Выбрать главу

Syn nosił podwójne nazwisko, Pepper Scarboro: Scarboro po jej pierwszym mężu, natomiast Pepper po domniemanym ojcu, choć w gruncie rzeczy nawet ona nie umiała określić, kto jest jego ojcem. Nikt zaś nie znał bądź nie pamiętał jego imienia. Podczas rejestracji po urodzeniu chłopca Neldene nadała mu imię LaVelle, on jednak w ogóle nie chciał o nim słyszeć. Już jako paroletni dzieciak kazał do siebie mówić Pepper, gdyż bezgranicznie nie znosił prawdziwego imienia LaVelle.

Pepper Scarboro w chwili zaginięcia miał siedemnaście lat. Zdołał ukończyć jedynie pięć klas podstawówki, po trzykrotnym powtarzaniu klasy szóstej zrezygnował z dalszej nauki i zatrudnił się jako pomocnik na stacji benzynowej w Lucedale. Jąkał się straszliwie, od wczesnej młodości był uważany za dziwaka. W wieku lat kilkunastu odkrył wspaniałe uroki leśnej głuszy i od tej pory często wyruszał, zazwyczaj sam, na długie polowania, podczas których nocował w prowizorycznych szałasach.

Pepper miał niewielu znajomych, a matka bez przerwy suszyła mu głowę o brak pieniędzy. Zajmowała się dwójką młodszych dzieci i często przyjmowała najróżniejszych przyjaciół w swojej brudnej, obskurnej przyczepie mieszkalnej, wiecznie wypełnionej smrodliwym zaduchem. Właśnie dlatego Pepper wolał nocować w lasach. Oszczędzał pieniądze i po pewnym czasie kupił sobie karabin oraz podstawowy sprzęt obozowy. Coraz częściej znikał na długo w ostępach parku narodowego De Soto, wychodząc z założenia, że już po dwudziestominutowym marszu oddali się na tysiące kilometrów od matki.

Nie znaleziono żadnych dowodów na to, że Pepper i Patrick kiedykolwiek się spotkali. Ale zbiegiem okoliczności Pepper bardzo lubił polować właśnie w okolicach domku myśliwskiego Lanigana. Obaj zresztą byli podobnego wzrostu, chociaż adwokat ważył znacznie więcej. Bardzo istotny był jednak fakt, że pod koniec lutego 1992 roku w domku myśliwskim Patricka znaleziono karabin, namiot oraz śpiwór Peppera.

Obaj zniknęli więc w tym samym czasie i w przybliżeniu na tym samym terenie. Już parę miesięcy później Sweeney i Cutter orzekli stanowczo, iż nie trafili na ślad żadnej innej pary osób w stanie Missisipi, które zaginęłyby jednocześnie około dziewiątego lutego i nie odnalazły się w ciągu następnych trzech miesięcy. Dokładnie sprawdzono wszystkie zgłoszenia zaginięcia z lutego, z których większość dotyczyła sfrustrowanych nastolatków, odnajdowanych później w różnych rejonach kraju. Jedyny wypadek permanentnego zniknięcia zdarzył się dopiero w marcu i dotyczył pewnej gospodyni domowej z Corinth, która najprawdopodobniej porzuciła męża i wyjechała bez pożegnania z innym mężczyzną.

Później, wykorzystując centralny komputer FBI w Waszyngtonie, Cutter sprawdził, że w okolicznych stanach najbliższy wypadek zaginięcia, jaki można było łączyć z pożarem wozu Lanigana, zdarzył się poprzedniego dnia, w sobotę, ósmego lutego, i dotyczył kierowcy ciężarówki z Dothan w Alabamie, odległego od miejsca pożaru o siedem godzin jazdy. Mężczyzna również zniknął bez śladu, pozostawiając za sobą nieudane małżeństwo i stertę nie zapłaconych rachunków. Przez trzy miesiące analizowano szczegółowo ten wypadek, mimo że Cutter od początku był przekonany, iż nie może mieć on nic wspólnego ze zniknięciem Lanigana.

Choćby tylko ze statystyki wynikało, że powinno się łączyć zaginięcia Patricka oraz Peppera. O ile dotąd nie było żadnej pewności, który z nich spłonął w rozbitym blazerze, o tyle teraz Cutter i Sweeney zyskali uzasadnione przeświadczenie, że zginął Pepper. Co zrozumiałe, była to jedynie poszlaka, zbyt słaba zresztą, by oprzeć na niej proces o morderstwo. Wszak Lanigan mógł równie dobrze zabrać jakiegoś autostopowicza z Australii bądź też włóczęgę czy żebraka, na przykład z dworca autobusowego.

