– O ile chcesz wystąpić?
– Wszystko jedno. Dziesięć milionów odszkodowania za rzeczywiste obrażenia i sto za straty moralne.
Sandy zapisał te liczby w notatniku i obrócił kartkę. Z uwagą zajrzał Patrickowi w oczy.
– W rzeczywistości to wcale nie byli agenci FBI, zgadza się?
– Owszem. Zostałem porwany przez jakichś najemnych zbirów, którzy musieli mnie śledzić od dłuższego czasu. To oni przekazali mnie FBI. I nadal węszą gdzieś w Brazylii.
– Twoim zdaniem FBI wie o tej działalności?
– Na pewno.
Zapadła cisza. McDermott czekał na dalsze wyjaśnienia, ale Patrick milczał. Z korytarza dolatywały odgłosy krzątaniny pielęgniarek.
Lanigan poprawił się w pościeli. Od trzech dni prawie bez przerwy leżał na wznak i miał już tego serdecznie dość.
– Wracaj szybko do biura, Sandy. Będziemy jeszcze mieć mnóstwo czasu na rozmowy. Dobrze wiem, że nurtują cię setki pytań, ale nie czuję się na siłach udzielać ci teraz odpowiedzi.
– Nie ma sprawy.
– Złóż ten pozew i zrób wokół niego tyle szumu, ile się tylko da. Później zawsze będziemy mogli wnieść poprawki i uściślić oskarżenie.
– Jasne. Zresztą nie po raz pierwszy będę świadomie występował przeciwko tym, którzy w niczym nie zawinili.
– To tylko wybieg. Bardzo by mi się przydało choć trochę ludzkiego współczucia.
Sandy pospiesznie schował fotografie i notatnik do aktówki.
– I uważaj na siebie – dodał Lanigan. – Kiedy tylko rozejdzie się wieść, że jesteś moim pełnomocnikiem, ściągniesz na siebie uwagę gromady paskudnych typków.
– Z prasy?
– Też, ale nie ich miałem na myśli. Zdefraudowałem kupę forsy, Sandy. Pewni ludzie gotowi byliby na wszystko, byle ją tylko odnaleźć.
– Ile ci zostało z tej sumy?
– Wszystko, powiększone o procenty.
– Może dzięki tym pieniądzom zdołasz się jakoś wybronić, przyjacielu.
– Na to liczę. Mam gotowy plan.
– Tak myślałem. Zatem do zobaczenia w Biloxi.
ROZDZIAŁ 13
Plotka o kolejnym pozwie w sprawie Patricka Lanigana, który miał być złożony po południu, tuż przed zamknięciem kancelarii, rozeszła się lotem błyskawicy. Dodatkowo atmosferę elektryzowała wiadomość, że sam Lanigan nazajutrz około południa ma zostać przewieziony do aresztu miejskiego.
Sandy poprosił kilku pismaków o zjawienie się w holu sądu okręgowego w porze, kiedy będzie składał pozew. Następnie rozdał wszystkim łowcom sensacji kopie przygotowanych dokumentów. Czekała na niego gromadka dziennikarzy z miejscowej prasy, dwóch reporterów z przenośnymi kamerami i jeden sprawozdawca lokalnej rozgłośni radiowej.
Panowało powszechne przekonanie, że chodzi o kolejne wystąpienie przeciwko Laniganowi, przygotowane przez złaknionego rozgłosu adwokata, któremu głównie zależy na umieszczeniu własnego nazwiska w prasie. Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy Sandy obwieścił zebranym, iż reprezentuje Patricka. Niemal w jednej chwili tłum zgęstniał, przybiegli urzędnicy kancelarii, miejscowi prawnicy, nawet woźni. Stanowczym tonem McDermott poinformował wszystkich, że w imieniu swego klienta złożył właśnie pozew przeciwko służbom federalnym o fizyczne znęcanie się i torturowanie pojmanego.
Sandy spokojnym, zrównoważonym tonem odczytał główne punkty skargi, po czym z namysłem, pełnymi zdaniami zaczął odpowiadać na pytania, patrząc prosto w obiektywy kamer. Najważniejsze zachował na koniec. Sięgnął do aktówki i wyjął dwie kolorowe fotografie, specjalnie do tego wystąpienia powiększone do formatu trzydzieści na czterdzieści centymetrów i przyklejone do plastikowej tabliczki.
– Oto co zrobiono Patrickowi – oznajmił dramatycznym tonem.
Kamerzyści przysunęli się bliżej, żeby wykonać zbliżenia. W całej grupie zapanowało skrajne podniecenie.
