Выбрать главу
* * *

Obaj prokuratorzy, Parrish i Mast, po raz kolejny musieli wystąpić razem na konferencji prasowej. Wyjaśnili szybko, że choć władze federalne nie rozpatrywały w ogóle tej kwestii, to jednak praworządni obywatele okręgu Harrison, wybrani do sądowej komisji przysięgłych, postanowili jednogłośnie oskarżyć Patricka Lanigana o popełnienie morderstwa. Obaj sprytnie zbywali milczeniem kłopotliwe pytania, unikali odpowiedzi na inne, kiedy tylko było to możliwe, podkreślali jednak z naciskiem, że na tym się nie skończy lista zarzutów postawionych byłemu adwokatowi.

Po zakończeniu konferencji prokuratorzy spotkali się prywatnie z mecenasem Karlem Huskeyem, jednym z trzech sędziów sądu okręgowego, a zarazem dawnym bliskim przyjacielem Patricka. W okręgu Harrison przydzielano sędziom sprawy według kolejności ich napływania, ale każdy z nich doskonale wiedział, jak załatwić z pracownikami kancelarii, aby właśnie jemu przypadła w udziale ta, a nie inna sprawa. Huskey zaś bardzo pragnął przewodniczyć rozprawie wytoczonej Laniganowi.

Szykując sobie w kuchni kanapkę z pomidorem, Lance dostrzegł jakieś poruszenie na tylnym podwórku, w zaroślach za basenem kąpielowym. Chwycił strzelbę, po cichu wykradł się z mieszkania, okrążył patio i zauważył fotoreportera czającego się za węgłem szopy z narzędziami, uzbrojonego w trzy wielkie aparaty zawieszone na szyi. Zaszedł go na palcach od tyłu i niepostrzeżenie zajął pozycję dwa metry za plecami intruza. Wyciągnąwszy karabin daleko przed siebie, wypalił w niebo tuż nad jego głową.

Reporter padł twarzą na ziemię i narobił dzikiego wrzasku, natomiast Lance wymierzył mu solidnego kopniaka w jaja, po czym bezceremonialnie obrócił go na plecy i zajrzał w twarz.

Po chwili zerwał mu z szyi aparaty fotograficzne, cisnął je do wody w basenie i krzyknął na przerażoną Trudy, kryjącą się za barierką tarasu, żeby wezwała policję.

ROZDZIAŁ 9

– Mam zamiar zdjąć warstwę poparzonego, martwego naskórka – rzekł lekarz, delikatnie badając jakimś tępym narzędziem rozległą ranę na jego piersi. – Powinien się pan zgodzić przynajmniej na niewielką dawkę środka przeciwbólowego.

– Nie, dziękuję – odparł Lanigan.

Siedział na łóżku, całkiem nagi, podczas gdy wokół niego krzątał się lekarz, dwie pielęgniarki i ten sam portorykański sanitariusz, Luis.

– Ale to z pewnością będzie bolało.

– Nie takie rzeczy już przeszedłem. Poza tym, gdzie chciałby pan wkłuć igłę? – zapytał, pokazując przedramię gęsto pokryte czerwonymi i fioletowymi krwiakami, pozostałościami intensywnej „kuracji narkotykowej”, jaką zaaplikował mu brazylijski doktorek. Zresztą niemal całe ciało miał pokryte siniakami i zadrapaniami. – Nie chcę więcej żadnych narkotyków.

– Rozumiem. Jak pan sobie życzy.

Patrick usadowił się wygodniej i zacisnął dłonie na poręczach przy łóżku. Pielęgniarki przy pomocy Luisa unieruchomiły mu nogi w kolanach i lekarz przystąpił do zdejmowania grubej warstwy żółtego, spękanego naskórka, pokrywającego oparzelinę trzeciego stopnia. Zręcznie operując skalpelem, podważył, a później odciął wielki strup.

Pacjent siedział z zamkniętymi oczyma i tylko krzywił się z bólu.

– Nadal nie chce pan nic na złagodzenie cierpienia?

– Nie – syknął Patrick przez zęby.

Skalpel znów poszedł w ruch, martwa skóra spadała płatami.

– Ta rana całkiem ładnie się goi. Nie jestem wcale pewien, czy trzeba będzie robić przeszczepy skóry.

– To dobrze – mruknął Lanigan, zaciskając zęby.

Cztery spośród dziewięciu dużych ran okazały się na tyle głębokie, by je zaliczyć do oparzelin trzeciego stopnia: dwie na piersiach, jedna na prawym udzie i ostatnia na lewej łydce. Groźnie wyglądały też otarcia od nylonowych linek na kostkach nóg, nadgarstkach oraz łokciach, nadal trzeba było je opatrywać.

