Posiedzenie zapewne przyciągnęłoby znacznie mniejszą uwagę, gdyby wiadomość o nim ukazała się w czołówkach gazet, a na wszystkich tablicach informacyjnych porozwieszano zwykłe zapowiedzi. Nikt nie miał wątpliwości, że ów niezwykły pośpiech jest związany z chęcią zachowania tajemnicy. A w tym wypadku chodziło o szczególnie elektryzującą tajemnicę: wymiar sprawiedliwości dążył do ochrony jednego z przedstawicieli prawniczej machiny.
W sali posiedzeń szybko zaczęły się zbierać grupki porozumiewających się szeptem ludzi, pospiesznie rezerwowano miejsca w ławach. Stopniowe gęstnienie tłumu odbierano powszechnie jako potwierdzenie bulwersujących plotek, a kiedy na salę wkroczyli znani reporterzy sądowi, atmosfera napięcia sięgnęła zenitu.
– Już go przywieźli – powiedział głośno ktoś w pierwszych rzędach i jak na komendę ciekawscy, oczekujący jeszcze na korytarzu, zaczęli gorączkowo szukać wolnych miejsc.
Patrick szerokim uśmiechem przyjął widok dwóch fotoreporterów pędzących w jego kierunku, ledwie skręcił z klatki schodowej w boczny korytarz. Wprowadzono go do tej samej sali konferencyjnej co poprzednio. Strażnik zdjął mu kajdanki. Kupione przez Sandy’ego spodnie okazały się o parę centymetrów za długie, oskarżony usiadł więc i zaczął bez pośpiechu podwijać nogawki i starannie układać prowizoryczne mankiety. Po chwili do pokoju wszedł Karl Huskey i poprosił strażników, żeby zaczekali przed drzwiami.
– Wygląda na to, iż możemy zapomnieć o błyskawicznym, sekretnym posiedzeniu – odezwał się Patrick.
– No cóż, w naszej społeczności wieści rozchodzą się błyskawicznie. Ładne ubranie.
– Dzięki.
– Ten mój znajomy dziennikarz z Jackson prosił, abym cię zapytał, czy…
– Nic z tego, Karl. Nie udzielam żadnych wyjaśnień prasie.
– Tak myślałem. Kiedy wyjeżdżasz?
– Jeszcze nie wiem. Ale niedługo.
– Gdzie czeka ta dziewczyna?
– W Europie.
– Możesz mnie zabrać ze sobą?
– Po co?
– Chciałem tylko popatrzeć.
– Przyślę ci nagranie na kasecie wideo.
– Wielkie dzięki.
– Naprawdę chciałbyś pójść w moje ślady? Gdybyś miał szansę rzucić wszystko i zniknąć, już teraz, zrobiłbyś to?
– Z dziewięćdziesięcioma milionami dolarów czy bez nich?
– Obojętne.
– Nie uciekłbym, moja sytuacja jest zupełnie inna. W przeciwieństwie do ciebie kocham żonę. Mam trójkę wspaniałych dzieci, podczas gdy ty wychowywałeś nie swoją córkę. Nie zrobiłbym tego. Ale w pełni ciebie rozumiem.
– Nie kłam, Karl. Wszyscy tego pragną. Na pewnym etapie każdy zaczyna marzyć o rzuceniu wszystkiego. To jasne, iż życie jest o wiele piękniejsze na słonecznej plaży czy górskich szlakach. Można się pozbyć wszelkich problemów. To pragnienie mamy zakodowane w genach. Ostatecznie wszyscy jesteśmy potomkami emigrantów, którzy postanowili zerwać z przytłaczającą biedą i przybyli do Ameryki, żeby tu szukać szczęścia. Nadal trwa wędrówka na zachód, ludzie pakują manatki i ruszają w nieznane, łudząc się nadzieją, że odnajdą swoją żyłę złota. Tyle że zmieniły się warunki, coraz trudniej znaleźć eldorado.
– O rety! Nigdy nie oceniałem tego z tak głębokiej, historycznej perspektywy.
– Ale to prawda.
– Pozostaje mi tylko żałować, że moi dziadkowie nie skubnęli kogoś na dziewięćdziesiąt milionów dolarów, zanim wyemigrowali z Polski.
– Przecież zwróciłem pieniądze.
– Owszem, ale obiło mi się o uszy, że zostało ich jeszcze trochę na wymoszczenie pięknego gniazdka.
– To kolejna, złośliwa plotka.
– Chcesz mi więc wmówić, że nastanie moda na zgarnianie forsy klientów, palenie zwłok we wrakach samochodów i odlatywanie do Ameryki Południowej, gdzie, rzecz jasna, wszystkie piękności tylko czekają na pieszczoty podtatusiałych, lecz nadzianych prawników.
– W moim wypadku ten schemat się sprawdził.
