Wstał z łóżka, oparł pięści na biodrach i zaczął powoli robić przysiad. Szybko jednak wyprostował się z powrotem.
– Jeszcze długo nie wrócę do siebie, Sandy. Odnoszę wrażenie, że bolą mnie nawet kości.
– Doskonale, to nam pomoże w naszej sprawie. – McDermott przeglądał odebrane dokumenty. – Oho, Trudy musiała być naprawdę wściekła na ciebie. Zażądała, żebyś całkowicie zniknął z jej życia.
– Sam się o to starałem. Jakie stawia zarzuty?
– Ucieczka i porzucenie. Znęcanie się psychiczne.
– To trudno jej będzie udowodnić.
– Masz zamiar się bronić przed tymi zarzutami?
– To zależy, czego się domaga.
Sandy przerzucił kartkę.
– No cóż, lista żądań jest dosyć długa. Trudy domaga się rozwodu i powierzenia jej całkowitej opieki nad córką, włącznie z pozbawieniem ciebie praw rodzicielskich, jak również prawa do okresowych spotkań z dzieckiem. Żąda przyznania jej prawa własności do całego wspólnego majątku, ruchomego i nieruchomego, jakim dysponowaliście w chwili twojego zniknięcia… właśnie tak to określa, wszędzie używa słowa „zniknięcie”… Ponadto… o, jest tutaj… stosownego odszkodowania, proporcjonalnego do twoich zysków osiągniętych od czasu zniknięcia.
– No, no! Też mi niespodzianka.
– W każdym razie to wszystko, czego się domaga w uzasadnieniu pozwu.
– Dam jej rozwód, Sandy, bez większych sprzeciwów. Lecz wcale nie dostanie go tak gładko, jak podejrzewa.
– Co masz na myśli?
– Porozmawiamy o tym później. Jestem zmęczony.
– Mamy wiele spraw do omówienia, Patricku. Nie wiem, czy na pewno sobie uświadamiasz, że chodzi o sprawy nie cierpiące zwłoki.
– Później. Teraz muszę odpocząć. Zresztą niedługo będzie tu mama.
– Jak sobie życzysz. Weź tylko pod uwagę, że zanim dotrę do swego biura, przebiję się przez nowoorleańskie korki i znajdę miejsce do zaparkowania, miną co najmniej dwie godziny. Może ustalmy już teraz, kiedy będziesz chciał ze mną porozmawiać.
– Przykro mi, Sandy, ale naprawdę jestem zmęczony. Co powiesz na jutrzejszy ranek? Jak się wyśpię, będziemy mogli rozmawiać choćby i cały dzień.
McDermott uśmiechnął się i wsunął dokumenty do aktówki.
– Doskonale, przyjacielu. Zatem przyjadę tu o dziesiątej.
– Dzięki, Sandy.
Po wyjściu adwokata Patrick wyciągnął się na łóżku, lecz dane mu było odpoczywać nie dłużej niż osiem minut. Do salki wtłoczyła się bowiem liczna grupa kobiet z personelu szpitala.
– Dzień dobry, mam na imię Rose i jestem przełożoną pielęgniarek. Musimy pana teraz przebadać. Czy byłby pan uprzejmy zdjąć koszulę?
Nie czekając na odpowiedź, Rose zaczęła go pospiesznie rozbierać. Dwie inne pielęgniarki, o równie obfitych kształtach jak przełożona, zajęły posterunki po obu stronach łóżka, żeby jej pomóc. Wyglądało na to, że doskonale się bawią. Jeszcze inna kobieta stanęła nad nim z termometrem i całą tacą różnych przyrządów. Laborantka w białym fartuchu puściła do niego oko ponad ramieniem koleżanki. Po chwili przy drzwiach stanął na straży sanitariusz w pomarańczowym stroju. Owa grupa działała jednak dość sprawnie i w ciągu kwadransa zakończyła szereg podstawowych badań, które pacjent znosił ze stoickim spokojem, leżąc z zamkniętymi oczyma. Wreszcie znów został sam w pokoju.
Spotkanie z matką rozpoczęło się od łez. Przeprosił ją tylko raz, krótko, za wszystko jednocześnie. Ona zaś natychmiast mu wybaczyła, okazując typowo matczyną pobłażliwość. Radość ze spotkania przyćmiła wszelkie żale czy urazy, jakie mogła do niego żywić przez ostatnie cztery dni.
