Stąd też ani trochę nie zaskoczyło go podejrzenie o to, że zamordował chłopaka.
Doktor Hayani z wielkim zainteresowaniem oglądał wieczorne wiadomości. Regularnie czytywał ostatnio gazety i ze szczegółami opowiadał żonie o swoim słynnym pacjencie. Tego dnia oboje, siedząc w łóżku, z uwagą śledzili dziennik telewizyjny.
Gdy tylko zgasili światło i ułożyli się do snu, zadzwonił telefon. Patrick zaczął od serdecznych przeprosin, po czym wyznał, że bardzo dokucza mu ból mięśni, a poza tym znowu obleciał go strach, musi więc z kimś porozmawiać. Był więźniem, toteż wolno mu się było kontaktować telefonicznie tylko ze swoim adwokatem oraz lekarzem, w dodatku najwyżej dwa razy dziennie. Uprzejmie prosił zatem doktora o poświęcenie mu paru minut.
Kiedy Hayani wyraził zgodę, Lanigan przeprosił jeszcze raz, powtarzając, iż nie może zasnąć, tym bardziej że zaniepokoiły go ostatnie wieści, a zwłaszcza podejrzenie o zabójstwo młodego chłopaka. Zapytał, czy doktor oglądał dziennik telewizyjny.
Tak, oczywiście.
Patrick leżał w pogrążonej w ciemnościach izolatce, w przepoconej pościeli. Dziękował Bogu, że za drzwiami czuwają strażnicy, ponieważ tak bardzo się bał, że aż wstydził się do tego przyznać. Znowu słyszał różne głosy i jakieś tajemnicze dźwięki, przy czym owe głosy wcale nie dobiegały z korytarza, lecz rozbrzmiewały w jego pokoju. Czy mógł to być jeszcze efekt działania narkotyków?
No cóż, przyczyna mogła być bardzo różnorodna: środki oszałamiające, przemęczenie, uraz wywołany wstrząsającymi przeżyciami, szok, zarówno fizyczny jak i psychiczny.
Rozmawiali przez godzinę.
ROZDZIAŁ 17
Nie mył włosów od trzech dni, gdyż chciał, żeby wyglądały na przetłuszczone. Nie golił się również. Zmienił luźną i wygodną szpitalną nocną koszulę z powrotem na wygnieciony zielony kaftan chirurgiczny. Hayani obiecał, że załatwi mu drugi taki sam. Ale dzisiaj Patrick wolał się pokazać w wymiętym stroju. Na prawą stopę wciągnął grubą białą skarpetkę, lecz na lewej łydce miał dużą, brzydką, ropiejącą ranę, którą chciał pokazać ludziom. Dlatego pozostał w jednej skarpetce, lewą stopę wsunął bosą w czarny piankowy klapek.
Dzisiaj miał bowiem wystąpić publicznie. Świat na niego czekał.
Sandy zjawił się o dziesiątej. Zgodnie z życzeniem klienta przywiózł parę tanich plastikowych okularów przeciwsłonecznych. Jak również czapeczkę z obszernym daszkiem, reklamującą baseballową drużynę New Orleans Saints.
– Dzięki – mruknął Patrick.
Stanął przed lustrem w łazience, włożył okulary i zaczął układać na głowie czapkę.
Hayani przyszedł minutę później. Lanigan przedstawił sobie obu mężczyzn. Serce zaczęło mu nagle łomotać, stał się nerwowy. Przysiadł więc na brzegu łóżka i przeciągnął palcami po włosach, próbując uspokoić oddech.
– Nigdy nie myślałem, że do tego dojdzie – bąknął, zwiesiwszy nisko głowę. – Nigdy.
Adwokat i lekarz popatrzyli na siebie nawzajem, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
– Może powinienem to wszystko przespać?
– Ja będę mówił w twoim imieniu – rzekł Sandy. – Postaraj się rozluźnić.
– Tak, to najważniejsze – dodał Hayani.
Rozległo się pukanie, do środka wkroczył szeryf w obstawie kilku swoich zastępców. Wymieniono suche, oficjalne słowa powitania. Patrick jeszcze raz poprawił czapkę, włożył ciemne okulary i wyciągnął przed siebie ręce, żeby mu założono kajdanki.
– A to co takiego? – zapytał McDermott, wskazując trzymany przez jednego z zastępców łańcuch z obręczami do skrępowania nóg.
– Pęta na nogi – odparł spokojnie Sweeney.
– Nie sądzę, żeby to było potrzebne – rzekł ostro Sandy. – Ten człowiek ma poranione łydki nad kostkami.
