Выбрать главу

W miarę upływu czasu Danilo – gdyż wówczas nigdy nie nazywała go Patrickiem – stawał się coraz bardziej pewien, że zostanie schwytany. Ona nie chciała w to uwierzyć, biorąc pod uwagę wszelkie środki ostrożności, jakie stosował. On zaś się zamartwiał, coraz mniej sypiał i coraz częściej tłumaczył, jak powinna postąpić w takich bądź innych okolicznościach. W ogóle przestał się troszczyć o pieniądze, całkowicie zaprzątały go środki bezpieczeństwa.

Eva postanowiła zostać w Aix przez kilka dni, uważnie śledzić serwisy informacyjne CNN i czytać wszystkie amerykańskie gazety, jakie zdoła tu kupić. Domyślała się, że Patrick wkrótce zostanie przewieziony do ojczyzny i osadzony w areszcie, w oczekiwaniu na szykujące się liczne rozprawy sądowe. Przewidział taką sytuację, zapewniał ją jednak, że nic mu nie grozi. Podejrzewał, że będzie torturowany i szprycowany narkotykami, ale obiecywał, że dzielnie to zniesie, jeśli tylko ona przyrzeknie na niego czekać.

W końcu i tak musiała wrócić do Zurychu, żeby na nowo zająć się sprawami finansowymi. Tylko tego była pewna. Powrót do domu w ogóle nie wchodził w rachubę i ta świadomość niezwykle jej ciążyła. Dotychczas trzy razy rozmawiała telefonicznie z ojcem, przy czym zawsze dzwoniła z automatów na lotniskach. Powtarzała, że nic jej nie jest, czuje się dobrze, tylko na razie nie może wrócić do Brazylii.

Nawiązanie kontaktu z McDermottem umożliwiało jej łączność z Patrickiem za pośrednictwem adwokata. Zdawała sobie jednak sprawę, że minie długi czas, zanim znów będzie mogła go zobaczyć.

Poprosił o pierwszą pigułkę tuż przed drugą w nocy, kiedy obudził go ostry atak bólu. Miał wrażenie, że do obu nóg znowu podłączono mu elektrody pod napięciem. Prześladowały go też natrętne głosy jego oprawców, demoniczny chór w majakach bez przerwy powtarzał pytanie: „Gdzie są pieniądze, Patricku? Gdzie są pieniądze?”

Środek przeciwbólowy dostarczył mu na tacy zaspany starszy sanitariusz, zapomniawszy oczywiście o wodzie do popicia. Lanigan stanowczo zażądał szklanki, gdy ją zaś otrzymał, przelał resztkę wody sodowej z puszki i dopiero wtedy połknął pigułkę.

Minęło dziesięć minut, a lek nie skutkował. Pot wystąpił mu na całym ciele, pościel była nim całkiem przesiąknięta. Sól z wysychającego potu coraz mocniej szczypała poranioną skórę. Minęło następne dziesięć minut. W końcu Patrick włączył telewizor.

Ludzie, którzy go porwali, skrępowali i torturowali prądem, zapewne wciąż przebywali w Brazylii, szukali skradzionych pieniędzy. Bez wątpienia dobrze wiedzieli, gdzie jest przetrzymywany. Dlatego też Lanigan oddychał z ulgą, kiedy wreszcie wstawał świt. Mrok nocy i koszmary senne od nowa przypominały mu o zagrożeniu. Minęło pół godziny. Zniecierpliwiony, po raz drugi zadzwonił na pielęgniarkę, ale nikt nie przyszedł.

Ostatecznie zapadł w sen.

O szóstej obudziło go stuknięcie drzwi. Lekarz był tego dnia nadzwyczaj poważny. Starannie obejrzał jego rany, po czym oznajmił:

– Może pan lecieć. Na miejscu zaopiekują się panem lepsi ode mnie fachowcy.

Zapisał coś na karcie i wyszedł bez pożegnania.

Pół godziny później do sali wkroczył agent Brent Myers. Ten dla odmiany był szeroko uśmiechnięty. Machnął w powietrzu służbową odznaką, jakby wciąż jeszcze ćwiczył odpowiednie procedury.

– Dzień dobry – rzekł od drzwi.

Patrick, nawet nie spojrzawszy w jego kierunku, burknął:

– Nie nauczono pana pukać?

– Przepraszam. Właśnie rozmawiałem z lekarzem, Patricku. Przynoszę wspaniałe wieści. Możemy wracać do domu. Jutro zostaniesz wypisany ze szpitala, ja zaś odstawię cię do Stanów. A więc już jutro odlecimy. Nasz rząd postanowił cię przetransportować do Biloxi specjalnym wojskowym samolotem. Czy to nie fascynujące? A ja polecę z tobą.

