Za pomocą silnej latarki o wpół do czwartej nad ranem udało się odcyfrować znaki wytłoczone na tablicach rejestracyjnych. Wkrótce potem Trudy odebrała telefoniczną wiadomość, że została wdową. W każdym razie mogła się za nią uważać przez cztery i pół roku.
Szeryf zadecydował, aby pozostawić wrak u stóp nasypu do rana. O świcie przyjechał w towarzystwie pięciu funkcjonariuszy i razem dokładnie obejrzeli całe pogorzelisko. Na nawierzchni autostrady odkryli ciągnące się aż przez dziewięćdziesiąt metrów ślady ostrego hamowania, doszli więc do wniosku, że zapewne przed maskę auta wyskoczyła sarna, a zmęczony adwokat stracił panowanie nad kierownicą. Ogień strawił wszystko w promieniu wielu metrów wokół wraku, toteż nie znaleziono żadnych przedmiotów mogących dopomóc w dalszym wyjaśnieniu tragedii. Niespodzianką było odnalezienie jednego buta leżącego w trawie czterdzieści trzy metry od spalonego auta. Był to średnio znoszony air max marki Nike, rozmiar dziesiąty, który Trudy natychmiast rozpoznała jako but używany przez Patricka do joggingu. Wybuchnęła płaczem na jego widok.
W raporcie szeryf napisał, że chevrolet musiał wpaść w poślizg i zsunąć się z autostrady, a podczas koziołkowania z wysokiego nasypu kierowcą, nie przypiętym pasami bezpieczeństwa, miotało po całym wnętrzu. To wtedy but musiał mu spaść z nogi i wylecieć przez otwarte okno. W każdym razie było to jedyne sensowne wytłumaczenie.
Wrak załadowano na platformę i przewieziono do miasta. Już tego samego dnia, późnym popołudniem, domniemane szczątki Patricka Lanigana poddano kremacji. Pochówek odbył się nazajutrz. Tymczasem skromną uroczystość pogrzebową niedoszła ofiara wypadku oglądała z daleka przez lornetkę.
Cutter i Grimshaw zapatrzyli się teraz na ów but, jedyne znalezisko umieszczone na stole. Obok leżał stosik dokumentów – zeznania Trudy Lanigan i pani Verhall, raporty koronera oraz grabarza, a nawet sprawozdania Grimshawa i szeryfa Sweeneya. Wszystkie potwierdzały logicznie spójną teorię. Dopiero w trakcie śledztwa wznowionego po zniknięciu pieniędzy natrafiono na świadka, którego zeznania okazały się zagadkowe. Otóż pewna młoda dama, mieszkająca nieopodal sklepu Verhalla, oświadczyła pod przysięgą, że widziała czerwonego chevroleta blazera stojącego na poboczu autostrady, dokładnie w tym miejscu, gdzie później u stóp nasypu wybuchł pożar. Widziała go nawet dwukrotnie, po raz pierwszy w sobotę wieczorem, a następnie w niedzielę, tuż przed wypadkiem.
Zeznania, które Grimshaw spisywał w domu tejże kobiety, stojącym samotnie na samym końcu okręgu Harrison, dołączono do akt siedem tygodni po pogrzebie Lanigana. Nie wzbudziły one większej sensacji, ponieważ już wtedy, po zniknięciu pieniędzy, panowało powszechne przekonanie, że adwokat wcale nie zginął.
ROZDZIAŁ 16
Oddano go pod opiekę młodego Pakistańczyka imieniem Hayani, troskliwego i życzliwego lekarza, który posługiwał się łamaną angielszczyzną. Lubił jednak siadać obok pacjenta i wdawać się z nim w rozmowy, dopóki tylko ten miał na to ochotę. Rany szybko się goiły, lecz Patrick wciąż nie mógł odzyskać równowagi psychicznej.
– Tortury były dla mnie czymś, czego chyba nigdy nie zdołam precyzyjnie opisać – rzekł w pewnym momencie, kiedy rozmawiali już od godziny.
Hayani specjalnie nakierował rozmowę na ten temat. Z gazet znał całą sprawę, szczególnie głośną od czasu złożenia przez Lanigana pozwu przeciwko FBI, toteż postanowił wykorzystać sposobność poznania wszelkich medycznych aspektów urazów, zarówno fizycznych, jak i psychicznych, które musiało pozostawić tak brutalne traktowanie porwanego. Poza tym doktor z wielką radością przyjmował okazję znalezienia się w samym centrum wydarzeń.
Teraz pokiwał smętnie głową, spoglądając na pacjenta. Powiedz coś więcej, bardzo proszę – powtarzał w myślach.
A tego dnia Patrick był wyjątkowo skory do rozmowy.
