– No dobra. Sprawdziliśmy wszystkie okoliczne punkty wynajmu jachtów, od Destin po Nowy Orlean, i znaleźliśmy nikły ślad. Pewna niewielka firma turystyczna z Orange Beach w Alabamie jedenastego lutego, a więc już po pogrzebie Lanigana, wypożyczyła jakiemuś mężczyźnie dziesięciometrowy jacht motorowy. Opłata za wynajem wynosiła tysiąc dolarów miesięcznie, lecz klient zaproponował dwa razy tyle, jeśli przyjmą gotówkę i zaniechają wszelkich papierkowych formalności. Właściciel doszedł do wniosku, że chodzi o przemyt narkotyków, i przyjął proponowane warunki. Mężczyzna zgodził się zapłacić z góry cztery tysiące dolarów za dwa miesiące i zastaw w wysokości pięciu tysięcy. W tym okresie panował zastój, a jacht był wysoko ubezpieczony przed kradzieżą, dlatego właściciel firmy poszedł na taki układ.
Underhill słuchał teraz z uwagą. Nie robił jednak notatek.
– Pokazaliście mu zdjęcie Lanigana?
– Owszem. Facet powiedział, że to mógł być ten człowiek, tylko bez brody, ze znacznie ciemniejszymi włosami. Nosił czapeczkę baseballową i ciemne okulary. Wzrost i waga mniej więcej się zgadzały, a wtedy jeszcze nie używał żadnego rewelacyjnego „Slim-Fastu”. Niemniej właściciel firmy nie rozpoznał poszukiwanego na sto procent.
– Jak się nazywał ów klient?
– Przedstawił się jako Randy Austin. Miał prawo jazdy wystawione w Georgii. Ale nie chciał okazać żadnego innego dokumentu tożsamości. Nie zapominajcie, że dobrze płacił, i to gotówką. W razie konieczności pewnie byłby gotów zapłacić nawet więcej.
– Co się stało z jachtem?
– Właściciel odzyskał go w końcu. Powiedział nam, że już na początku nabrał podejrzeń, gdyż klient raczej niewiele wiedział na temat żeglarstwa. Kręcił się po przystani, pytał o różne rzeczy. Oznajmił, iż uzyskał właśnie rozwód w Atlancie i jest zmęczony pyskówkami w sądzie oraz kłótniami o pieniądze, zamierza więc popłynąć na dłuższą wycieczkę. Twierdził, że za młodu sporo żeglował i nie boi się teraz popłynąć na południe, w kierunku łańcucha Key West. Wolał jednak trzymać się blisko wybrzeża. Właściciel wypożyczalni przyjął to za dobrą monetę, ale nie pozbył się podejrzeń. Następnego dnia Randy zjawił się jak spod ziemi, nie przyjechał ani własnym samochodem, ani taksówką. Wyglądało na to, że ktoś go podrzucił łodzią na przystań. Po załatwieniu wszelkich formalności wsiadł na jacht i odpłynął. Duża, stabilna żaglówka nie była uzależniona od wiatru, gdyż miała silnik dieslowski dużej mocy i mogła nawet rozwijać prędkość ośmiu węzłów. Ale gdy tylko zniknęła za wschodnim horyzontem, właściciel, nie mając nic innego do roboty, pojechał wzdłuż plaży, zamierzając odwiedzić kilka ulubionych barów, a jednocześnie mieć oko na Randy’ego, który rzeczywiście trzymał się ćwierć mili od brzegu i całkiem nieźle sobie radził. O zmierzchu zawinął do przystani w Perdido Bay i odjechał wypożyczonym fordem taurusem z rejestracją stanu Alabama. Ćwiczył w ten sposób żeglowanie przez trzy lub cztery dni, podczas gdy właściciel jachtu cały czas go obserwował. A z każdym dniem Randy ośmielał się wypływać coraz dalej od brzegu. Wreszcie niespodziewanie skierował łódź na zachód, w stronę Mobile oraz Biloxi, i nie wracał przez trzy dni. Później zawinął do przystani na jedną noc, rano zaś znowu odpłynął na zachód. Wyglądało na to, że zrezygnował z wycieczki na południowy wschód, jak to pierwotnie zapowiadał. Niemniej właściciel jachtu przestał się niepokoić, skoro klient nie wypływał nigdzie dalej. Znikał najwyżej na tydzień, potem znów zawijał na noc do przystani.
– I twoim zdaniem był to Patrick Lanigan?
– Owszem. Jestem o tym przekonany. Zresztą wszystko do niego pasuje. Na morzu był całkowicie bezpieczny, mógł przez wiele dni pływać nie zauważony przez nikogo, a jednocześnie z setek miejsc wzdłuż wybrzeża Gulfport i Biloxi gromadzić informacje przekazywane drogą radiową. Co więcej, pływanie jachtem dawało mu znakomitą okazję do zrzucenia nadwagi.