– Naszprycowano go narkotykami, a następnie podłączono mu do ciała elektrody. Był torturowany tak, że skóra niemal paliła się na nim płomieniem, ponieważ nie mógł, nie potrafił odpowiedzieć na zadawane pytania. Szanowni państwo, tak działają przedstawiciele naszych władz, w taki właśnie sposób traktuje się amerykańskich obywateli. Mam tu na myśli tych funkcjonariuszy, którzy mienią się agentami FBI.
Nawet najbardziej sceptyczni dziennikarze byli zaszokowani. Prezentacja odniosła pożądany skutek.
Lokalne stacje telewizyjne przedstawiły ten materiał już o szóstej wieczorem, poprzedzając go sensacyjnymi zapowiedziami. Połowę dzienników zajmowało wystąpienie McDermotta, drugą połowę informacje dotyczącego jutrzejszego przyjazdu Lanigana.
Późnym wieczorem sieć CNN zaczęła co pół godziny emitować komunikat, w którym rolę gwiazdora pełnił Sandy. Sformułowane przez niego oskarżenia okazały się na tyle rewelacyjne, że nie sposób było ich pominąć.
Hamilton Jaynes właśnie raczył się z przyjaciółmi drinkami w ekskluzywnym klubie golfowym na obrzeżach Alexandrii, kiedy zwrócił uwagę na wiadomości płynące ze stojącego w rogu sali telewizora. Wcześniej rozegrał długą partię golfa na osiemnastodołkowej trasie i był w pogodnym nastroju, zdołał się bowiem oderwać od spraw biura oraz problemów, jakich przysparzała mu praca zawodowa.
Ale teraz wyniknął kolejny kłopot. Patrick Lanigan wystąpił do sądu z oskarżeniem skierowanym przeciwko FBI. Jaynes przeprosił znajomych, przeniósł się na stołek przy barze i zaczął ze złością wciskać klawisze przenośnego telefonu.
W głębi olbrzymiego gmachu Hoovera przy Pennsylvania Avenue znajduje się długi ciąg pozbawionych okien pokoi, w których technicy śledzą audycje telewizyjne z całego świata. W innych salach prowadzony jest nasłuch i rejestracja informacyjnych programów radiowych. W jeszcze innych pracownicy czytają gazety i czasopisma. Przez kierownictwo FBI cała ta działalność nazywana jest po prostu gromadzeniem wiadomości.
Jaynes połączył się z oficerem dyżurnym nadzorującym techników i już po kilku minutach została sporządzona kopia zapisu prezentowanego przez CNN materiału. Pospiesznie wyszedł z klubu i pojechał do swego biura, mieszczącego się na drugim piętrze gmachu Hoovera. Stamtąd zadzwonił do prokuratora generalnego, który, jak można się było spodziewać, już od pewnego czasu usiłował złapać z nim kontakt. Krótka rozmowa nie była zbyt przyjemna, Jaynes nawet nie miał możliwości powiedzenia czegokolwiek. Zdołał jedynie zapewnić prokuratora, że FBI nie ma absolutnie nic wspólnego z domniemanym torturowaniem Patricka Lanigana.
– Domniemanym?! – ryknął prokurator. – Czyż nie pokazywano w telewizji jego ran?! Do diabła, chyba cały świat już je widział!
– Ale to nie nasza sprawka, panie prokuratorze – odparł spokojnie Jaynes, mając pełną świadomość, że tym razem nie musi się uciekać do wykrętów.
– W takim razie czyja?! Czyżbyś i tego nie wiedział?
– Wiem.
– To dobrze. Jutro o dziewiątej rano ma się znaleźć na moim biurku trójstronicowy raport w tej sprawie.
– Będzie na pana czekał.
Prokurator cisnął słuchawkę na widełki. Jaynes zaklął pod nosem i wymierzył solidnego kopniaka swemu biurku. Pospiesznie przeprowadził następną rozmowę, w wyniku której dwóch agentów opuściło swój posterunek i zapukało do drzwi domu państwa Stephano.
Jack również oglądał wieczorne wiadomości telewizyjne, toteż wcale go nie zaskoczyła błyskawiczna reakcja służb federalnych. Zaraz po pierwszej emisji wyszedł na patio i z telefonu komórkowego skontaktował się ze swoim adwokatem. Później doszedł do wniosku, że to nawet zabawne: za czyny jego ludzi miało odpowiadać FBI. Przyznał jednak w duchu, że to posunięcie Lanigana i jego pełnomocnika było iście mistrzowskie.
– Dobry wieczór – rzekł uprzejmie, otworzywszy drzwi. – Pozwolę sobie zgadywać. Zapewne sprzedajecie panowie pączki na cele dobroczynne.