Выбрать главу

– To straszne, prawda? – odezwał się Sandy, kiedy tamten podniósł wzrok znad kartki.

– Tylko nie próbuj mnie pocieszać. Jestem przekonany, że ten wynik analizy da się jakoś wytłumaczyć.

– Możesz być pewien, że wytłumaczenie jest tylko jedno. A w świetle przepisów obowiązujących w Alabamie wynik testu DNA jest wiążący w wypadkach ustalania ojcostwa. Z pewnością nie jestem takim starym wygą jak ty, domyślam się jednak, że opublikowanie tego dokumentu postawiłoby twoją klientkę w bardzo kłopotliwej sytuacji. Ostatecznie kobieta ma dziecko z innym mężczyzną, chociaż utrzymuje, że była bardzo szczęśliwa w małżeństwie. Obawiam się, iż może to zostać szczególnie źle przyjęte tutaj, na wybrzeżu.

– A publikuj sobie te wyniki, jeśli chcesz – mruknął bez przekonania Riddleton. – Niewiele mnie to obchodzi.

– Na twoim miejscu najpierw omówiłbym tę kwestię z klientką.

– Sądzę, że nie będzie to miało większego znaczenia. Przecież Lanigan, nawet gdy już poznał prawdę, dalej występował w roli ojca, a to oznacza, że się pogodził z takim stanem rzeczy. W każdym razie nie powinien to być mocny argument przetargowy podczas rozprawy.

– Zapomnijmy o rozprawie. Trudy może uzyskać rozwód za obopólnym porozumieniem. To samo dotyczy praw opieki nad dzieckiem.

– Ach, rozumiem wreszcie. Chodzi o ugodę. Jeśli ona zrezygnuje z wszelkich roszczeń, wy nie opublikujecie obciążających dokumentów.

– Coś w tym rodzaju.

– Twój klient rzeczywiście musi mieć nie po kolei w głowie. – Murray poczerwieniał na twarzy i zaczął nerwowo zaciskać i rozwierać pięści.

Sandy, całkowicie opanowany, po raz drugi otworzył teczkę i sięgnął po następną kartkę. Przesunął ją po biurku w stronę adwokata Trudy.

– A to co znowu? – warknął Murray.

– Przeczytaj.

– Dość już mam czytania różnych świstków.

– Jak sobie życzysz. Oto raport prywatnego detektywa, który na zlecenie mego klienta przez rok przed jego zniknięciem śledził twoją klientkę i jej kochanka. Spotykali się wielokrotnie, w różnych miejscach, ale głównie w domu mego klienta, po kryjomu. Wszystko wskazuje na to, że szli do łóżka co najmniej szesnaście razy w ciągu tamtego roku.

– Wielkie mi rzeczy.

– Oto dowód.

McDermott położył na kartce maszynopisu dwie powiększone kolorowe odbitki. Riddleton rzucił na nie pogardliwym spojrzeniem, zaraz jednak podniósł na wysokość oczu, by przyjrzeć się dokładniej.

– Oba zdjęcia przedstawiają parę kochanków nad basenem kąpielowym na tyłach domu mojego klienta, który w tym czasie przebywał na seminarium prawniczym w Dallas. Rozpoznajesz którąś z tych osób?

Murray wydał z siebie gardłowy pomruk.

– Takich fotografii jest znacznie więcej – podsunął usłużnie Sandy, obserwując z narastającym rozbawieniem, jak tamten nerwowo przełyka ślinę. – Dysponuję ponadto raportami trzech innych prywatnych detektywów. Wygląda na to, że mój klient od dawna coś podejrzewał.

Na jego oczach J. Murray Riddleton zaczął się przeistaczać z pewnego siebie bojownika w pokornego mediatora, jak każdy wytrawny adwokat, pozbawiony nagle swej głównej broni, upodobniał się do kameleona. Po chwili westchnął ciężko i odchylił się na oparcie fotela.

– No cóż, klienci zazwyczaj nie mówią nam wszystkiego, prawda? – mruknął.

Nieoczekiwanie zmienił front, odwołując się do zawodowej solidarności skierowanej przeciwko oszukańczym klientom. W gruncie rzeczy i on, i Sandy jechali na tym samym wózku, powinni więc jakoś wspierać się nawzajem. Ale McDermott nie był jeszcze gotów do zawierania tego rodzaju aliansów.

– Jak już mówiłem, nie jestem takim starym wygą, sądzę jednak, że publikacja tych zdjęć naprawdę postawiłaby twoją klientkę w nadzwyczaj kłopotliwej sytuacji.

