– Lance to paskudny typek. Wychowywał się wśród spelunek na Point Cadet, nie zrobił matury i siedział przez trzy lata za szmuglowanie narkotyków. Trzeba na niego uważać, ma przyjaciół w światku gangsterskim. Zna takich, którzy są gotowi przyjąć każde zlecenie za odpowiednią sumę. Mam drugą teczkę z dokumentami na jego temat. Pewnie Leah ci jej nie dała?
– Nie. Dostałem tylko tę jedną.
– Poproś ją przy następnym spotkaniu. Ten sam detektyw przez rok zbierał dla mnie materiały na temat Lance’a. Wierz mi, że to niezłe ziółko. Sam może nie jest nazbyt szkodliwy, ale ma naprawdę niebezpiecznych przyjaciół. A Trudy ma pieniądze. Nie jestem pewien, ile jej jeszcze zostało z odszkodowania po mnie, ale podejrzewam, że zostawiła sobie coś na czarną godzinę.
– I myślisz, że spróbują cię załatwić?
– Owszem. Pomyśl tylko, Sandy. W obecnej sytuacji Trudy na niczym by tak nie zależało jak na mojej śmierci. Gdyby zdołała się mnie pozbyć, mogłaby zatrzymać dla siebie wszystko, co ma, i zapomnieć o roszczeniach towarzystwa ubezpieczeniowego. Znam ją dobrze. Liczy się dla niej jedynie forsa i odpowiedni styl życia.
– Tylko w jaki sposób…
– Wszystko da się załatwić, Sandy. Nie takie numery już wyczyniano.
Patrick oznajmił to stanowczym, pewnym tonem człowieka, który dopuścił się najcięższej zbrodni i ma być za nią osądzony. Kiedy McDermott to sobie uświadomił, serce w nim zamarło.
– To nawet nie byłoby takie trudne – dodał Lanigan z roziskrzonym wzrokiem; zmarszczki w kącikach jego oczu zbiegły się w drobniutką siateczkę.
– Rozumiem, tylko co ja miałbym zrobić? Samemu objąć straż przed drzwiami twojej izolatki?
– Wystarczy przejąć inicjatywę, Sandy.
– Jak?
– Najpierw powiedz jej adwokatowi, że dostałeś anonimową wiadomość, iż Lance poszukuje płatnego zabójcy. Rzuć tę uwagę mimochodem, pod koniec dzisiejszego spotkania. Facet powinien być na tyle zaszokowany zdjęciami i dokumentami, żeby przyjąć wszystko na wiarę. Powiedz mu, że zamierzasz również powiadomić gliniarzy. Niechybnie natychmiast zadzwoni do Lance’a, ale tamten żarliwie zaprzeczy. Niemniej wiarygodność jego klientów sporo ucierpi. Natomiast Trudy przyjmie z odrazą myśl, że ktoś ją podejrzewa o snucie razem z kochankiem niecnych planów. A później przedstaw tę samą bajeczkę o anonimowej informacji szeryfowi i chłopcom z FBI. Powiedz, że bardzo się martwisz o moje bezpieczeństwo, i poproś ich, by porozmawiali z Trudy i Lance’em na temat tych niepokojących plotek. Naprawdę znam ją dobrze, Sandy. Gotowa byłaby ozłocić Lance’a za każdą próbę ratowania jej majątku, ale nie będzie chciała mieć z tym nic wspólnego, jeśli się przekona, że może zostać pociągnięta do odpowiedzialności. Po pierwszych pytaniach gliniarzy w tej sprawie powinna się z niej błyskawicznie wycofać.
– Widzę, że dobrze to sobie przemyślałeś. Coś jeszcze?
– Owszem. Na samym końcu rozpuść plotkę wśród dziennikarzy. Najlepiej by było, gdybyś znalazł jakiegoś zaufanego reportera…
– To nie będzie trudne.
– Ale mnie naprawdę chodzi o zaufanego człowieka.
– Załatwione.
– Jesteś pewien? Przeglądałem gazety i wybrałem kilka nazwisk. Sprawdź tych ludzi i wybierz takiego, który ci się najbardziej spodoba. Możesz mu obiecać, że jeśli teraz zgodzi się opublikować nie potwierdzone plotki, później dostanie wyłączność na opisanie całej prawdy. Powinien na to pójść. A wystarczy mu jedynie wspomnieć, że szeryf zaczyna sprawdzać pogłoski o żonie usiłującej wynająć płatnego zabójcę, żeby w ten sposób zachować bezprawnie zdobyte odszkodowanie. Temat jest na tyle sensacyjny, że dziennikarz pewnie nawet nie będzie szukał potwierdzenia informacji. W końcu nie on jeden zajmuje się na co dzień publikowaniem rozmaitych plotek.
