Выбрать главу

Patrick miał na sobie bawełniane szpitalne spodnie, bose stopy wsunął w skórzane klapki.

– Widziałeś zdjęcia z miejsca wypadku? – zapytał cicho, niemal szeptem.

– Tak.

– Wybrałem je dzień wcześniej. Zbocze nasypu jest w tym miejscu dosyć strome, uznałem więc, że to doskonały punkt do upozorowania wypadku drogowego. W niedzielę wieczorem przesiedziałem w domku myśliwskim prawie do dziesiątej. Później zatrzymałem się na krótko w sklepie przy drodze.

– U Verhalla.

– Zgadza się, u Verhalla. Zatankowałem na stacji benzynowej.

– Kupiłeś czterdzieści litrów paliwa, a rachunek opiewający na czternaście dolarów i dwadzieścia jeden centów uregulowałeś kartą kredytową.

– Chyba tak. Pogawędziłem chwilę z panią Verhall i odjechałem. Z rzadka mijały mnie jakieś samochody. Pięć kilometrów dalej skręciłem w wysypaną żwirem boczną drogę i dotarłem do wcześniej wyznaczonego miejsca. Wysiadłem, otworzyłem bagażnik i szybko się przebrałem. Uprzednio zaopatrzyłem się w sprzęt wrotkarzy, lekki hełm, wyściełaną na plecach kamizelkę, ochraniacze na kolana i łokcie oraz grube rękawice. Włożyłem to wszystko na siebie, oprócz hełmu, i usiadłem z powrotem za kierownicą. Pojechałem dalej autostradą na południe. Przy pierwszej próbie z tyłu nadjechał jakiś wóz. Przy drugiej pojawił się inny, z przodu. Udało mi się jednak zrobić ostre hamowanie, przez co zostawiłem na asfalcie długie ślady opon. Dopiero za trzecim razem znalazłem się nie zauważony na miejscu wypadku. Włożyłem więc hełm, zaczerpnąłem głęboko powietrza i szarpnąwszy kierownicą, zjechałem z szosy. Bałem się jak cholera, Karl.

Huskey bez przerwy myślał o tym, że już wtedy w samochodzie musiał być jeszcze ktoś inny, czy to żywy, czy martwy. Postanowił jednak wstrzymać się z pytaniem i w skupieniu wysłuchać dalszej części relacji.

– Jechałem najwyżej pięćdziesiątką, kiedy wyskoczyłem znad krawędzi nasypu, ale możesz mi wierzyć, że gdy koła straciły przyczepność i znalazłem się na wysokości koron drzew, miałem wrażenie, że sunę co najmniej sto pięćdziesiąt na godzinę. Po chwili auto zaczęło się zsuwać i odbijać od pni młodych drzewek. Wyleciała przednia szyba. Chyliłem głowę to w lewo, to w prawo, usiłując jednocześnie zapanować nad kierownicą. Mimo to lewym błotnikiem zahaczyłem o dużą sosnę i zacząłem koziołkować. Z hukiem napełniła się poduszka powietrzna, przez kilka sekund byłem ogłuszony. Zanim opanowałem mdłości, wszystko ustało. Otworzyłem oczy. Czułem ostry ból w lewym ramieniu, ale ubranie nie było zakrwawione. Wisiałem w pasach bezpieczeństwa, dopiero po jakimś czasie pojąłem, że samochód zatrzymał się na prawym boku. Zanim się z niego wygramoliłem, dotarło do mnie, że miałem cholernie dużo szczęścia. Nie złamałem ręki, tylko zwichnąłem sobie bark. Kilka razy obszedłem blazera dookoła, nie mogąc wyjść z podziwu, że tak doszczętnie go zniszczyłem. Przednia część dachu była do tego stopnia zmiażdżona, że opierała się o maskę. Gdyby wgniotła się o dziesięć centymetrów głębiej, nigdy bym z tego nie wyszedł.

– Podjąłeś olbrzymie ryzyko. Mogłeś nie tylko zginąć na miejscu, ale również odnieść poważne obrażenia. Dlaczego po prostu nie zepchnąłeś auta ze szczytu skarpy?

– To nie to samo. Kraksa musiała wyglądać bardzo realistycznie. Ostatecznie zbocze nasypu to nie przepaść. W tamtej okolicy teren jest stosunkowo płaski.

– Mogłeś ustawić koła, obciążyć pedał gazu cegłą i wyskoczyć jeszcze na szosie.

