Выбрать главу

– Mniej więcej o tej porze, kiedy jechałeś na motocyklu bocznymi drogami przez Alabamę. Doug Vitrano zadzwonił do mnie kilka minut po trzeciej. Wybił mnie ze snu, a ja strasznie tego nie lubię. Siedziałem więc po ciemku, pogrążony w żałobie, podczas gdy ty udawałeś Easy Ridera i radośnie zmierzałeś ku nowemu życiu.

– Wcale nie było mi tak radośnie.

– Może i nie, ale z pewnością nie zawracałeś sobie głowy starymi przyjaciółmi.

– Naprawdę było mi przykro z tego powodu, Karl.

– Nie chrzań.

– Masz rację, nie myślałem o przyjaciołach.

Lanigan uśmiechnął się szeroko. Sprawiał wrażenie nadzwyczaj ożywionego, wręcz beztroskiego.

– Zatem obudziłeś się o wschodzie słońca jako całkiem inny człowiek w nowym świecie. Mogłeś zupełnie zapomnieć o dotychczasowych kłopotach i zmartwieniach.

– W każdym razie o większości z nich. Byłem jednocześnie podekscytowany i przerażony. Nie mogłem już zasnąć. Do ósmej trzydzieści oglądałem telewizję, ciekaw, czy powiedzą coś o mojej śmierci. Później się wykąpałem, przebrałem w czyste ciuchy…

– Zaraz. A co zrobiłeś z farbą do włosów i golarką?

– Wyrzuciłem je do pojemnika ze śmieciami gdzieś w okręgu Washington w Alabamie. Z motelu zamówiłem taksówkę, ale w Mobile trzeba dosyć długo czekać. Wreszcie kierowca podjechał i kazałem się zawieźć do śródmieścia. Nie wymeldowałem się, motocykl zostawiłem na tyłach motelu. Poszedłem do centrum handlowego, które otwierają najwcześniej z rana, i w supermarkecie kupiłem tanią marynarkę, dwie pary spodni oraz pantofle.

– Jak płaciłeś?

– Gotówką.

– Nie miałeś karty kredytowej?

– Owszem, fałszerz z Miami dostarczył mi podrobioną kartę Visa, ale mogłem z niej skorzystać tylko raz. Bałem się ujawnienia fałszerstwa. Zostawiałem ją sobie na wynajem samochodu.

– Ile wziąłeś ze sobą gotówki?

– Około dwudziestu tysięcy dolarów.

– Skąd pochodziły te pieniądze?

– Gromadziłem je od pewnego czasu. Nieźle zarabiałem, chociaż Trudy byłaby w stanie roztrwonić nawet dwukrotnie wyższą pensję. Po cichu załatwiłem z księgową kancelarii, żeby w tajemnicy przed żoną wpłacała część moich dochodów na drugie konto. Nawet jej to nie zdziwiło, powiedziała, że większość adwokatów postępuje w ten sposób. Założyłem drugi rachunek bankowy. Opróżniałem konto dość regularnie, a forsę trzymałem w ukryciu. Ty tego nie robisz?

– Nie. No więc kupiłeś ubranie i pantofle.

– W drugim sklepie wybrałem koszulę i krawat. Przebrałem się w toalecie publicznej. Upodobniłem się do jednego z tysięcy podróżujących bez przerwy handlarzy. Dokupiłem jeszcze trochę ubrań na zapas, zaopatrzyłem się w podstawowe akcesoria podróżne, spakowałem wszystko do nowiutkiej walizki i pojechałem dalej taksówką. Wysiadłem na lotnisku w Mobile. Tam zjadłem śniadanie i zaczekałem na samolot Northwest Airlink z Atlanty. Kiedy wylądował, wmieszałem się w tłum pasażerów, rozgorączkowanych i zabieganych, po czym wraz z dwoma innymi podróżnymi wpadłem do biura wynajmu samochodów firmy Avis. Tamci mieli zarezerwowane auta, ja zaś musiałem załatwiać wszelkie formalności. Posługiwałem się fałszywym prawem jazdy z Georgii, fałszywym paszportem i podrobioną kartą kredytową, toteż byłem przerażony jak diabli. Numer karty odnosił się do autentycznego rachunku bankowego jakiegoś faceta z Decatur, bałem się więc, że na koncie może być za mało pieniędzy i system komputerowy podniesie alarm. Nic takiego się jednak nie stało. Wypełniłem odpowiednie formularze i odjechałem stamtąd w pośpiechu.

– Na jakie nazwisko miałeś dokumenty?

– Randy’ego Austina.