– Świetnie. Czy mógłbym teraz zostać sam?

– Oczywiście. Zobaczymy się zatem jutro rano.

– Proszę wyjść.

Myers odwrócił się na pięcie i wymaszerował z pokoju. Później zjawił się Luis, przyniósł filiżankę kawy, sok pomarańczowy i pokrojony w plasterki owoc mango. Ukradkiem wsunął pod materac niewielką paczuszkę, po czym zapytał głośno, czy pacjent niczego więcej nie potrzebuje. Patrick podziękował mu uprzejmie.

Godzinę później przyszedł Sandy. Miał nadzieję, że czeka ich długi dzień odgrzebywania wspomnień z minionych czterech lat, które pozwolą mu uzyskać odpowiedzi na wiele nurtujących pytań. Telewizor był wyłączony, żaluzje podniesione, szpitalny pokoik zalewało światło słoneczne.

– Chcę, żebyś jak najszybciej wracał do Stanów – oznajmił Patrick – i zabrał ze sobą to.

Wręczył przyjacielowi paczuszkę. Sandy usiadł na krześle i bez pośpiechu zaczął przeglądać fotografie.

– Kiedy te zdjęcia zostały zrobione? – spytał.

– Wczoraj.

McDermott zaczął sporządzać notatki.

– Przez kogo?

– Luisa, tutejszego sanitariusza.

– Kto ci zadał takie rany?

– A kto mnie uwięził, Sandy?

– FBI.

– Mam zatem prawo przypuszczać, że to sprawka FBI. Nie kto inny, tylko moi rodacy, stróże prawa, wyśledzili mnie, porwali i torturowali, a teraz zabierają z powrotem do kraju. To agenci służb federalnych, FBI, Departamentu Sprawiedliwości oraz wydziału skarbowego szykują mi owacyjne przyjęcie. Przyjrzyj się dobrze, co mi zrobili.

– Powinno się ich za to podać do sądu – oświadczył Sandy.

– I to o grube miliony. Jak najszybciej. Plan jest następujący: zabierają mnie jutro rano specjalnie podstawionym samolotem wojskowym do Biloxi. Wyobrażasz sobie, jakie mnie tam spotka przyjęcie? Musimy ich uprzedzić.

– Uprzedzić?

– Nie inaczej. Trzeba wystąpić z pozwem jeszcze dzisiaj po południu, żeby jutro rano pojawiły się o tym wzmianki w prasie. Po cichu zawiadom dziennikarzy, pokaż im te dwa zdjęcia, które zaznaczyłem krzyżykami na odwrocie.

Sandy przerzucił plik fotografii i wyłowił zaznaczone ujęcia. Pierwsze przedstawiało z bliska rozległą ranę na piersiach Patricka, przy czym widoczne były także rysy jego twarzy. Drugie ukazywało najbrzydszą oparzelinę trzeciego stopnia na lewym udzie.

– Naprawdę chcesz, żebym przekazał te zdjęcia do prasy?

– Tylko do gazet lokalnych, bo inne mnie mało obchodzą. A dzienniki wydawane w Biloxi czytuje osiemdziesiąt procent mieszkańców okręgu Harrison, spośród których zostanie wybrana ława przysięgłych do mojego procesu.

Sandy uśmiechnął się szeroko, lecz zaraz spoważniał.

– Chyba krótko spałeś tej nocy, prawda?

– Nawet nie pamiętam, kiedy się porządnie wyspałem w ciągu tych czterech lat.

– To prawdziwa rewelacja.

– Nic podobnego. Jedynie drobny wybieg w celu uzyskania przewagi nad hienami krążącymi wokół moich zwłok. W ten sposób powinniśmy nieco pohamować ich zapędy, może nawet uda się wzbudzić odrobinę współczucia. Zastanów się, Sandy. Przecież chodzi o agentów FBI torturujących poszukiwanego obywatela amerykańskiego.

– Powtarzam, że to rewelacja. Chcesz zaskarżyć tylko FBI?

– Tak, wystarczy. Nie będziemy się rozdrabniać. Przecież wystąpienie przeciwko FBI to jak pozwanie amerykańskiego rządu za spowodowanie permanentnych urazów fizycznych i psychicznych podczas brutalnego torturowania i przesłuchiwania w jakiejś kryjówce, w głębi brazylijskiej dżungli.

– Dla mnie to brzmi cudownie.

– Zabrzmi jeszcze lepiej, gdy tego typu sformułowania pojawią się w prasie.