Выбрать главу

Kamienica nie zmieniła się ani trochę, tylko firma znacznie podupadła.

Wreszcie przed nimi wyłonił się gmach sądu okręgu Harrison, oddalony zaledwie o kilkaset metrów od jego dawnej kancelarii. Była to masywna jednopiętrowa budowla na rogu ulicy Howarda, oddzielona od alei wąskim pasem trawnika. Teraz przed frontonem kłębił się spory tłum, długi odcinek Main Street był zatłoczony poustawianymi ciasno samochodami. Z obu stron ulicy nadciągały dalsze rzesze ciekawskich. Kolumna wozów policyjnych zwolniła, skręcając na podjazd.

Tłum oczekujący przed gmachem zafalował gwałtownie, lecz policyjne kordony dobrze spełniły swą rolę. Na tyłach gmachu została wydzielona barierkami spora przestrzeń. Patrick kilkakrotnie był świadkiem dostarczania przed tylne wejście różnych groźnych przestępców, toteż domyślał się, co za chwilę nastąpi. Kawalkada pojazdów stanęła. Najpierw w pośpiechu wysypało się kilkunastu funkcjonariuszy z biura szeryfa, którzy szczelnym pierścieniem otoczyli czarnego forda. Dopiero wtedy szeryf otworzył drzwi i pozwolił Patrickowi wysiąść. Jego zielony chirurgiczny kaftan stanowił jaskrawy kontrast z ciemnobrązowymi mundurami obstawy.

Przy najbliższej barierce tłoczyła się olbrzymia grupa dziennikarzy, fotoreporterów i kamerzystów. Inni usiłowali się przepchnąć do pierwszej linii. Lanigan, jakby nagle uświadomiwszy sobie, że jest powodem całego tego zamieszania, wcisnął głowę w ramiona i dał nura między zastępców szeryfa. W ich otoczeniu podreptał szybko ku wejściu do budynku, całkowicie ignorując przecinające mu się nad głową pytania:

– Jak ci podoba powrót do domu, Patricku?!

– Gdzie są pieniądze, Patricku?!

– Kto spłonął w twoim samochodzie, Patricku?!

Poszli na górę wąskimi bocznymi schodami, po których on przed laty wielokrotnie biegał, chcąc złapać sędziego, by zamienić kilka słów lub uzyskać jego podpis. Nawet unoszący się tu zapach przywoływał wspomnienia. Klatka schodowa była tak samo odrapana, nie pomalowano jej w ciągu tych czterech lat. Przeszli przez drzwi i znaleźli się w krótkim bocznym korytarzu, na którego końcu tłoczyła się gromadka sądowych urzędników, ciekawie zerkających w tę stronę. Wprowadzono go do sali konferencyjnej sąsiadującej z główną salą posiedzeń i Patrick z westchnieniem ulgi opadł na krzesło stojące obok stolika z ekspresem do kawy.

Sandy natychmiast pochylił się nad nim, pytając, czy wszystko w porządku. Sweeney odesłał swoich zastępców na korytarz, gdzie mieli czekać, aż znowu będą potrzebni.

– Napijesz się kawy? – zapytał McDermott.

– Chętnie. Czarnej i gorzkiej.

– Dobrze się czujesz, Patricku? – zainteresował się szeryf.

– Tak, oczywiście. Dziękuję, Raymondzie.

W jego głosie wyraźnie pobrzmiewała jednak nuta strachu. Ręce i nogi mu się trzęsły, nie potrafił nad nimi zapanować. Nie sięgnął od razu po kubek z kawą, uniósł skute kajdankami dłonie, żeby poprawić ciemne okulary na nosie i głębiej naciągnąć baseballową czapeczkę na czoło. Siedział przygarbiony, jak gdyby załamany.

Rozległo się pukanie do drzwi, urocza sekretarka o imieniu Belinda wsunęła głowę do środka i oznajmiła pospiesznie:

– Sędzia Huskey chciałby porozmawiać na osobności z panem Laniganem.

Brzmienie jej głosu przywołało kolejne wspomnienia. Patrick uniósł głowę, spojrzał w kierunku drzwi i rzucił przyjaźnie:

– Witaj, Belindo.

– Dzień dobry, Patricku. Witamy w ojczyźnie.

Odwrócił wzrok. Belinda pracowała w kancelarii i chyba nie było w mieście takiego adwokata, który by z nią nie flirtował. Wyróżniała się nieprzeciętną urodą i miała nadzwyczaj słodki głos. Czy naprawdę minęło cztery i pół roku od ich ostatniego spotkania?

– Gdzie? – spytał szeryf.

– W tej sali, za kilka minut.

– Chcesz porozmawiać z sędzią, Patricku? – zwrócił się do niego Sandy.

Mógł nie wyrazić na to zgody, ale według zwykłej procedury byłoby to po prostu niestosowne.