– Więc jak się to ostatecznie skończyło?
– Randy zostawił po prostu jacht na przystani i zniknął bez śladu. Właściciel był szczęśliwy, bo nie tylko odzyskał łódź, ale i zarobił dodatkowo pięć tysięcy wpłaconych jako zastaw.
– Sprawdzaliście ten jacht?
– Przez lupę, lecz niczego nie znaleźliśmy. Facet twierdził, że jeszcze nigdy nikt mu nie zwrócił tak czyściutkiej łodzi.
– Kiedy zniknął Randy?
– Właściciel przystani nie był pewien, gdyż przestał codziennie obserwować poczynania klienta. Znalazł ją przycumowaną trzydziestego marca, cztery dni po kradzieży pieniędzy z banku. Rozmawialiśmy z chłopakiem, który w Perdido Bay pilnował przystani, i według niego Randy przybił po raz ostatni do lądu dwudziestego czwartego lub piątego marca. Nie pokazał się już więcej. Te daty również doskonale pasują do Lanigana.
– A co się stało z wypożyczonym samochodem?
– To również sprawdziliśmy. Pochodził z firmy Avis i został wynajęty na lotnisku okręgowym w Mobile dziesiątego lutego, w poniedziałek rano, a więc około dziesięciu godzin po upozorowaniu wypadku samochodowego. Wypożyczył go biały mężczyzna, bez brody, gładko ogolony, z krótkimi ciemnymi włosami, noszący okulary w kościanej oprawce, w lekkim płaszczu i krawacie; przyleciał jakoby z Atlanty. Pokazaliśmy pracownikowi biura wynajmu fotografię i ten od razu rozpoznał Lanigana. Klient posługiwał się wystawionym w Georgii prawem jazdy na nazwisko Randy’ego Austina i uregulował rachunek kartą kredytową Visa, jak się później okazało fałszywą, ale obciążającą istniejące rzeczywiście konto bankowe pewnego mieszkańca Decatour, także w Georgii. Powiedział, że jest agentem jakiejś dużej firmy handlu nieruchomościami i przyjechał na wybrzeże, aby szukać dogodnych terenów pod budowę kasyn gry. Nie zostawił jednak służbowej wizytówki, nie chciał też rachunku. Wypożyczył samochód na tydzień, lecz w biurze Avis nigdy się już nie zjawił. Porzucone auto odzyskano dopiero po czternastu miesiącach.
– Dlaczego nie zwrócił samochodu w terminie? – zapytał lekko rozbawiony Underhill.
– To proste. Kiedy go wynajmował, tuż po fikcyjnej śmierci, nie musiał się jeszcze niczego obawiać. Ale już następnego dnia wszystkie lokalne gazety z Mobile i Biloxi zamieściły zdjęcie szanowanego adwokata, który zginął w wypadku. Widocznie Lanigan doszedł do wniosku, że nie warto ryzykować ponownej wizyty w biurze. Wóz odnalazł się aż w Montgomery, rozbity i wstawiony do komisu.
– Co się dalej działo z Patrickiem?
– Według moich szacunków wyjechał z rejonu Orange Beach dwudziestego czwartego lub piątego marca i załatwił sobie fałszywe dokumenty na nazwisko Douga Vitrano, wcześniejszego wspólnika z kancelarii. W każdym razie dwudziestego piątego poleciał z Montgomery do Atlanty, a stamtąd pierwszą klasą do Miami, gdzie przesiadł się na samolot do Nassau. Trzy rezerwacje biletów lotniczych zostały dokonane na nazwisko Vitrano. Także dwie odprawy celne, w Miami i na Bahamach, przeszedł, posługując się fałszywym paszportem na to nazwisko. Wylądował w Nassau o ósmej trzydzieści rano dwudziestego szóstego marca, w banku zjawił się tuż po jego otwarciu, o dziewiątej. Wylegitymował się tym samym paszportem Grahamowi Dunlapowi i wręczył mu podrobione instrukcje. Po przelaniu pieniędzy odleciał do Nowego Jorku, wysiadł na lotnisku La Guardia o czternastej trzydzieści. Tam straciliśmy trop. Prawdopodobnie pozbył się jednych fałszywych dokumentów i poleciał dalej, wykorzystując inne.
Kiedy wysokość oferty doszła do pięćdziesięciu tysięcy dolarów, Trudy wyraziła zgodę. Chodziło o wywiad dla Inside Journal, telewizyjnego programu dyskusyjnego cieszącego się sporą popularnością i dysponującego ogromnymi funduszami. Spuszczono żaluzje i porozstawiano jupitery, po podłodze rozciągnięto grube pęki kabli. Rozmowę miała poprowadzić Nancy de Angelo, która specjalnie w tym celu przyleciała z Los Angeles wraz z liczną grupą cudotwórców fryzjerstwa i charakteryzacji.