Tymczasem Osmar i jego ludzie do tego stopnia nękali ojca Evy, że biedny profesor nie mógł spać po nocach. Bez przerwy obserwowali jego mieszkanie i jeździli za nim po zatłoczonych ulicach Ipanemy. Rozpatrywali nawet ewentualność porwania go i zmuszenia do wyznania prawdy, ale mężczyzna zachowywał wzmożoną czujność i zawsze starał się przebywać w czyimś towarzystwie.
Dopiero za trzecim razem Lance zastał otwarte drzwi sypialni. Po cichu wszedł do środka z fiolką valium oraz butelką ich ulubionej irlandzkiej wody gazowanej, za którą musieli płacić po cztery dolary od sztuki. Usiadł na brzegu łóżka Trudy i bez słowa wyciągnął proszki w jej stronę. Połknęła je w milczeniu, chociaż była to już druga porcja w ciągu godziny, po czym popiła lekarstwo wodą.
Wóz policyjny z wścibskim fotoreporterem odjechał godzinę wcześniej. Dwaj gliniarze kręcili się po domu przez jakieś dwadzieścia minut, zadając różne pytania. Nie byli szczególnie skłonni do spisania protokołu, bo choć zaszedł wypadek wdarcia się na teren prywatny, a dziennikarzom wcześniej nakazano trzymać się z dala od domu Trudy Lanigan, to jednak chodziło tym razem o łowcę sensacji z daleka, z głębi kraju, zasłaniającego się nieświadomością. Policjanci z uśmiechami, lecz i z respektem wysłuchali relacji Lance’a z przebiegu wydarzeń. Zapisali nazwisko adwokata Trudy na wypadek, gdyby bezczelny dziennikarz chciał złożyć skargę. Na koniec Lance zagroził, że wystąpi na drogę sądową, jeśli ich spokój będzie dalej zakłócany.
Po odjeździe policji Trudy dostała ataku wściekłości. Z taką furią zaczęła ciskać poduchami z sofy w stronę kominka, że opiekunka ledwie zdążyła uciec z sześcioletnią Ashley Nicole z salonu. Później obrzuciła Lance’a wulgarnymi przekleństwami, tylko dlatego, że nawinął jej się pod rękę. Miała już wszystkiego dosyć: nieoczekiwanego zmartwychwstania Patricka, pozwania jej do sądu przez towarzystwo ubezpieczeniowe, ciągłego napięcia, hordy dziennikarskich sępów przed domem oraz brutalności, z jaką Lance potraktował wścibskiego fotoreportera.
W końcu jednak się uspokoiła. On także zażył valium, odetchnąwszy z ulgą, że wszystko wróciło do normy. Bardzo chciał jakoś pocieszyć Trudy, przytulić ją czy chociażby położyć dłoń na jej kolanie i powiedzieć coś miłego, ale wiedział aż nazbyt dobrze, iż takie gesty odnoszą wręcz przeciwny skutek, kiedy jest zdenerwowana. A jakikolwiek fałszywy ruch mógł spowodować nawrót wściekłości. Trudy musiała mieć czas na odzyskanie równowagi, a było to możliwe tylko na jej własnych warunkach.
Leżała na wznak, z zamkniętymi oczyma i dłonią przytkniętą do czoła. W sypialni panował półmrok, podobnie jak w całym domu – żaluzje i zasłonki zaciągnięte, światła zgaszone bądź przyciemnione. Na ulicy przed domem kręciło się ze sto osób czekających na sposobność zrobienia jakiegoś zdjęcia, którym dałoby się okrasić kolejny pikantny artykuł na temat Patricka. W południowych wiadomościach pokazany został ich dom, a na jego tle jakaś brzydka komentatorka o pożółkłej cerze i wielkich zębach wyliczała rytmicznie, że Lanigan zrobił to i popełnił tamto, dlatego też jego żona tego ranka wystąpiła z pozwem rozwodowym.
Żona Patricka Lanigana! Trudy za żadne skarby nie mogła się z tym pogodzić. Wszak od czterech i pół roku nie była już jego żoną. Pochowała męża jak przystało, po czym usilnie starała się o nim zapomnieć, korzystając z dobrodziejstw wypłaconego jej odszkodowania. I nawet jeszcze zanim dostała należne pieniądze, Patrick bez śladu zniknął z jej pamięci.
Jedyną bolesną chwilą, jaką przeżyła od tamtej pory, była krótka rozmowa z Ashley Nicole, podówczas dwuletnią, kiedy to próbowała jej wytłumaczyć, że tatusia już nigdy z nimi nie będzie, że poszedł do nieba, gdzie powinien zaznać wieczystego szczęścia. Mała tylko przez parę dni chodziła naburmuszona, szybko jednak odzyskała dobry nastrój. Od tamtej pory nikomu w jej obecności nie wolno było wymieniać imienia Patricka. Należało chronić dziecko przed niepotrzebnym stresem – jak powtarzała Trudy. A ponieważ dziewczynka nie pamiętała ojca, w ogóle nie powinno się jej o nim przypominać.
Wyłączywszy ten drobny epizod, Trudy znosiła swoje wdowieństwo z wyjątkową wręcz pogodą ducha. Robiła zakupy w Nowym Orleanie, zamawiała zdrową żywność z Kalifornii, pociła się obficie po dwie godziny dziennie podczas aerobiku i nie żałowała sobie najlepszych kosmetyków. Najęła opiekunkę do dziecka, by móc wraz z Lance’em swobodnie podróżować. Oboje lubili wypoczywać na Karaibach, a zwłaszcza w Saint Barts słynącym z plaż dla nudystów, gdzie z dumą udawali parę Francuzów.
Boże Narodzenie spędzali w nowojorskim hotelu „Plaza”, w styczniu zazwyczaj wyjeżdżali do Vail, gdzie mogli się obracać w gronie najbogatszych, w maju zaś robili wycieczki do Europy, Paryża lub Wiednia. Marzyli o zakupie własnego odrzutowca, bo przecież tylko takimi środkami podróżowali ludzie ze śmietanki towarzyskiej. Przymierzali się już nawet do nabycia niewielkiego używanego leara za milion dolarów, ale teraz trzeba było zapomnieć o tych planach.
Co prawda Lance przysiągł, że zapewni im środki na godziwe życie, ale ona z niepokojem przyjmowała perspektywę jego zaangażowania się w przemytniczy proceder. Doskonale wiedziała, iż w tajemnicy szmugluje narkotyki z Meksyku, ale dotychczas przewoził jedynie małe ilości trawy, co nie wiązało się z większym ryzykiem. Z drugiej strony nadzwyczaj potrzebowali teraz pieniędzy, a nie byłoby także źle, gdyby Lance co jakiś czas znikał na parę dni z domu.
Nie czuła nienawiści do Patricka, ale tylko dlatego, że dotąd uważała go za zmarłego. Nienawidziła natomiast samej myśli o tym, iż pojawił się jak grom z jasnego nieba, wręcz zmartwychwstał, aby jej skomplikować życie. Spotkali się po raz pierwszy na przyjęciu w Nowym Orleanie, kiedy ona musiała na pewien czas zapomnieć o spotkaniach z Lance’em i poszukać sobie kogoś innego, najlepiej bogatego i atrakcyjnego. Miała wówczas dwadzieścia siedem lat, cztery lata wcześniej zakończyła rozwodem nieudane małżeństwo i bardzo zależało jej na osiągnięciu stabilnej pozycji społecznej. A trzydziestotrzyletni Lanigan był wciąż kawalerem i także pragnął się ożenić. Od niedawna pracował w obiecującej kancelarii adwokackiej w Biloxi, gdzie ona właśnie szczęśliwym trafem mieszkała. Po czterech miesiącach żarliwych uniesień pobrali się na Jamajce. Trzy tygodnie po zakończeniu miesiąca miodowego, kiedy Patrick wyjechał w podróż służbową, Lance po raz pierwszy wśliznął się do małżeńskiej sypialni.
Trudy za żadne skarby nie mogła pozwolić, aby odebrano jej majątek. Adwokat musiał znaleźć jakiś kruczek prawny bądź lukę w przepisach, dzięki czemu reszta odszkodowania pozostałaby jej własnością. Ostatecznie za to brał grube pieniądze. A już w ogóle Trudy nie umiała sobie wyobrazić, iż towarzystwo ubezpieczeniowe mogłoby zająć jej dom, meble, samochody, ubrania czy motorówkę, wszystkie te wspaniałe rzeczy, na które wydała forsę z odszkodowania. To było nie do pomyślenia. Przecież Patrick się zabił, a ona go pochowała. Od czterech lat była wdową. Czyż to nie miało żadnego znaczenia?
Nie było przecież jej winy w tym, iż wszystkich oszukał.
– Chyba zdajesz sobie sprawę, że będziemy musieli go zabić – mruknął Lance.
Przeniósł się na fotel stojący między łóżkiem a oknem, oparłszy bose stopy na skraju otomany.
Trudy nie drgnęła nawet, wciąż leżała nieruchomo i dopiero po kilkusekundowym namyśle odparła:
– Nie gadaj bzdur.
Powiedziała to jednak bez przekonania.
– Zrozum, że nie mamy innego wyjścia.
– I bez tego spadło na nas wystarczająco wiele kłopotów.
Oddychała płytko, oczy miała nadal zamknięte, dłoń przytykała do czoła. W duchu cieszyła się, że to on poruszył ten temat. Jej bowiem pomysł zabójstwa przyszedł do głowy już wcześniej, gdy się dowiedziała, że Patrick żyje i został ujęty. Zdążyła rozpatrzyć parę różnych scenariuszy, przy czym nieodmiennie wychodziła z założenia, że jeśli chce zatrzymać pieniądze, musi wyprawić męża na tamten świat. Bo w końcu jej dostatek zapewniało odszkodowanie z jego polisy na życie.