– W ogóle nie mogę spać – dodał. – Najdalej po godzinie od zaśnięcia zaczynam słyszeć głosy, później dociera do mnie swąd palonego ciała, po czym budzę się zlany potem. Ten stan ani trochę się nie poprawia. Leżę przecież w szpitalu, gdzie nic mi nie grozi, lecz mam wrażenie, że tortury trwają nadal. Dlatego nie mogę spać. Wręcz boję się zasypiać, doktorze.
– Mogę dać panu środki nasenne.
– Nie chcę, przynajmniej jeszcze nie teraz. Zanadto mnie naszprycowano różnymi farmaceutykami.
– Sprawdzałem wyniki analizy krwi. Są pewne pozostałości narkotyków, ale to nic groźnego.
– Mimo to nie chcę jeszcze niczego brać.
– Bardzo potrzebuje pan snu.
– Wiem, ale boję się spać. Znowu zacznę w myślach przeżywać tortury.
Hayani zapisał coś na karcie, którą trzymał na kolanach. Na dłużej zapadła cisza, jak gdyby obaj się zastanawiali, co w tej sytuacji można więcej powiedzieć. Pakistańczyka uderzyła myśl, że według jego oceny ten człowiek nigdy nie byłby zdolny do popełnienia morderstwa, zwłaszcza w tak wyrafinowany, bezwzględny sposób.
Pokój rozjaśniała tylko wąska smuga światła słonecznego, wpadającego przez szczelinę między żaluzjami a krawędzią okna.
– Czy mogę być z panem całkiem szczery, doktorze? – zapytał cicho Lanigan.
– Oczywiście.
– Powinienem tu zostać tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Dokładnie tu, w tej izolatce. Za kilka dni policja będzie chciała mnie przetransportować do więzienia okręgowego, gdzie zapewne zostanę umieszczony w ciasnej celi, z dwoma lub trzema ulicznikami, z którymi nie dam sobie rady.
– Dlaczego chcieliby pana przenieść do więzienia?
– Chodzi o wywarcie nacisku, doktorze. Zamierzają poddać mnie presji, dopóki się nie złamię i nie wyznam wszystkiego. Mogą specjalnie wsadzić mnie do celi z gwałcicielami i handlarzami narkotyków, po czym oznajmić wprost, że jeśli natychmiast nie zacznę mówić, spotka mnie marny koniec. Więzienie Parchman to najgorsze miejsce na świecie, doktorze. Był pan tam kiedyś?
– Nie.
– A ja tak. Siedział tam jeden z moich klientów. To prawdziwe piekło. Zresztą areszt okręgowy jest niewiele lepszy. Tylko pan może mnie zatrzymać w szpitalu. Wystarczy szepnąć słówko sędziemu, iż powinienem ciągle pozostawać pod opieką lekarską. Bardzo pana o to proszę, doktorze.
– Tak, rozumiem.
Hayani znowu coś zapisał. Po raz kolejny zapadła cisza. Patrick zamknął oczy, oddychał głośno, chrapliwie, jak gdyby samo wspomnienie odrażającej więziennej celi spowodowało nawrót panicznego lęku.
– Zamierzam skierować pana na badania psychiatryczne – rzekł Hayani.
Lanigan przygryzł wargi, żeby pohamować radosny uśmiech.
– Po co? – spytał tonem pełnym strachu.
– Ponieważ sam jestem ciekaw, co one wykażą. Ma pan coś przeciwko temu?
– Nie. Kiedy miałbym się im poddać?
– Za kilka dni.
– Nie jestem pewien, czy do tego czasu będę już w pełni sprawny.
– Naprawdę nie ma pośpiechu.
– Oby miał pan rację. Ja wolałbym się z niczym nie śpieszyć, doktorze.
– Rozumiem. Umówmy się wstępnie na przyszły tydzień.
– Wolałbym raczej następny.
Matka chłopca nazywała się Neldene Crouch. Żyła w przyczepie mieszkalnej zaparkowanej obecnie na obrzeżu Hattiesburga, lecz w chwili zaginięcia jej syna stojącej w Lucedale, niewielkim miasteczku oddalonym o pięćdziesiąt kilometrów od Leaf. Według jej zeznań chłopak zniknął dziewiątego lutego 1992 roku, czyli dokładnie tego samego dnia, kiedy Patrick Lanigan miał wypadek na autostradzie numer piętnaście.
Ale według raportu, którego kopia trafiła na biurko szeryfa Sweeneya, Neldene Prewitt – nosząca wtedy nazwisko męża – zawiadomiła policję o zaginięciu syna dopiero trzynastego lutego. Wydzwaniała do wszystkich okolicznych biur szeryfów, a nawet do siedziby FBI i lokalnej centrali CIA. Była bardzo zdenerwowana, znajdowała się na pograniczu histerii.