– No to Brazylijczyków spotka marny los, gdy ich kraj się zapełni przebiegłymi oszustami.
Do sali wszedł Sandy z kolejnym plikiem dokumentów do podpisania.
– Trussel jest strasznie zdenerwowany – rzekł do Huskeya. – Nie wiem, czy wytrzyma tę presję. Telefon w jego gabinecie dzwoni bez przerwy.
– A jak się zachowuje Parrish?
– Jak dziwka przed spowiedzią.
– Spróbujmy wykorzystać tę przewagę, zanim odzyskają zimną krew – mruknął Lanigan, odsuwając ostatni podpisany świstek.
W głównej sali woźny oznajmił głośno, że za chwilę Wysoki Sąd rozpocznie posiedzenie, toteż publiczność proszona jest o zajęcie miejsc. Na krótko wszczęła się gorączkowa krzątanina. Drugi woźny zamknął duże, dwuskrzydłowe drzwi. Sala była zapchana do ostatnich granic, ludzie stali pod ścianami. Wszyscy pracownicy sądu zasiedli w pierwszych rzędach, jakby przygnały ich tu jakieś pilne sprawy. Dochodziło wpół do szóstej wieczorem.
Ludzie wstali z miejsc, kiedy sędzia Trussel ze zwykłą sobie godnością zajmował miejsce za stołem prezydialnym. Uprzejmie powitał zebranych i podziękował za troskę w dążeniu do sprawiedliwości, zwłaszcza o tak późnej porze. Uprzedził również, że w jego obecności prokurator okręgowy osiągnął porozumienie z rzecznikiem oskarżonego, toteż posiedzenie powinno być krótkie. Wspomniał przy tym, że szczegółowo dyskutowana była propozycja przesunięcia tego posiedzenia na inny termin, zapadł jednak wspólny wniosek, iż odraczanie rozprawy mogłoby zostać uznane za celową próbę ukrycia czegoś przed opinią publiczną.
Bocznymi drzwiami za ławą przysięgłych wprowadzono Patricka i ten stanął obok McDermotta na wprost stołu prezydialnego. Usilnie starał się nie patrzyć na zatłoczoną widownię. Po jego drugiej stronie stanął Parrish. Sędzia Trussel przez chwilę spoglądał na dokumenty, choć do tej pory musiał znać niemal na pamięć każde zapisane tam słowo.
Wreszcie zaczerpnął powietrza i jakby chcąc dać do zrozumienia, że w ciągu najbliższych trzydziestu minut wszystko powinno się odbywać w zwolnionym tempie, zaczął z namaszczeniem:
– Panie Lanigan! Złożył pan kilka wniosków formalnych.
– Tak, Wysoki Sądzie – odparł Sandy. – W pierwszej kolejności wnioskujemy o zmianę kwalifikacji czynu z morderstwa z premedytacją na profanację zwłok.
Jego słowa niemal odbiły się echem od ścian. Ludzie powtarzali w myślach: profanacja zwłok?
– Panie Parrish? – sędzia zwrócił się do prokuratora, jako że wcześniej zostało ustalone, iż większość wyjaśnień weźmie na siebie oskarżyciel.
Przypadła mu w udziale niewdzięczna rola, musiał bowiem mówić w ten sposób, aby nie tylko zapis w protokole był klarowny, lecz przede wszystkim zawiłości sprawy stały się jasne dla zgromadzonych dziennikarzy oraz publiczności. Doskonale jednak wywiązał się ze swej roli. Już na początku stwierdził, że nie zostało popełnione żadne morderstwo, a przewinienia oskarżonego mają znacznie mniejszą wagę. Dlatego też prokuratura nie sprzeciwia się zmianie kwalifikacji czynu ujętego w oskarżeniu, gdyż w świetle ujawnionych ostatnio faktów stało się oczywiste, iż Patrick Lanigan nie popełnił żadnej zbrodni. Parrish z wolna przechadzał się po sali, wykorzystując dobre wzorce z filmów o Perrym Masonie, nie zważając na przyjęte obyczaje i procedury. Ostatecznie był główną postacią tego spektaklu.
– Następnie wpłynął do sądu wniosek pełnomocnika o przyjęcie przyznania się przez oskarżonego do sprofanowania zwłok – odezwał się Trussel. – Panie Parrish?
Drugi akt przedstawienia był niemal kopią pierwszego. Prokurator pokrótce przybliżył zebranym losy biednego Clovisa Goodmana. Patrick czuł przez cały czas krzyżujące się na nim spojrzenia widzów, którzy z zapartym tchem wyławiali wszelkie szczegóły, jakie pozwolił Sandy’emu ujawnić wobec opinii publicznej. Miał wielką ochotę wykrzyczeć na cały głos: „Teraz sami widzicie, że nikogo nie zamordowałem!”