– Przecież to widać – wtrącił Hayani, ochoczo włączając się do tej słownej utarczki. – Proszę tylko popatrzeć.
Wskazał palcem rozległą oparzelinę na lewej nodze Lanigana.
Sweeney zawahał się na moment i w ten sposób natychmiast utracił pierwotną przewagę. Sandy błyskawicznie to wykorzystał:
– Niech pan da spokój, szeryfie. Jakie on ma szansę na ucieczkę? Jest poraniony, skuty kajdankami i pojedzie w licznej obstawie. Co miałby zrobić, do diabła? Zerwać kajdanki i wyskoczyć z samochodu? Przecież pańscy ludzie znają się na rzeczy, prawda?
– Zadzwonię do sędziego, jeśli to konieczne – dodał ze złością Hayani.
– No cóż, przywieziono go tutaj w identycznych łańcuchach – bąknął Sweeney.
– Ale to byli agenci FBI, Raymondzie – odezwał się Patrick. – Poza tym skrępowali mnie tylko łańcuchami, bez tych obręczy, a i tak czułem bóle w nogach jak diabli.
To zadecydowało, zrezygnowano z zakładania pęt. Patrick został wyprowadzony na korytarz, gdzie strażnicy w brązowych mundurach natychmiast zamilkli na jego widok. Otoczyli go ciasnym kordonem i powiedli do windy. Tylko Sandy’emu pozwolono iść po lewej stronie więźnia i podtrzymywać go pod rękę.
Winda okazała się zbyt mała dla tak licznej grupy. Część ochrony musiała zbiec po schodach, ale zanim reszta zjechała na dół, tamci już czekali w holu. Odtworzyli pierwotny szyk i poszli dalej, wzdłuż stanowiska recepcyjnego, przez duże przeszklone drzwi na podjazd, gdzie w łagodnym jesiennym słońcu czekała kawalkada wymytych i wypolerowanych samochodów. Patricka umieszczono w obszernym czarnym fordzie, obklejonym znakami biura szeryfa okręgu Harrison niemal od jednego zderzaka do drugiego. Po chwili ruszyli, przodem pojechał identyczny biały ford suburban, wypełniony uzbrojonymi strażnikami. Kolumnę zamykały trzy czyściutkie wozy patrolowe, przed białym fordem posuwały się dwa inne. Kolumna bez zatrzymywania minęła bramę bazy lotniczej i pomknęła w głąb świata cywilów.
Przez ciemne okulary Patrick z zainteresowaniem wyglądał na zewnątrz, na ulice, którymi przejeżdżał setki razy, oraz doskonale mu znane domy. Kiedy skręcili w autostradę numer dziewięćdziesiąt, oczom ukazało się wybrzeże Zatoki Meksykańskiej, jej gęste brunatne wody wyglądały tak samo jak przed laty. I plaża pozostała ta sama – wąski pas piachu rozdzielającego autostradę od morza, zdecydowanie zbyt odległy od hoteli i domów wypoczynkowych stłoczonych po drugiej stronie szosy.
Na wybrzeżu jednak sporo się zmieniło od czasu jego zniknięcia, głównie za sprawą wyrastających jak grzyby po deszczu kasyn. Kiedy po raz ostatni był w Biloxi, dopiero zaczynały krążyć plotki o planowanym rozwoju sieci domów gry. Teraz zaś jechali wzdłuż szeregu nowiutkich budowli z krzykliwymi neonami, przed którymi parkingi stopniowo się zapełniały, chociaż była dopiero dziewiąta trzydzieści rano.
– Ile kasyn już otwarto? – zwrócił się do szeryfa siedzącego po prawej stronie.
– Trzynaście, ale kilka się jeszcze buduje.
– Aż trudno w to uwierzyć.
Środek uspokajający zaczął wreszcie działać, tętno wróciło mu do normy, zniknęło dziwne napięcie wszystkich mięśni. Tylko przez chwilę walczył z narastającą sennością, gdyż zaraz skręcili w Main Street, co znów pobudziło jego ciekawość. Zaledwie minęli osiedle bloków mieszkalnych, kiedy znajome otoczenie wywołało falę wspomnień. Najpierw stojący po lewej ratusz, później rozległa Vieux Marche, wreszcie stojąca w długim ciągu sklepów i pracowni wspaniała, duża biała kamienica, będąca niegdyś siedzibą kancelarii adwokackiej i biura doradztwa prawnego Bogan, Rapley, Vitrano, Havarac i Lanigan.