– Oczywiście – odparł Lanigan, który autentycznie pragnął porozmawiać z sędzią Huskeyem.

Belinda wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

– Zaczekam na zewnątrz – mruknął Sweeney. – Muszę zapalić.

W pokoju zostali tylko dwaj prawnicy.

– Kilka spraw. Kontaktowała się z tobą Leah Pires? – szybko zapytał szeptem Lanigan.

– Nie – odparł Sandy.

– Powinna się niedługo zjawić, bądź na to przygotowany. Napisałem do niej długi list i chciałbym, abyś go przekazał.

– Jasne.

– Po drugie, istnieje urządzenie antypodsłuchowe o symbolu DX-130, produkowane przez LoKim, niewielką firmę koreańską. Kosztuje mniej więcej sześćset dolarów i jest wielkości dyktafonu. Zdobądź je i noś ze sobą na każde nasze spotkanie. Będziemy sprawdzali pomieszczenia i telefony przed każdą rozmową. Ponadto wynajmij dobrych nowoorleańskich specjalistów w tym zakresie i zleć im szczegółowe kontrolowanie twego biura dwa razy w tygodniu. To dosyć kosztowne usługi, lecz ureguluję wszystkie rachunki. Masz jakieś pytania?

– Nie.

Znów rozległo się pukanie. Patrick błyskawicznie zgarbił się na krześle. Do sali wkroczył sędzia Karl Huskey. Był bez togi, w samej koszuli i krawacie. Wąskie okulary do czytania wisiały na samym czubku jego nosa. Z powodu całkiem siwych włosów i gęstej siateczki zmarszczek wokół oczu uchodził za znacznie starszego, choć w rzeczywistości miał dopiero czterdzieści osiem lat. Jemu to jednak było nawet na rękę.

Lanigan powoli uniósł głowę i uśmiechnął się, widząc dłoń sędziego wyciągniętą w jego kierunku.

– Tak się cieszę, że cię widzę, Patricku – rzekł przyjaźnie Huskey, energicznie potrząsając jego ręką, aż zadzwonił łańcuszek kajdanków.

Sędzia miał wielką ochotę uściskać serdecznie starego przyjaciela, uzmysłowił sobie jednak, że wobec oskarżonego o morderstwo powinien zachować powściągliwość.

– Jak się miewasz, Karl – rzekł Lanigan, siadając z powrotem.

– Doskonale. A co u ciebie?

– No cóż, bywało lepiej, ale twój widok sprawił mi ogromną radość, nawet w tych okolicznościach.

– Dzięki. Ja zaś nie wyobrażałem sobie…

– Sądziłeś, że wyglądam zupełnie inaczej, zgadza się?

– Tak, właśnie to chciałem powiedzieć. Nie jestem pewien, czy rozpoznałbym cię na ulicy.

Patrick uśmiechnął się szerzej.

Huskey zaliczał się do tych nielicznych osób, które nadal odczuwały sympatię w stosunku do Lanigana, i chociaż w pewnym sensie uważał się za oszukanego, to przede wszystkim odbierał z ogromną ulgą fakt, że jego dawny przyjaciel wcale nie zginął w wypadku samochodowym. Zarazem bardzo go martwiło oskarżenie o morderstwo z premedytacją. Sprawa rozwodowa i skargi cywilne należały do zupełnie innej kategorii wystąpień.

A z powodu dawnej przyjaźni Huskey nie mógł przewodniczyć rozprawie karnej. Chciał jedynie nadzorować wszelkie posunięcia wstępne, po czym w decydującej fazie ustąpić miejsca komuś innemu. Wszak ich dawna, zażyła przyjaźń już teraz była przedmiotem licznych plotek.

– Chyba nie zamierzasz przyznać się do winy? – rzekł.

– Oczywiście, że nie.

– Zatem nasza pierwsza rozmowa będzie zwykłą formalnością. Nie mogę jednak zwolnić cię za kaucją, oskarżenie jest zbyt poważne.

– Tak, rozumiem to, Karl.

– Nie zajmę ci więcej niż dziesięć minut.

– Przechodziłem już przez to, tyle że zajmowałem inne miejsce na sali.

W ciągu dwunastu lat piastowania stanowiska sędziego Huskey nieraz łapał się na tym, że zdumiewająco dużo sympatii budzą w nim ludzie, którzy dopuścili się ohydnych zbrodni. Umiał jednak dostrzec człowieka w każdym sądzonym, doskonale widział, jak poczucie winy zżera im dusze. Musiał wysłać do więzienia setki osób, które – gdyby tylko dać im taką szansę – powróciłyby do normalnego życia i już nigdy nie popełniły najmniejszego wykroczenia. Starał się pomagać wszystkim, wybaczać błędy i darować winy.