Выбрать главу

Jeśli zaś dopadli go płatni agenci, z pewnością czekały go tortury, mające na celu wydobycie informacji o pieniądzach. Właśnie tego się najbardziej obawiał: bicia.

Na lotnisku w Buenos Aires próbowała się zdrzemnąć, ale była zbyt zdenerwowana. Po raz kolejny zadzwoniła do domu Silvy w Ponta Porã, później pod numer jego aparatu komórkowego, wreszcie do mieszkania w Kurytybie.

Wykupiła bilet na lot do Nowego Jorku, gdzie musiała znowu czekać przez trzy godziny. W końcu znalazła się na pokładzie samolotu SwissAir, lecącego do Zurychu.

* * *

Ułożyli go na tylnym siedzeniu furgonetki volkswagena i przypięli ciasno pasami, żeby się nie stoczył na podłogę. Czekała ich podróż wyboistymi drogami. Z powrotem został ubrany w strój do joggingu. Lekarz solidnie opatrzył mu rany. Było to osiem niezbyt groźnych, jak im się wydawało, poparzeń. Grubo pokrył miejsca środkiem antyseptycznym i zaaplikował Patrickowi sporą dawkę antybiotyków. Następnie zajął miejsce obok swego pacjenta i upchnął pękatą torbę lekarską pod siedzeniem. Doskonale rozumiał, że więzień dość się już wycierpiał i teraz należało go otoczyć troskliwą opieką.

Był pewien, że wystarczą dwa dni solidnego odpoczynku i garść środków przeciwbólowych, a Lanigan zacznie szybko wracać do zdrowia. Po skaleczeniach powinny zostać tylko szramy, błyskawicznie zanikające w miarę upływu czasu.

Odwrócił się jeszcze na siedzeniu i poklepał Amerykanina po ręku. Bardzo się cieszył, że przesłuchanie nie doprowadziło do jego śmierci.

– Jest gotów – oznajmił Guyowi, zajmującemu miejsce obok kierowcy.

Brazylijczyk uruchomił silnik i wycofał wóz na polną drogę.

Zatrzymywali się dokładnie co godzinę i wyciągali antenę na całą długość, aby w górzystym terenie nawiązać łączność telefoniczną. Guy dzwonił do Stephano, który siedział w swoim waszyngtońskim gabinecie w towarzystwie Hamiltona Jaynesa oraz jakiegoś wysoko postawionego urzędnika z Departamentu Skarbu. Informacja o odnalezieniu Lanigana dotarła nawet do Pentagonu.

Guy miał wielką ochotę zapytać wprost, co tam się dzieje, do cholery. Skąd FBI dowiedziało się o ich akcji?

W ciągu pierwszych sześciu godzin pokonali zaledwie sto pięćdziesiąt kilometrów. Na niektórych odcinkach droga okazywała się ledwie przejezdna. Parę razy mieli też olbrzymie trudności z uzyskaniem połączenia satelitarnego. W końcu wydostali się z gór i około drugiej po południu skręcili w równą, bitą drogę.

Oficjalne uzyskanie zgody na ekstradycję było niezwykle wątpliwe, toteż Jaynes postanowił za wszelką cenę ominąć formalności. Zaangażował w sprawę dyplomatów najwyższego szczebla, a poprzez dyrektora generalnego FBI skontaktował się z Szefostwem Połączonych Sztabów. Mediacje powierzono amerykańskiemu ambasadorowi w Paragwaju. Posypały się obietnice i groźby.

Gdyby wyszło na jaw, że sprawa dotyczy olbrzymich pieniędzy i człowieka mającego liczne powiązania, sprawa o ekstradycję z Paragwaju ciągnęłaby się latami. Ale Lanigan nie miał przy sobie żadnej gotówki, w tej chwili nie wiedział nawet, gdzie się znajduje.

Dlatego też władze Paragwaju z ociąganiem wyraziły zgodę na pominięcie procedury ekstradycyjnej.

O szesnastej Stephano poinstruował Guya, by udali się na lotnisko w Concepción, niewielkim okręgowym mieście oddalonym o trzy godziny jazdy od Asunción. Brazylijski kierowca zaklął głośno po portugalsku, kiedy się dowiedział, że ma zawrócić i skierować wóz na północ.

Zapadał zmrok, kiedy wjeżdżali do miasta, a było już całkiem ciemno, gdy w końcu odnaleźli lotnisko. Składał się na nie ceglany barak stojący tuż obok długiego i wąskiego pasa asfaltu. Guy po raz kolejny zadzwonił do Waszyngtonu, a Stephano rozkazał mu zostawić furgonetkę obok budynku, z kluczykami tkwiącymi w stacyjce oraz więźniem leżącym na tylnym siedzeniu, i oddalić się jak najprędzej. Mimo to Guy oraz towarzyszący mu doktor, kierowca i jeszcze jeden agent z ekipy amerykańskiej niechętnie rozstawali się z Patrickiem, Guy odchodził sprzed lotniska, bez przerwy oglądając się przez ramię. Jakieś sto metrów dalej znalazł dogodny punkt obserwacyjny pod rozłożystym drzewem i tam postanowił zaczekać. Minęła godzina.

Wreszcie na pasie osiadł niewielki turbośmigłowy King Air z amerykańską rejestracją i podkołował do budynku. Wysiedli dwaj piloci i zniknęli w sali odpraw, ale już po minucie zjawili się z powrotem na zewnątrz, podeszli do furgonetki, wsiedli i podjechali na pas startowy.

Ostrożnie przenieśli Patricka z volkswagena do samolotu, gdzie czekał już wojskowy lekarz, który natychmiast roztoczył nad nim opiekę. Piloci odstawili furgonetkę na parking, zajęli miejsca w kabinie i parę minut później turbośmigłowiec wystartował.

Kiedy wylądowali w Asunción w celu zatankowania paliwa, więzień zaczął stopniowo odzyskiwać przytomność. Był jeszcze zbyt słaby, żeby usiąść, toteż lekarz troskliwie napoił go zimną wodą i nakarmił krakersami.

Po drodze musieli jeszcze tankować w La Paz oraz Limie. Dotarli w końcu do Bogoty, gdzie przesiedli się do odrzutowego leara, rozwijającego dwukrotnie większą prędkość od turbośmigłowca. Wylądowali jeszcze tylko raz, na Arubie u wybrzeży wenezuelskich. Bez przeszkód pokonali ostatni odcinek trasy do bazy marynarki wojennej na przedmieściu San Juan, w Portoryko. Karetką pojechali z lotniska do szpitala wojskowego.

Tak oto, po czterech z górą latach, Patrick Lanigan znalazł się z powrotem na terytorium Stanów Zjednoczonych.

ROZDZIAŁ 5

Kancelaria adwokacka, w której pracował przed swą pozorowaną śmiercią, rok po jego pogrzebie wystąpiła do sądu z wnioskiem o ogłoszenie bankructwa. Początkowo zgon jednego ze wspólników wywarł tylko taki skutek, że na firmowym papierze kancelarii jego nazwisko, umieszczone w prawym górnym rogu pod nazwiskami pozostałych, wydrukowano w czarnej ramce oraz dodano daty: Patrick Lanigan, 1954-1992. Wkrótce jednak zaczęły się rozchodzić różne plotki i trzy miesiące później chyba już wszyscy mieszkańcy wybrzeża Zatoki Meksykańskiej byli przekonani, że Lanigan ukradł pieniądze firmy i uciekł. Jego nazwisko błyskawicznie zniknęło z papierów kancelarii, a do sądów cywilnych popłynęła lawina wniosków o zwrot należnych roszczeń.

Czterej pozostali adwokaci trzymali się jeszcze razem, pragnąc jak najdłużej odsuwać widmo nieuchronnego bankructwa kancelarii. Ich nazwiska nieodmiennie figurowały obok siebie na wszelkich dokumentach oraz czekach jeszcze wtedy, gdy wszyscy mogli już tylko marzyć o dostatnim życiu. Od chwili zniknięcia Patricka występowali zaledwie parę razy jako obrońcy posiłkowi w sprawach nie rokujących większych nadziei na wygraną. Ostatecznie podjęli decyzję o ogłoszeniu bankructwa. Każdy na swój sposób próbował się uwolnić od wspólników, ale nic z tego nie wychodziło. Dwaj z nich byli alkoholikami, pili po całych dniach za zamkniętymi drzwiami swych gabinetów. Dwaj pozostali przeszli skuteczne kuracje odwykowe, chociaż nadal pozostawali na krawędzi nałogu.

On zaś skradł ich pieniądze, miliony dolarów. A te rozdysponowali na długo przed wpłynięciem na konto kancelarii, jak to prawnicy mają w zwyczaju. Odnowili starą kamienicę w centrum Biloxi, gdzie mieściła się firma, pobudowali sobie nowe wille i domki letniskowe na Karaibach, pokupowali jachty. Wszak pieniądze były w drodze, dokumenty zatwierdzone, zapadły odpowiednie decyzje. Wszyscy czuli już zapach forsy, w myślach przeliczali banknoty, a tu w ostatniej chwili ich jakoby zmarły partner zwędził całą sumę.

Nie żył przecież, pochowali go wspólnie jedenastego lutego 1992 roku. Złożyli wdowie kondolencje i postanowili umieścić nazwisko Lanigana w żałobnej ramce. A on, sześć tygodni później, jakimś cudem ogołocił ich do cna z pieniędzy.