bohater z bajek, opowiadanych przez babcie, że trolloki to stwory z wydumanych opowieści podróżników i że Myrddraale ujeżdżają cienie po to, by straszyć dzieci. Ty mógłbyś grać na harfie i opowiadać swoje historie, a ja mógłbym pograć w kości. Moglibyśmy żyć jak lordowie, podróżować, jak chcemy, zatrzymywać się, gdzie chcemy, i nikt nie próbowałby nas zabić.

Zbyt dobrze trafiało to w sedno sprawy, by pocieszyć. Cóż, był głupcem i już; pozostawało tylko jak najlepiej to wykorzystać.

— Jeśli naprawdę chcesz odjechać, to czemu jeszcze tego nie zrobiłeś?

— Moiraine mnie pilnuje — odparł z goryczą Mat. — A kiedy tego nie robi, to ktoś ją zastępuje.

— Wiem. Aes Sedai nie pozwalają nikomu odejść, gdy już położą na nim swe ręce. — Nie wątpił, że jest nawet gorzej, gorzej niż było powszechnie wiadomo, Mat jednak zaprzeczał temu, a ci inni, którzy wiedzieli, też nic nie mówili, o ile naprawdę ktoś jeszcze oprócz Moiraine o tym wiedział. Nie miało to prawie znaczenia. Lubił Mata — w pewnym sensie uważał się nawet za jego dłużnika — jednakże w porównaniu z Randem Mat i jego kłopoty stanowiły osobliwość, którą się pokazuje w bocznej uliczce. — Ale nie wierzę, by kazała komuś cały czas cię pilnować.

— Niemalże tak. Stale wypytuje ludzi, gdzie jestem, co robię. To wraca potem do mnie. Znasz kogoś, kto nie powie Aes Sedai tego, co ona chce wiedzieć? Bo ja nie. Czyli jest tak, jakby mnie pilnowano.

— Mógłbyś uciec przed cudzym wzrokiem, gdybyś się postarał. Nigdy nie widziałem kogoś, kto by ci dorównywał w zakradaniu się do różnych miejsc. To miał być komplement.

— Coś się zawsze dzieje — burknął Mat. — Tu jest tyle złota do zdobycia. I jest ta wielkooka dziewczyna w kuchni, która lubi pocałunki i łaskotki, a jedna ze służebnych ma włosy jak jedwab, do samego pasa, i najbardziej okrągły... — Zawiesił głos, jakby nagle się połapał, jak głupio brzmią jego słowa.

— Czy przyszło ci do głowy, że to dlatego, bo...

— Jeśli wspomnisz o ta’veren, Thom, to wyjdę.

Thom zmienił więc zamiar i powiedział coś innego.

— ...dlatego, bo Rand jest twoim przyjacielem i nie chcesz go opuścić?

— Opuścić go! — Chłopiec poderwał się na równe nogi, przewracając stołek. — Thom, on jest cholernym Smokiem Odrodzonym! Tak przynajmniej twierdzi Moiraine. Może nim jest. Potrafi przenosić i ma ten cholerny miecz, który wygląda jak ze szkła. Proroctwa! Nie wiem. Wiem jednak, że musiałbym być równie szalony jak ci Tairenianie, żeby zostać. — Urwał. — Nie myślisz chyba... Nie myślisz chyba, że Moiraine mnie tu zatrzymuje, prawda? Używając Mocy?

— Nie sądzę, by potrafiła — wolno odparł Thom. Wiedział sporo o Aes Sedai, dość, by mieć jakieś pojęcie, ile nie wie, i uważał, że w tej sprawie się nie myli.