Выбрать главу

– Chcesz się czegoś napić?

– Nie, dziękuję.

Patrick pociągnął łyk soku i odstawił puszkę.

– Wydaje ci się to pewnie bardzo romantyczne, prawda? Tak po prostu odejść, rozpłynąć się w mroku, a wraz z nadejściem świtu objawić się kimś zupełnie innym. Pozbyć się wszystkich problemów, uwolnić od codziennej harówki, zapomnieć o kłopotach małżeńskich, uciec od stresu, jakim jest konieczność ciągłego pomnażania własnego bogactwa. Ty także masz podobne marzenia, prawda, Karl?

– Sądzę, że każdy tego doświadcza na pewnym etapie. Jak długo planowałeś swoje zniknięcie?

– Myślałem o tym od dawna. Kiedy zyskałem przeświadczenie, że Ashley Nicole nie jest moim dzieckiem, postanowiłem…

– Co takiego?!

– To prawda, Karl. Nie jestem jej ojcem. Trudy zdradzała mnie od początku małżeństwa. Otaczałem dziecko taką czułością, na jaką mnie tylko było stać, ale efekty okazały się żałosne. Po uzyskaniu dowodu pomyślałem, że nie warto robić Trudy awantury, zdobyłem jednak doskonały motyw do zerwania związku. Co dziwne, dość szybko pogodziłem się z myślą, że ona ma kochanka. Postanowiłem rzucić wszystko, tylko jeszcze nie wiedziałem, jak tego dokonać. W tajemnicy przeczytałem parę brukowych poradników na temat zmiany tożsamości i sposobów zdobycia nowych dokumentów. To bardzo proste. Wystarczy dobrze obmyślić kolejne posunięcia i stworzyć sobie logiczny plan działania.

– I w tym celu zapuściłeś brodę i utyłeś trzydzieści kilogramów?

– Zgadza się. Sam się zdumiałem, jak bardzo zarost odmienia wygląd człowieka. Mniej więcej w tym samym czasie awansowałem na wspólnika w kancelarii i poczułem, że jestem dokumentnie wypalony. Żona mnie zdradzała, opiekowałem się nie swoim dzieckiem, na co dzień współpracowałem z ludźmi, których nie mogłem już znieść. Coś we mnie pękło, Karl. Któregoś dnia jechałem na jakieś spotkanie autostradą numer dziewięćdziesiąt i utknąłem w korku. Zapatrzyłem się na zatokę. Było pusto, tylko na horyzoncie bielał samotny żagiel. Poczułem nagle nieodpartą chęć pożeglowania gdzieś za morze, gdzie nikt mnie nie zna. Siedziałem za kierownicą, patrzyłem na przesuwającą się z wolna żaglówkę i desperacko pragnąłem znaleźć się na jej pokładzie. Popłakałem się wówczas, Karl. Dasz wiarę?

– Każdy z nas miewa podobne dni.

– Właśnie wtedy coś we mnie pękło, od tamtej pory nie mogłem dojść do siebie. Zyskałem pewność, że muszę zniknąć.

– Jak długo planowałeś ucieczkę?

– Musiałem się uzbroić w cierpliwość. Większość ludzi w takich okolicznościach działa w pośpiechu i popełnia różne błędy. Ja zaś miałem mnóstwo czasu. Nie byłem bankrutem, nie musiałem uciekać przed wierzycielami. Wykupiłem polisę ubezpieczeniową na życie, na dwa miliony dolarów. Samo jej załatwienie zajęło mi trzy miesiące. Nie mogłem przecież zostawić żony z dzieckiem bez pieniędzy. Zacząłem też szybko przybierać na wadze, żarłem jak opętany. Zmieniłem testament, przekonałem Trudy, iż powinniśmy spisać szczegółowe dyspozycje na wypadek śmierci któregoś z nas. Udało mi się tego dokonać bez wzbudzenia jej podejrzeń.

– Kremacja zwłok była doskonałym pomysłem.

– Dzięki. Każdemu polecałbym to rozwiązanie.

– W ten sposób uniemożliwia się nie tylko identyfikację zwłok, lecz również rozpoznanie przyczyny śmierci. Odpadają więc podstawowe problemy…

– Nie mówmy na razie o tym.

– Przepraszam.