Murray lekceważąco machnął ręką i spojrzał na zegarek.

– Na pewno nie chcesz się czegoś napić?

– Nie, dziękuję.

– Jakim majątkiem dysponuje twój klient?

– Przyznam szczerze, że nie wiem. Zresztą nie ma to chyba żadnego znaczenia. Istotne, co mu z tego zostanie po przejściu wszystkich burz, a tego obecnie nikt nie jest w stanie ocenić.

– Nie wątpię jednak, że pozostało mu jeszcze mnóstwo z tych dziewięćdziesięciu milionów.

– Został pozwany do sądu na znacznie wyższe sumy, pomijając już fakt, że będzie odpowiadał za przestępstwo kryminalne i może spędzić wiele lat w więzieniu czy nawet wylądować w celi śmierci. Rozwód jest najmniejszym z jego obecnych zmartwień.

– Po co więc te wszystkie groźby?

– Mój klient pragnie po prostu zamknąć usta swojej byłej żonie, uzgodnić warunki rozwodu i uwolnić się od wszelkich roszczeń finansowych z jej strony. W dodatku chciałby mieć to z głowy jak najszybciej.

– A jeśli moja klientka nie wyrazi zgody?

Murray poluzował krawat i rozsiadł się wygodniej. Poczuł nagły przypływ zmęczenia, zapragnął wreszcie pójść do domu po długim dniu pracy. Ale już po chwili zastanowienia sam udzielił sobie odpowiedzi na pytanie:

– Utraci wszystko, co ma. Czy twój klient pomyślał o tym, że towarzystwo ubezpieczeniowe obedrze ją z ostatniej koszuli?

– No cóż, w takich sprawach nie ma zwycięzców – odparł filozoficznie McDermott.

– Muszę z nią porozmawiać.

Sandy szybko zgarnął papiery do aktówki, wstał i ruszył do wyjścia. Murray uśmiechnął się na pożegnanie, ale tym razem był to uśmiech wymuszony. Ściskając mu dłoń, McDermott jakby mimochodem nadmienił, że dotarły do niego niepokojące plotki, iż Lance szuka w nowoorleańskich spelunkach płatnego zabójcy. Dodał, że nie potrafi ocenić, ile jest w nich prawdy, ale na wszelki wypadek wolał przedstawić tę sprawę szeryfowi oraz agentom FBI.

Riddleton wolał nie podejmować szerszej dyskusji. Obiecał, że poruszy tę sprawę w rozmowie ze swoją klientką.

ROZDZIAŁ 21

Przed wyjściem ze szpitala doktor Hayani zajrzał do izolatki Patricka. Na zewnątrz zapadł już zmrok, pacjent siedział w samych spodenkach przy niewielkim biurku dopełniającym skromnego umeblowania salki. Paliła się lampka, którą wyprosił od sanitariusza. W jednym plastikowym kubeczku stała spora kolekcja ołówków i długopisów, w drugim błyskawicznie powiększał się zapas spinaczy, gumek do wycierania, recepturek, pinezek i tym podobnych drobiazgów, znoszonych przez pielęgniarki z całego szpitala. Honorowe miejsce zajmowały już trzy notatniki.

Lanigan był pochłonięty pracą. W rogu biurka piętrzył się imponujący stosik różnorakich dokumentów. Kiedy Hayani zajrzał do pokoju, już po raz trzeci tego dnia, pacjent przeglądał właśnie tekst jednego z pozwów, jakie wpłynęły przeciwko niemu.

– Witam w mojej kancelarii – rzekł radośnie.

Półka z telewizorem znajdowała się tuż nad jego głową, między oparciem krzesła a ramą łóżka pozostawało najwyżej dwadzieścia centymetrów wolnej przestrzeni.

Plotki w szpitalach rozchodzą się chyba jeszcze szybciej niż w środowisku prawników, a już od dwóch dni wśród personelu krążyły anegdoty, że w izolatce numer 312 otwarto właśnie nową kancelarię adwokacką.

– No, ładnie – odparł Hayani. – Mam tylko nadzieję, że nie będzie pan występował przeciwko lekarzom.

– Pod żadnym pozorem. W ciągu trzynastoletniej praktyki ani razu nie skarżyłem lekarzy czy też administracji szpitali. – Podniósł się z krzesła i odwrócił w stronę Hayaniego.

– Miło mi to słyszeć – rzekł doktor, spoglądając na dużą ranę na piersiach pacjenta. – Jak się pan czuje?