Sandy sporządzał notatki, nie mogąc się nadziwić, jak doskonale jego klient jest na wszystko przygotowany. Wreszcie schował długopis, zamknął notatnik i zapytał:
– Ile tego jeszcze masz w zanadrzu?
– Takich teczek?
– Aha.
– W sumie ze dwadzieścia kilogramów. Przed wyjazdem zgromadziłem materiały w wynajętym pomieszczeniu w Mobile.
– Co w nich jest?
– Same brudy.
– Czyje?
– Moich byłych wspólników, innych osób… Sam się przekonasz.
– Kiedy?
– Już niedługo, Sandy.
Adwokat Trudy, J. Murray Riddleton, był jowialnym, otyłym sześćdziesięciolatkiem specjalizującym się w dwóch dziedzinach: głośnych i nieprzyjemnych rozwodów oraz finansowego doradztwa w zakresie wystąpień przeciwko agencjom rządowym. Stanowił dość osobliwy zlepek kontrastów: był dobrze sytuowany, lecz źle się ubierał, sposób wyrażania się przeczył wysokiej inteligencji, nawet jego przyjazny uśmiech zawierał odcień ironii, a złośliwość nie szła w parze z łagodnym charakterem. Obszerne biuro w centrum Mobile było zaśmiecone przestarzałymi podręcznikami prawa i aktami sprzed wielu lat. Uprzejmie powitał w progu Sandy’ego, wskazał mu krzesło i zaproponował drinka. W końcu, jak nadmienił, minęła już siedemnasta. McDermott jednak odmówił, toteż Riddleton sobie także niczego nie nalał.
– Jak się miewa nasz chłopczyk? – zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha.
– To znaczy?
– Nie żartuj. Mówię o Patricku. Znalazłeś już te zaginione pieniądze?
– Nie wiedziałem nawet, że powinienem ich szukać.
Murray potraktował to widocznie jako dowcip, gdyż śmiał się rubasznie przez kilkanaście sekund. Prawdopodobnie nawet do głowy mu nie przyszło, że to spotkanie może mieć inny przebieg od tego, jaki zaplanował. Na skraju biurka piętrzył się wielki stos różnych dokumentów.
– Widziałem twoją klientkę wczoraj wieczorem w telewizji – zagaił Sandy – w tym łzawym programie… Jak on się nazywa?
– Inside Journal. Czyż nie była cudowna? A jej córka wyglądała jak prawdziwa laleczka. Obie naprawdę wiele wycierpiały.
– Mój klient żąda stanowczo, aby twoja klientka zaniechała wszelkich publicznych wystąpień oraz komentarzy dotyczących ich małżeństwa i rozwodu.
– Twój klient może pocałować moją klientkę w dupę, podobnie jak ty możesz pocałować mnie.
– Wstrzymam się z tymi czułościami, podobnie jak mój klient.
– Posłuchaj, synu. Jestem naprawdę starym wygą. Możesz gadać, co chcesz, robić, co chcesz, i wypisywać różne bzdury. Prawa mojej klientki zabezpiecza konstytucja. – Tu wskazał szereg zakurzonych i pokrytych pajęczynami grubych ksiąg, zebranych na półce przy oknie. – Żądania twego klienta zostały odrzucone. Moja klientka ma pełne prawo występować, gdzie i kiedy zechce. Nie dość, że została znieważona przez twojego klienta, to jeszcze staje przed bardzo niepewną przyszłością.
– Rozumiem. Chciałem tylko wyjaśnić nasze stanowiska.
– No to chyba wszystko jest jasne, prawda?
– Owszem. W takiej sytuacji nie będzie żadnych problemów z uzyskaniem rozwodu. Twoja klientka może też zachować pełne prawa rodzicielskie.
– Stukrotne dzięki. Cóż za wspaniałomyślność!
– Mój klient nie zamierza się nawet domagać możliwości okresowych kontaktów z dziewczynką.
– I bardzo mądrze. Porzucił rodzinę na cztery lata, więc teraz trudno byłoby mu wyjaśnić nagły przypływ ojcowskich uczuć.
– Powód jest nieco inny.
Sandy sięgnął do aktówki, odnalazł w teczce z dokumentami wynik analizy kodu DNA i położył kartkę przed Riddletonem, który nagle spoważniał i skrzywił się z obrzydzeniem.
– Co to jest? – zapytał podejrzliwym tonem.
– Coś, co warto przeczytać – odparł McDermott.
Murray sięgnął do kieszeni płaszcza po okulary i niedbałym ruchem wetknął je na nos. Odsunął od siebie formularz na wyciągnięcie ręki i zaczął powoli czytać. Już po paru sekundach na jego twarzy pojawił się wyraz osłupienia, kiedy zaś doszedł do końca drugiej strony, mimowolnie się przygarbił.