– Szkopuł w tym, że cegła by się nie spaliła. Gdyby policja znalazła cegłę we wraku, natychmiast nabrałaby podejrzeń. Naprawdę rozważyłem różne warianty i doszedłem do wniosku, że najlepiej jest doszczętnie rozbić wóz, po czym oddalić się pieszo. Nie zapominaj, że byłem przypięty pasami bezpieczeństwa, miałem poduszkę powietrzną w kierownicy, do tego hełm i ochraniacze.

– Zawsze byłeś perfekcjonistą.

W korytarzu pojawiła się pielęgniarka z puszkami coca-coli. Wymieniła z nimi kilka grzecznościowych uwag, wreszcie odeszła.

– Na czym skończyłem? – zapytał Patrick.

– Zdaje się, że następnie podpaliłeś wrak.

– Owszem. Przez chwilę nasłuchiwałem, lecz panowała cisza, jeśli nie liczyć szumu obracającego się jeszcze koła. Z dołu nie widziałem autostrady, ale nie dolatywały stamtąd żadne hałasy. Doszedłem do wniosku, że nikt mnie nie spostrzegł. Od najbliższych zabudowań dzieliły mnie dwa kilometry. Mimo to musiałem działać w pośpiechu. Ściągnąłem z siebie hełm i ochraniacze, po czym wrzuciłem je do auta. Następnie pobiegłem do miejsca, gdzie ukryłem pojemniki z benzyną.

– Kiedy to zrobiłeś?

– W ciągu dnia, wczesnym rankiem, zaraz po wschodzie słońca. Pospiesznie przyciągnąłem do blazera cztery pięciolitrowe plastikowe kanistry. Było ciemno jak diabli, a nie mogłem skorzystać z latarki, wcześniej oznaczyłem sobie jednak drogę. Wrzuciłem trzy pojemniki do wraka i znów zacząłem nasłuchiwać. Wciąż panowała cisza. Serce waliło mi jak młotem, podchodziło do gardła. Benzyną z czwartego kanistra polałem rozbity samochód, a pojemnik także cisnąłem do środka. Wycofałem się na dziesięć metrów i przypaliłem papierosa, a następnie rzuciłem go w powietrze i dałem nura za pień drzewa. Spadł na karoserię, benzyna zajęła się błyskawicznie. Huk był taki, jakby eksplodowała bomba. Z okien wraka buchnęły długie jęzory płomieni. Wspiąłem się na zbocze nasypu i znalazłem dogodny punkt obserwacyjny oddalony o jakieś sto metrów. Ciekaw byłem, jak potoczy się akcja ratownicza. Ogień rozbuchał się ponad wszelką miarę, wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy, iż może tak głośno huczeć. Wkrótce pobliskie krzaki zajęły się płomieniami i zacząłem już żywić obawy, że wznieciłem groźny pożar lasu. Na szczęście w piątek sporo padało, trawa i drzewa były jeszcze mokre. – Pociągnął łyk napoju z puszki. – Dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, że nawet nie zapytałem, jak się miewa twoja rodzina. Przepraszam, Karl. Co z Iris?

– Wszystko w porządku. Wolałbym jednak porozmawiać o mojej rodzinie kiedy indziej. Bardziej ciekawi mnie twoja historia.

– Jasne. Na czym skończyłem? Przez te narkotyki ciężko mi zebrać myśli.

– Obserwowałeś pożar wraka.

– No właśnie. Zrobiło się istne piekło, tym bardziej że eksplodowały pozostałe kanistry z benzyną. Przez chwilę obleciał mnie strach, że się tam usmażę. Rozżarzone elementy wylatywały wysoko w powietrze i z hukiem spadały na ziemię. Wreszcie usłyszałem jakieś głosy od strony autostrady, ludzie coś krzyczeli. Nie mogłem nikogo dostrzec, wiedziałem jednak, że zaczyna się robić zbiegowisko. W dodatku ogień szybko się rozprzestrzeniał, więc tym bardziej musiałem się stamtąd wycofać. Poza tym słychać już było wycie syren. Ruszyłem w kierunku strumienia, który namierzyłem w ciągu dnia. Płynął jakieś sto metrów dalej przez las. Później poszedłem wzdłuż niego do kępy krzaków, gdzie wcześniej ukryłem zdezelowany motocykl.

– Motocykl? – zapytał zdumiony Karl.

Słuchał z napiętą uwagą, w wyobraźni przeżywał każdą opisywaną scenę, niemal odmierzał kroki przyjaciela umykającego przez las. Domniemana trasa jego ucieczki była bowiem tematem zażartych dyskusji w barze przez kilka miesięcy po wypadku. Jak się teraz okazywało, nikt nie odgadł prawidłowo planu Patricka.