– Później zwęszyłem potajemną wojnę Benny’ego Aricii z Pentagonem i macierzystą firmą Platt & Rockland Industries. Bogan utrzymywał sprawę w najściślejszej tajemnicy. Kiedy zacząłem kopać głębiej, przekonałem się, że są w nią zaangażowani i Vitrano, i Rapley, i Havarac. Wszyscy oprócz mnie. Ich nastawienie do mnie zmieniło się diametralnie. Łatwo było jednak wyczuć, że coś kombinują za moimi plecami. Najpierw jednogłośnie postanowili przyjąć mnie na wspólnika kancelarii, a już dwa miesiące później w tajemnicy przede mną podjęli rozmowy z Aricią. Nagle się okazało, że jestem niezastąpiony, zwłaszcza do załatwiania różnych spraw poza miastem. Zresztą moje podróże były wszystkim na rękę. Trudy mogła bezkarnie spotykać się z kochankiem, wspólnicy bez obaw konspirować z Aricią. Wysyłali mnie w drogę przy każdej nadarzającej się okazji. A i mnie to odpowiadało, gdyż mogłem swobodnie zajmować się własnymi planami. Któregoś razu pojechałem na trzy dni do Fort Lauderdale, żeby spisać zeznania klienta. Przy okazji wpadłem do Miami i odnalazłem specjalistę od podrabiania dokumentów. Za dwa tysiące dolarów zyskałem nowe prawo jazdy, paszport, kartę ubezpieczenia socjalnego oraz świadectwo wpisu do rejestru wyborców, także stąd, z okręgu Harrison, tyle że na inne nazwisko. Od tej pory nazywałem się Carl Hildebrand. Na twoją cześć.

– Czuję się zaszczycony.

– Z kolei w Bostonie odwiedziłem faceta organizującego zniknięcia. Za tysiąc dolarów udzielił mi całodziennego wykładu na temat sposobów planowania ucieczki i zacierania śladów. W Dayton zapłaciłem fachowcowi za to, żeby mi przekazał podstawowe wiadomości o mikrofonach, nadajnikach radiowych i metodach instalowania urządzeń podsłuchowych. Jak widzisz, byłem cierpliwy, Karl. Bardzo cierpliwy. Wpadałem do biura o najdziwniejszych porach i zbierałem na temat Aricii wszystko, co mi wpadło w ręce. Nadstawiałem ucha, gdzie tylko się da, podpytywałem sekretarki, grzebałem w śmieciach. Później założyłem podsłuch. Zacząłem od kilku mikrofonów, żeby zobaczyć, jak to działa. Wybrałem gabinet Vitrano, a kiedy zarejestrowałem pierwszą rozmowę, nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Oni zamierzali mnie wykopać z interesu, Karl. Możesz w to uwierzyć? Wiedzieli już wtedy, że na sprawie Aricii zarobią trzydzieści milionów, i planowali podzielić forsę tylko między czterech. Zresztą części nie miały być równe. Bogan chciał dla siebie najwięcej, dziesięć milionów. Twierdził, że z tej działki będzie musiał się odwdzięczyć pewnym ludziom z Waszyngtonu. Pozostałym miało przypaść po pięć milionów, ostatnie pięć chcieli przeznaczyć na kancelarię. Zgodnie z tym planem ja miałem się znaleźć na bruku.

– Kiedy to było?

– Sprawa ciągnęła się niemal przez cały rok dziewięćdziesiąty pierwszy. Departament Sprawiedliwości zaakceptował ugodę z firmą Platt & Rockland dopiero czternastego grudnia. Nagroda dla Aricii miała wpłynąć na konto w ciągu trzech miesięcy od tej daty. Wcześniej nawet osobiste interwencje senatora nie wpłynęły na przyspieszenie obiegu papierków.

– Opowiedz mi teraz o wypadku samochodowym.

Patrick poruszył się nerwowo, wreszcie skopał prześcieradło i wstał z łóżka.

– Wciąż łapią mnie kurcze – mruknął, przeciągając się szeroko.

Podszedł do drzwi łazienki, oparł się o nie plecami i przestępując z nogi na nogę, popatrzył na sędziego.

– To było w niedzielę.

– Dziewiątego lutego.

– Zgadza się, dziewiątego lutego. Spędziłem weekend w domku myśliwskim, a kiedy wracałem do miasta, zjechałem z autostrady, zabiłem się i poszedłem do nieba.

Huskey nawet się nie uśmiechnął, uważnie spoglądał na przyjaciela.

– Może zacznij jeszcze raz.

– Po co, Karl?

– Ciekawość nie daje mi spokoju.

– Nie ma innych powodów?

– Nie, daję słowo. To był prawdziwy majstersztyk. Jak to zrobiłeś?

– Będę jednak musiał przemilczeć niektóre szczegóły.

– Oczywiście, rozumiem.

– Chodź, przejdziemy się trochę. Mam już dość siedzenia w pokoju.

Wyszli na korytarz, gdzie Lanigan pospiesznie wyjaśnił strażnikom, iż obaj z sędzią pragną tylko rozprostować nogi. Tamci ruszyli za nimi w pewnej odległości. Pielęgniarka z uśmiechem spytała, czy nie przynieść im czegoś, toteż Patrick poprosił o dwie puszki dietetycznej coca-coli. Poszedł dalej w zamyśleniu aż do końca korytarza, którego szczytowe okno wychodziło na parking w dole. Po chwili usiadł na ławce ze sztucznego tworzywa, Huskey zajął miejsce obok niego. Popatrzyli w stronę oddalonych o dwadzieścia metrów strażników, ci zaś, jakby pod wpływem tych spojrzeń, odwrócili się do nich plecami.