Na wszelki wypadek sporządzili listę ośmiorga innych zaginionych, poczynając od starszego mieszkańca Mobile, widzianego po raz ostatni, kiedy zygzakiem wyjeżdżał z miasta drogą prowadzącą w stronę Missisipi, a skończywszy na młodocianej prostytutce z Houston, która oznajmiła wszystkim znajomym, iż przenosi się do Atlanty, żeby zacząć tam nowe życie. Ale każde z tej ósemki zaginęło co najmniej na kilka miesięcy przed lutym 1992 roku. Obaj wywiadowcy od dawna uznawali tę listę za bezwartościową.

Najbardziej prawdopodobną ofiarą Lanigana był Pepper, tyle tylko, że nie mogli tego udowodnić.

Jedynie matka chłopca, Neldene, była o tym całkowicie przekonana i aż się paliła, by ujawnić wszystko przedstawicielom prasy. Dwa dni po ujęciu Patricka udała się na rozmowę z adwokatem – drobnym krętaczem, który wcześniej za trzysta dolarów przeprowadził jej sprawę rozwodową – i poprosiła go o pomoc w nawiązaniu kontaktu z dziennikarzami. Ten zgodził się ochoczo, gotów służyć jej nawet za darmo, po czym zrobił to, co w podobnej sytuacji uczyniliby wszyscy marni prawnicy: zwołał konferencję prasową w swoim biurze w Hattiesburgu, sto pięćdziesiąt kilometrów na północ od Biloxi.

Przedstawił reporterom swoją zapłakaną klientkę i w ostrych słowach skrytykował nieudolne wysiłki szeryfa okręgu Harrison oraz miejscowego przedstawiciela FBI, zmierzające do odnalezienia zaginionego Peppera. Zarzucił im opieszałość i nieudolność, podczas gdy pani Crouch przez cztery lata żyła w smutku i niepewności. Omal nie ciskał przekleństwami, chcąc do maksimum wykorzystać swój kwadrans wielkiej sławy. Nadmienił, że zamierza wystąpić do sądu przeciwko Laniganowi, który prawdopodobnie zamordował syna jego klientki, po czym spalił zwłoki po upozorowaniu wypadku samochodowego, aby tym sposobem móc ukraść dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Umiejętnie jednak unikał jakichkolwiek szczegółów.

Dziennikarze, jak gdyby zapomniawszy o konieczności zachowania umiaru w podobnej sprawie, natychmiast podchwycili rewelacyjny temat. Wszyscy chcieli dostać odbitkę fotografii młodego Peppera, na której wiejski chłopak z potarganymi włosami zabawnie wydymał policzki. W ten oto sposób nierozpoznawalna kupka popiołów ze spalonego wraka zyskała twarz, przez co stała się człowiekiem. To właśnie tego chłopaka z premedytacją zamordował Patrick Lanigan.

Historia zaginionego Peppera wypłynęła na pierwszych stronach gazet. Autorzy artykułów pisali, co prawda, o „domniemanej ofierze”, lecz słowo „domniemana” czytelnicy musieli zgodnie połykać. Patrick zapoznał się z tymi publikacjami w szpitalnej izolatce.

Już parę miesięcy po zniknięciu dotarły do niego wieści, że według plotek to właśnie Pepper Scarboro zginął w wypadku samochodowym. Nikt jednak nie wiedział, że w styczniu 1992 roku Patrick polował razem z nim w lasach otaczających domek myśliwski, a pewnego mroźnego popołudnia wspólnie raczyli się dziczyzną upieczoną nad ogniskiem. Zdziwiło go wówczas niepomiernie, iż chłopak całe dnie spędza w leśnej gruszy, którą uznaje za swój dom. Unikał rozmów o najbliższej rodzinie. Odznaczał się niezwykłymi umiejętnościami pustelnika. To właśnie wtedy Patrick zaproponował mu schronienie w swoim domku na wypadek deszczu lub burzy, ale w ciągu następnego miesiąca ani razu nie napotkał dowodów korzystania przez chłopaka z gościny pod jego dachem.

Kilkakrotnie spotykali się w lesie. Pepper musiał obserwować domek, widoczny ze szczytu oddalonego o dwa kilometry wzniesienia, gdyż wyglądało na to, że ilekroć dostrzegał zaparkowany przed nim samochód, podchodził bliżej. Lubił posuwać się bezszelestnie śladami Patricka, kiedy ten wychodził na spacer czy też wyruszał na polowanie. Niekiedy rzucał w niego kamykami i szyszkami, dopóki adwokat nie spostrzegł jego obecności. Później zaś rozpalali ognisko i ucinali sobie pogawędkę. Nawet jeśli Pepper wstydził się swego jąkania i unikał rozmów z obcymi, to zapewne z radością witał miłą odmianę w ciągłej samotności. Patrick natomiast zaczął mu przywozić herbatniki i cukierki.