– No to zadam ci podstawowe pytanie, Randy. – Huskey sięgnął po kawałek pizzy, odgryzł kęs i zaczął przeżuwać w zamyśleniu. – Skoro byłeś na lotnisku w Mobile, to czemu nie wsiadłeś do pierwszego lepszego samolotu i nie odleciałeś stamtąd?

– Przy śniadaniu miałem wielką ochotę to zrobić. Obserwowałem przez okno start dwóch maszyn i tłumiłem w sobie żal, że nie znalazłem się na ich pokładzie. Miałem jednak pewne sprawy do załatwienia, rzekłbym, że dosyć ważne.

– Jakie znów sprawy?

– Chyba wiesz. Wróciłem samochodem na wybrzeże, dotarłem do Orange Beach i wynająłem tam skromny domek letniskowy.

– Który pewnie wcześniej zarezerwowałeś?

– Oczywiście. Wiedziałem też, że właściciel chętnie przyjmie gotówkę. W końcu był to początek lutego, martwy sezon turystyczny. Wprowadziłem się więc, wziąłem środki nasenne i spałem przez sześć godzin. Wieczorem w dzienniku telewizyjnym z przyjemnością obejrzałem reportaż z gaszenia pożaru mojego samochodu. Zginąłem tragiczną śmiercią, wprawiając przyjaciół w stan żałoby.

– Żebyś wiedział.

– W pobliskim sklepie kupiłem duży worek jabłek i jakieś tabletki odchudzające. Po zmroku poszedłem na trzygodzinny spacer wzdłuż plaży, co później weszło mi w krew przez cały okres ukrywania się w okolicach Mobile. Następnego ranka pojechałem do Pascagoula, kupiłem gazetę i obejrzałem sobie własną uśmiechniętą gębę na zdjęciu. Przeczytałem relację z tragicznego wypadku, ze wzruszeniem przyjąłem zamieszczone przez ciebie kondolencje, a przy okazji dowiedziałem się, że pogrzeb zaplanowano na piętnastą tego samego dnia. Wróciłem więc do Orange Beach i wynająłem jacht motorowy. Popłynąłem nim do Biloxi, żeby obserwować własny pogrzeb.

– Czytałem w gazetach, że z daleka uczestniczyłeś w ceremonii.

– To prawda. Wdrapałem się na drzewo na skraju lasu za cmentarzem i oglądałem pogrzeb przez lornetkę.

– Moim zdaniem to był szczyt głupoty.

– Masz rację, postąpiłem jak ostatni idiota, ale nie mogłem się opanować. Musiałem zdobyć pewność, zobaczyć na własne oczy, że sztuczka się udała. Zdążyłem zresztą nabrać pewności siebie, byłem przeświadczony, iż nic mi nie grozi.

– Pewnie nawet to drzewo wybrałeś znacznie wcześniej, żeby mieć doskonały punkt obserwacyjny?

– Nie, wcale nie planowałem powrotu do Biloxi na czas pogrzebu. Prawdę mówiąc, kiedy wyjechałem z Mobile i skierowałem się na zachód, powtarzałem sobie w duchu, że muszę się trzymać z dala od miasta.

– Jak tyś się wdrapał na drzewo?

– Kierowała mną ciekawość. Poza tym znalazłem stary dąb z grubymi, zwieszającymi się nisko konarami.

– Powinieneś Bogu dziękować. Pomyśl, co by się stało, gdyby gałąź pod tobą pękła i złamałbyś nogę przy upadku na ziemię.

– Ale nie złamałem.

– Miałeś szczęście. My staliśmy nad grobem, przełykając łzy i składając kondolencje wdowie, a ty siedziałeś nieopodal na gałęzi jak spasiona ropucha i zaśmiewałeś się z nas w duchu.

– Tylko mi nie wmawiaj, Karl, że do dzisiaj czujesz do mnie urazę.

Miał rację. Przez cztery i pół roku wszelkie urazy zdołały zaniknąć. W gruncie rzeczy sędzia odczuwał jedynie ulgę i radość z tego powodu, że może siedzieć przy łóżku przyjaciela, dzielić się z nim wyśmienitą pizzą i z zapartym tchem słuchać szczegółowej relacji z tamtych zdarzeń.

Ale Patrick nie chciał już mówić dalej. Był zmęczony, poza tym wrócili do izolatki, w której nie czuł się całkiem swobodnie. Ułożył się wygodniej na poduszce, zakrył prześcieradłem i rzekł wesoło, jakby już się cieszył na myśl o tym, co może usłyszeć: