Выбрать главу

McDermott zwrócił uwagę, że obok prowizorycznego stanowiska pracy przyjaciela stoi na podłodze duże kartonowe pudło, w którym na wierzchu spoczywają książki, jakie on sam pożyczył Patrickowi. A zatem jego klient zaczął się już pakować.

Nie miał czasu na lunch, zatem w hotelowym barze kupił sobie kilka kanapek, przy czym jadł je na stojąco, zerkając ponad ramieniem sekretarki przepisującej na komputerze szereg dokumentów. Obaj aplikanci oraz druga sekretarka z jego kancelarii wrócili już wcześniej do Nowego Orleanu.

Kiedy zadzwonił telefon, Sandy błyskawicznie chwycił słuchawkę. Rozmówca przedstawił się jako Jack Stephano, waszyngtoński prywatny detektyw. Zapytał, czy adwokat o nim słyszał. Tak, oczywiście, że słyszał. Stephano dzwonił z recepcji hotelu i prosił o krótką rozmowę. Sandy wyraził zgodę. Miał trochę czasu, Trussel zarządził przerwę do czternastej.

Usiedli w salonie i przez chwilę mierzyli się wzrokiem nad zawalonym papierzyskami stolikiem do kawy.

– Poprosiłem o tę rozmowę z czystej ciekawości – zaczął Stephano.

McDermott mu jednak nie wierzył.

– Czy nie powinien pan zacząć od przeprosin? – zapytał.

– Ma pan rację. Moi ludzie zdecydowanie przekroczyli swoje uprawnienia. Nie musieli się aż tak znęcać nad pańskim klientem.

– Tak, według pana, powinny wyglądać przeprosiny?

– Bardzo przepraszam. Postąpiliśmy źle.

Powiedział to jednak nieszczerze, bez przekonania.

– Przekażę te słowa mojemu klientowi. Jestem pewien, że będą miały dla niego olbrzymią wagę.

– Rozumiem. No więc… przyszedłem tu, rzecz jasna, nie mając już żadnych powiązań z tą sprawą. Postanowiliśmy z żoną wybrać się na krótki odpoczynek na Florydę, ja zaś zdecydowałem się zboczyć nieco z trasy. Nie zajmę panu więcej niż kilka minut.

– Czy schwytano Aricię? – zapytał Sandy.

– Tak. Został ujęty przed kilkoma godzinami w Londynie.

– Świetnie.

– Nie pracuję już na jego zlecenie. W ogóle nie miałem nic wspólnego z tą aferą spółki Platt & Rockland. Zostałem wynajęty z powodu zaginionych pieniędzy, miałem je odnaleźć. Wykonywałem zadanie, za które mi zapłacono, ale teraz sprawa jest zamknięta.

– Więc po co pan przyjechał?

– Nie daje mi spokoju pewien problem. Otóż odnaleźliśmy Lanigana w Brazylii jedynie dzięki poufnym informacjom, ujawnionym przez kogoś, kto musiał go dobrze znać. Dwa lata temu skontaktowała się z nami prywatna firma dochodzeniowa z Atlanty, nosząca nazwę Pluto Group. Ich klient z Europy chciał odsprzedać informacje dotyczące Lanigana. Wtedy mieliśmy jeszcze spore fundusze, przystaliśmy więc na tę propozycję. Tenże klient zaproponował kilka wstępnych wskazówek po przystępnej cenie. Kupowaliśmy je kolejno, a po sprawdzeniu wychodziło na jaw, że jego informacje są zdumiewająco dokładne. Owa tajemnicza osoba musiała wiedzieć bardzo dużo na temat Lanigana, znała dokładnie jego kolejne adresy, tryb życia, przybrane nazwiska. Wyglądało to na ukartowany, przemyślny spisek. Szybko nabraliśmy przeświadczenia, czym to się musi skończyć. Z zainteresowaniem czekaliśmy na ostateczną propozycję. I ta w końcu została złożona. Za milion dolarów tajemniczy informator podał nam aktualny adres, dołączając do tego kilka świeżo wykonanych fotografii, przedstawiających zbiega myjącego swój samochód, czerwonego volkswagena „garbusa”. Pieniądze zostały wypłacone i schwytaliśmy Lanigana.

– Kto był owym tajemniczym klientem tamtej firmy? – zainteresował się McDermott.

– To mnie właśnie dręczy. Wszystko wskazuje na tę brazylijską prawniczkę.

Sandy w pierwszej chwili chciał wybuchnąć głośnym śmiechem, zdołał się jednak opanować, z jego gardła wydobył się tylko stłumiony pomruk. Natychmiast przypomniał sobie, jak Leah opowiadała mu o nawiązaniu kontaktu z agentami Pluto Group, którzy otrzymali zadanie śledzenia poczynań Stephano kierującego poszukiwaniami Patricka.

– Gdzie ona teraz jest? – zapytał detektyw.

– Nie wiem – odparł Sandy.

Znał na pamięć numer telefonu londyńskiego hotelu, nie zamierzał go jednak nikomu ujawniać.

– W sumie zapłaciliśmy temu informatorowi milion sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Nie daje mi jednak spokoju podejrzenie, iż pertraktowaliśmy z judaszem.

– Mimo wszystko sprawa została zamknięta. Czego pan po mnie oczekuje?

– Jak już mówiłem, kierowała mną czysta ciekawość. Byłbym wdzięczny za telefon, gdyby udało się panu poznać prawdę. Nie mam już w tym żadnego interesu, ale coś mi się zdaje, że nie będę mógł spać spokojnie, jeśli się nie dowiem, czy to rzeczywiście ta prawniczka wzięła od nas pieniądze za informacje.

Sandy obiecał, że zatelefonuje, jak się czegoś dowie, i Stephano wyszedł.

Szeryf Raymond Sweeney podczas lunchu usłyszał plotkę o bulwersującej umowie i bardzo mu się to nie spodobało. Zadzwonił najpierw do Parrisha, potem do sędziego Trussela, obaj jednak byli zbyt zajęci, żeby udzielać mu wyjaśnień. Agenta Cuttera nie zastał w biurze.

Postanowił zatem udać się do gmachu sądu. Zajął miejsce w korytarzu, w połowie drogi między gabinetami obu zaangażowanych sędziów, wychodząc z założenia, że gdyby plotka miała się okazać prawdziwa, on powinien się znaleźć w samym centrum wydarzeń. Zwrócił jednak uwagę na szepczących między sobą strażników i woźnych, zatem coś naprawdę musiało się tu święcić.

Około czternastej kolejno pojawili się na piętrze nadzwyczaj poważni prawnicy. Ale wszyscy w milczeniu znikali w gabinecie Trussela. Zdenerwowany Sweeney po dziesięciu minutach zapukał do drzwi. Bezceremonialnie przerwał naradę, żądając wyjaśnień dotyczących losów jego więźnia. Trussel spokojnie wytłumaczył mu, że oskarżony przyznał się do winy i według niego, jak również w zgodnej opinii pozostałych uczestników zebrania, owo przyznanie się zostanie przyjęte, co leży w najlepiej pojętym interesie całego wymiaru sprawiedliwości.

Sweeney miał jednak w tym względzie własne zdanie.

– No to wszyscy wyjdziemy na idiotów. Plotka już obiegła całe miasto. Zamiast wsadzić za kratki przebiegłego oszusta pozwolimy mu się wykupić od wszelkich zarzutów. Potraktował nas jak marionetki.

– Więc co proponujesz, Raymondzie? – zapytał prokurator.

– Cieszę się, że ktoś w końcu postawił to pytanie. Najpierw przeniósłbym oskarżonego do więzienia, żeby przez jakiś czas posmakował życia wśród innych kryminalistów. A potem bym go osądził i wymierzył najwyższą karę.

– Za jakie przestępstwo?

– W końcu ukradł pieniądze z banku, prawda? No i spalił we wraku samochodu zwłoki. Nie powinno się za to odsiedzieć z dziesięciu lat w Parchman? Tak byłoby sprawiedliwie.

– Nie ukradł pieniędzy na naszym terenie, nie podlega więc naszej jurysdykcji – wyjaśnił sędzia. – To sprawa służb federalnych, które już wcześniej wycofały oskarżenie.

Sandy siedział w rogu gabinetu. Udawał, że całkowicie pochłania go lektura jakichś papierków.

– To znaczy, że ktoś nie dopełnił swoich obowiązków, prawda?

– Ale to nie nasza sprawa – wtrącił Parrish.

– Wspaniale. W takim razie opowiedzcie tę bajeczkę ludziom, którzy na was głosowali. Zwalcie całą winę na służby federalne, bo to przecież nie nasza sprawa, nie nasz teren. A co ze spaleniem zwłok? Wyjdzie na wolność po przyznaniu ze skruchą, że tego dokonał?

– Uważasz, że powinniśmy go ścigać na podstawie prawa karnego? – zapytał Trussel.

– Oczywiście, że tak.

– Świetnie. W takim razie poradź nam jeszcze, w jaki sposób mielibyśmy to udowodnić? – burknął Parrish.

– Ty jesteś prokuratorem. To twoje zadanie.