– Więc jak mam się z panią kontaktować?
– Później ustalimy jakiś system łączności.
W samolocie usiedli obok siebie, w trzecim rzędzie foteli przedziału pierwszej klasy. Przez dwadzieścia minut po starcie Brazylijka zachowywała milczenie, przeglądając jakiś magazyn mody. On próbował się więc skupić na lekturze opasłego sprawozdania. Nie miał na to najmniejszej ochoty, sprawa nie była pilna. Palił się do rozmowy, chciał wreszcie wyrzucić z siebie natrętne pytania, zapewne te same, które teraz dręczyły wiele osób.
Ale między nimi jak gdyby wyrósł mur niechęci, całkiem zbędny, nawet jeśli wzajemne kontakty musiały do końca pozostać czysto formalne. Leah mogła mu przecież sporo wyjaśnić, lecz widocznie wcale jej na tym nie zależało. Sandy postanowił zatem dostosować się do narzuconych przez nią warunków gry i także udawał obojętność.
Stewardesa przyniosła im solone orzeszki i precelki. Stuknęli się kieliszkami szampana. Później opróżnili butelkę wody mineralnej.
W końcu McDermott zapytał swobodnym tonem:
– Od jak dawna zna pani Patricka?
– Czemu pan pyta?
– Z czystej ciekawości. Czyżby nie zamierzała mi pani powiedzieć ani słowa na temat tego, co się z nim działo przez ostatnie cztery lata? Ostatecznie jestem jego starym przyjacielem, a teraz w dodatku będę go reprezentować. Proszę więc nie mieć mi za złe, że jestem ciekawy.
– O wszystko proszę pytać jego – odparła z wyczuwalną ulgą w głosie, po czym wróciła do przerwanej lektury.
Sandy przysunął sobie miseczkę z solonymi orzeszkami.
Dopiero gdy samolot zaczął schodzić do lądowania, Leah zabrała głos. Pospiesznie wyrzuciła z siebie szereg słów, jakby przytaczała wykutą na pamięć formułkę.
– Nie zobaczymy się przez kilka następnych dni. Muszę stale zmieniać miejsca pobytu, gdyż szukają mnie pewni ludzie. Patrick przekaże panu dalsze instrukcje, a przez jakiś czas będę musiała się z nim kontaktować za pańskim pośrednictwem. Proszę zachować ostrożność i uważać na przypadkowe telefony, ludzi chodzących za panem po ulicach czy kręcących się wokół biura. Kiedy tylko się rozejdzie, że jest pan jego adwokatem, natychmiast zainteresują się panem ci sami agenci, którzy szukają mnie.
– Co to za ludzie?
– Patrick wszystko wyjaśni.
– Pani wie, gdzie są pieniądze, prawda?
– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
Popatrzył za okno, na koniec skrzydła samolotu z wolna ginący w pierzastych chmurach. Nie miał wątpliwości, że suma jeszcze się powiększyła, Lanigan nie był głupcem. Zapewne rozlokował pieniądze w jakichś bankach, gdzie zaopiekowali się nimi specjaliści finansowi. Przy właściwym gospodarowaniu kapitałem można go było powiększyć co najmniej o dwadzieścia procent rocznie.
Do końca podróży nie zamienili już ani słowa. Razem poszli w kierunku punktu odpraw pasażerów odlatujących do Portoryko. Na pożegnanie Leah po męsku uścisnęła mu dłoń i powiedziała:
– Proszę przekazać Patrickowi, że nic mi nie jest.
– Zapewne spyta, gdzie się pani teraz ukrywa.
– W Europie.
Spoglądając za Brazylijką odchodzącą energicznym krokiem w głąb hali, po raz kolejny powtórzył w duchu słowa podziwu dla starego przyjaciela. Wszak tamten nie tylko zdobył gigantyczną fortunę, ale w dodatku pozyskał współpracę pięknej i sprytnej kobiety o egzotycznej urodzie.
Zapowiedź odlotu samolotu do San Juan przywróciła go do rzeczywistości. Pokręcił głową do własnych myśli, formułując jasno pytanie: jak można darzyć podziwem człowieka stojącego wobec perspektywy spędzenia dziesięciu lat w celi śmierci i oczekiwania na egzekucję? Co gorsza, wcześniej trzeba się było zmierzyć z dziesiątkami przebiegłych adwokatów, gotowych obedrzeć jego klienta ze skóry, byle tylko uszczknąć coś dla siebie ze sprzeniewierzonych pieniędzy.
A jednak! Zajmując miejsce w samolocie, Sandy odczuwał coraz silniejszy dreszcz emocji wynikający z faktu reprezentowania Patricka Lanigana.