Sześćdziesięcioośmioletnia Joyce Lanigan cieszyła się dobrym zdrowiem, narzekała tylko trochę na zbyt duże ciśnienie. Jej mąż, ojciec Patricka, przed dwudziestu laty porzucił ją dla znacznie młodszej kobiety, później natomiast zmarł na atak serca. Żadne z nich nie pojechało na jego pogrzeb do Teksasu. Drugą żonę pozostawił w ciąży. Jej syn, czyli przyrodni brat Patricka, w wieku siedemnastu lat zastrzelił dwóch tajnych agentów służb antynarkotykowych i obecnie czekał na wykonanie wyroku śmierci w więzieniu Huntsville w Teksasie. O tej czarnej stronicy w historii rodziny nie wiedział nikt w Nowym Orleanie czy Biloxi. Patrick nigdy o tym nie powiedział nawet swojej żonie, Trudy. Nie zdradził tego również przed Evą, bo i po co miałby to robić?
Los okazał się przekorny, teraz bowiem i Patrickowi groził najwyższy wymiar kary. Różnica polegała jedynie na tym, że w sprawie starszego z przyrodnich braci wyrok jeszcze nie zapadł.
W chwili odejścia ojca Patrick studiował w college’u. Matka bardzo źle zniosła niespodziewany przeskok do sytuacji rozwódki w średnim wieku, nigdzie dotąd nie pracującej i nie mającej żadnego zawodu. Warunki uzyskanego rozwodu pozwoliły jej zatrzymać dom oraz zapewniły tylko tak skromne alimenty, aby nie przymierała głodem. Znalazła sobie zajęcie jako okresowa opiekunka do dzieci w pobliskiej szkole podstawowej, nie lubiła jednak tej pracy. Zdecydowanie bardziej wolała rolę gospodyni domowej, zajmującej się ogródkiem, śledzącej wszystkie tasiemcowe seriale w telewizji i plotkującej przy herbatce ze starszymi damami z sąsiedztwa.
Tryb życia matki zawsze robił na Patricku przygnębiające wrażenie, zwłaszcza po odejściu ojca. Nie przejmował się tym jednak zanadto, gdyż nie cierpiał ojca i w żadnej mierze nie planował pójść w jego ślady. Jakimś cudem zdołał namówić matkę do znalezienia sobie zajęcia, skonkretyzowania jakiegoś życiowego celu i wykorzystania odzyskanej nagle swobody. Tylko dzięki niemu w jej życiu nastąpiły jakiekolwiek zmiany.
Mimo to wciąż lubiła się wszystkim zamartwiać. Niepokoiła się, że w miarę rozwoju kariery adwokackiej syn coraz więcej czasu spędza w biurze, tym samym dla niej mając go coraz mniej. Później zaś, kiedy ożenił się z kobietą, której ona nie potrafiła zaakceptować, jej udręki sięgnęły zenitu.
Wypytywał ją o losy ciotek, wujków i dalszych kuzynów, z którymi utracił kontakt na długo przed swą pozorowaną śmiercią i o których w ogóle nie myślał w ciągu minionych czterech lat. Teraz pytał wyłącznie z grzeczności. Na szczęście wszyscy miewali się dobrze.
Ale nie chciał się widzieć z nikim z rodziny.
Oni jednak pragnęliby złożyć mu wizytę.
To dziwne, skoro nigdy przedtem nie wyrażali takich chęci.
Ale teraz martwili się jego losem.
To również było dziwne.
Rozmawiali tak przez dwie godziny, niezbyt sobie zdając sprawę z upływu czasu. Co zrozumiałe, matka zwróciła uwagę na jego sylwetkę.
– Wyglądasz niezdrowo – orzekła.
Dokładnie obejrzała zmieniony zarys nosa i brody, przyciemnione włosy oraz śniadą cerę. Zasypała go czułymi słowami matczynego przywiązania. Wreszcie ruszyła w powrotną podróż do Nowego Orleanu. Obiecał utrzymywać z nią bliższy kontakt.
Zawsze tak samo obiecywał – pomyślała, wsiadając do taksówki – ale rzadko dotrzymywał danego słowa.
ROZDZIAŁ 15
Zająwszy pokój w hotelu „Hay-Adams”, Stephano poświęcił cały ranek na wydawanie telefonicznych instrukcji swoim współpracownikom. Bez trudu przekonał Benny’ego Aricię, iż FBI zamierza go aresztować, wciągnąć do kartoteki, pobrać odciski palców i poddać szczegółowemu przesłuchaniu. Podobne przekonanie takich indywiduów, jak Paul Atterson, prezes towarzystwa Monarch-Sierra, oraz Frank Jill z Northern Case Mutual nie wymagało żadnych szczególnych umiejętności. Obaj byli typowymi przedstawicielami bogatej klasy urzędniczej, zatrudniającymi rzeszę pracowników fizycznych w celu uwalniania się od wszelkich tego typu kłopotów. Według ich punktu widzenia aresztowania i przesłuchania zdarzały się wyłącznie przedstawicielom niższych warstw społecznych.