Doktor zakończył działalność po upływie pół godziny i wyjaśnił, że pacjent wciąż powinien wiele odpoczywać, przy czym nie wolno mu wkładać ubrania ani czymkolwiek zakrywać ran. Posmarował oparzelinę jakimś przyjemnie chłodnym środkiem dezynfekcyjnym i po raz kolejny zaproponował leki przeciwbólowe. Ale Patrick znowu stanowczo odmówił. Wreszcie wyszedł z pokoju wraz z pielęgniarkami. Luis udawał, że poprawia pościel, w końcu zamknął drzwi i opuścił żaluzje. Odchylił połę fartucha i z kieszeni spodni wyjął miniaturowy aparat kodaka z wbudowaną lampą błyskową.

– Stań tam – rzekł Lanigan, wskazując miejsce w nogach łóżka. – Najpierw zrób mi zdjęcie w pościeli tak, żeby było widać całą twarz.

Luis uniósł aparat do oczu, obrócił się nieco, oddalił o krok, wreszcie nacisnął spust migawki. Flesz błysnął oślepiająco.

– A teraz z tej strony – polecił Patrick.

Sanitariusz posłusznie zrobił zdjęcie pod innym kątem. Początkowo w ogóle nie chciał słyszeć o udzieleniu więźniowi pomocy, zasłaniając się perspektywą srogiej kary ze strony przełożonych. W trakcie pobytu na pograniczu brazylijsko-paragwajskim Patrick nie tylko biegle opanował portugalski, ale nauczył się też trochę hiszpańskiego. Rozumiał wszystko, co mówi Luis, chociaż sanitariuszowi musiał każdą rzecz tłumaczyć po kilka razy.

Zadecydowała wizja sowitej zapłaty. Skuszony obietnicą dostania pięciuset dolarów amerykańskich, Luis zgodził się w końcu wystąpić w roli fotografa. Zainwestował nawet swoje pieniądze w zakup trzech tanich, automatycznych aparatów, za pomocą których wykonał prawie sto fotografii. Miał zamówić odbitki w punkcie usługowym, po czym ukryć je do czasu, aż będą potrzebne.

Patrick nie miał przy sobie nawet jednego dolara, zdołał jednak przekonać Portorykańczyka, że wbrew pozorom jest człowiekiem uczciwym i przyśle mu obiecane pieniądze, kiedy tylko wróci do domu.

Luis nie był wprawnym fotografem, nie umiał się też specjalnie obchodzić z aparatami, toteż Patrick musiał mu bez przerwy udzielać szczegółowych instrukcji. Polecił zrobić dokładne zbliżenia rozległych oparzeń na piersiach i udzie, wielkich siniaków na nogach i rękach, jak również zdjęć całego obnażonego ciała pod różnymi kątami. Działali w pośpiechu, żeby nikt ich nie przyłapał. Mimo to skończyli dopiero tuż przed przerwą na lunch, kiedy z korytarza zaczął dolatywać coraz głośniejszy gwar zmieniających się na dyżurze pielęgniarek.

Luis, jak zawsze, wyszedł ze szpitala podczas przerwy i oddał filmy do wywołania w pobliskim punkcie usługowym.

Tymczasem w Rio de Janeiro Osmar zdołał przekonać jedną z najgorzej opłacanych sekretarek, aby przyjęła tysiąc dolarów w zamian za udostępnienie wszelkich plotek krążących po biurze, w którym pracowała Eva. Niewiele mu to dało, gdyż współwłaściciele firmy adwokackiej zachowywali daleko posuniętą dyskrecję. Niemniej spis połączeń telefonicznych ujawnił, że ostatnio dwukrotnie dzwoniono do biura aż z Zurychu. W Waszyngtonie Guy zdołał sprawdzić, iż podany numer należy do hotelu, nie uzyskał jednak żadnych bliższych informacji. Szwajcarscy pracownicy recepcji nie chcieli w ogóle rozmawiać na temat hotelowych gości.

Prawnicy z biura zaczynali się coraz bardziej niepokoić zniknięciem Mirandy. W końcu zwołali zebranie, aby ustalić, jak dalej postępować. Zaraz po wyjeździe Eva dwukrotnie dzwoniła w jednodniowych odstępach, ale później słuch o niej zaginął. O tajemniczym kliencie, z którym miała się jakoby spotkać w Europie, także nikt nie słyszał. Tymczasem Brazylijczycy, których sprawami się do tej pory zajmowała, formułowali już jawne pogróżki pod adresem firmy. Zarzucali, że się ich lekceważy.

Ostatecznie prawnicy zdecydowali się na razie odebrać Mirandzie prowadzone przez nią sprawy i rozmówić się z nią ostro po powrocie.