Eva wysiadła z taksówki na tyłach podrzędnego hoteliku w South Beach, gdzie miała spędzić noc. W gruncie rzeczy zamierzała zostać tu przez kilka dni, uzależniając długość pobytu od rozwoju wydarzeń w Biloxi. Pamiętała, że Patrick nakazywał jej ciągłe podróże i niezatrzymywanie się w jednym miejscu na dłużej niż cztery dni. Zameldowała się jako Leah Pires, według paszportu mieszkająca na stałe w São Paulo. Mogła się nawet posługiwać złotą kartą kredytową wystawioną na to nazwisko.
Przebrała się pospiesznie i poszła na plażę. Było wczesne popołudnie, nad morzem kręcił się tłum wczasowiczów i to jej bardzo odpowiadało. Plaża w Rio była tak samo wiecznie zatłoczona, ale tam zawsze Eva mogła liczyć na pomoc przyjaciół. Tutaj nikogo nie znała, musiała więc wcielić się w rolę anonimowej turystki w bikini, zażywającej kąpieli słonecznych. Bardzo pragnęła znowu znaleźć się w domu.
ROZDZIAŁ 11
Całą godzinę zajęło Sandy’emu przedostanie się na teren bazy marynarki wojennej. Jego nowy klient nie zamierzał mu ułatwiać życia. Wyglądało na to, że nikt go tu nie oczekiwał. W końcu został zmuszony do sięgnięcia po klasyczny repertuar adwokacki: groźbę wystąpienia z pozwem, natychmiastowego powiadomienia senatorów lub innych ważnych osobistości, a przede wszystkim ostre i głośne uwagi na temat łamania podstawowych praw obywatelskich. Dopiero o zmierzchu dotarł do recepcji szpitala, a i tu napotkał kolejną linię obrony. Tym razem jednak pielęgniarka po prostu skontaktowała się z Patrickiem.
Pokój tonął w półmroku, oświetlony jedynie błękitnawą poświatą ekranu niewielkiego telewizora stojącego pod ścianą. Transmitowano jakiś mecz piłkarski z Brazylii. Dwaj starzy przyjaciele uścisnęli sobie dłonie z pewną rezerwą. Nie widzieli się przez sześć lat. Lanigan nakrył się prześcieradłem aż pod brodę, zasłaniając w ten sposób rozległe rany. Był bardzo szczupły, niemal wychudzony, no i miał wyraźnie odmieniony kształt nosa oraz brody. Mógłby nawet uchodzić za kogoś innego, gdyby nie oczy. Zdradzało go również brzmienie głosu.
– Dzięki, że przyleciałeś – mruknął na powitanie.
Mówił bardzo cicho, miękkim głosem, jak gdyby sprawiało mu to wiele kłopotów i wymagało olbrzymiego wysiłku.
– Nie ma za co. Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie miałem specjalnie wyboru. Twoja przyjaciółka potrafi być nadzwyczaj przekonująca.
Patrick zamknął oczy i przygryzł wargi. W duchu zmówił szybko krótką modlitwę. Wiedział już bowiem, że Evie nic się nie stało.
– Ile ci zapłaciła do tej pory? – spytał.
– Sto tysięcy.
– Doskonale – skwitował Lanigan.
Na dłużej zapadło milczenie, które zasygnalizowało Sandy’emu, że cała ta rozmowa nie będzie łatwa i upłynie pod znakiem podobnych przerw.
– Czuje się dobrze – dodał McDermott. – To piękna kobieta i piekielnie sprytna. W pełni panuje nad sytuacją, jak zapewne tego po niej oczekiwałeś. Mówię na wypadek, gdybyś się o nią niepokoił.
– Miło z twojej strony.
– Kiedy widzieliście się po raz ostatni?
– Parę tygodni temu. Straciłem poczucie upływu czasu.
– Jest twoją żoną, przyjaciółką, kochanką, znajomą czy…
– Adwokatem.
– Tylko adwokatem?
– Zgadza się.
Sandy uśmiechnął się nieznacznie. Patrick ponownie zamilkł na dłużej, leżał na wznak, całkiem nieruchomo. Upływały minuty. W końcu McDermott usiadł na jedynym stojącym w pokoju krześle, chcąc dać przyjacielowi czas do namysłu. Dobrze wiedział, że Lanigan jak gdyby na nowo wkracza do realnego świata, gdzie wszędzie dookoła czają się wygłodniałe wilki. Jeśli więc zamierzał jeszcze przez jakiś czas poleżeć w łóżku, gapiąc się w sufit, Sandy nie miał nic przeciwko temu. I tak zapewne czekały ich wielogodzinne rozmowy. Nie było się dokąd śpieszyć.