Po całym dniu poszukiwań policjant z drogówki dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej odnalazł wreszcie samochód Lance’a na parkingu przed „Grand Casino”. Zgodnie z rozkazami zatrzymał podejrzanego i powiadomił centralę. Kiedy Sweeney przybył na plac przed jasno oświetlonym lokalem Burger Kinga, policjant rozmawiał z Lance’em na tylnym siedzeniu wozu patrolowego.
Szeryf bez ogródek zapytał, jak idą obecnie interesy w handlu narkotykami. Maxa bez mrugnięcia okiem odparł, że dobrze.
– A jak się miewa Trudy? – mruknął Sweeney, przesuwając w wargach wykałaczkę.
Można było wyczuć, że ci dwaj rywalizują ze sobą o zachowanie stoickiego spokoju. Lance, czując chyba, że przegrywa w tej walce, wcisnął na nos wielkie ciemne okulary.
– Doskonale. A jak pańska kobieta?
– Mieszkam sam. Posłuchaj Lance. Dotarły do nas niepokojące informacje, że szukasz na czarnym rynku płatnego zabójcy.
– To stek bzdur. Oszczerstwa.
– Sądzę jednak, że nie. Twoi kumple są dokładnie tacy sami jak ty, Lance. Albo przebywają na zwolnieniu warunkowym, albo się bardzo starają, żeby znów wylądować w pace. Same szumowiny, nic więcej. Zawsze szukają kłopotów, nigdy nie pomyślą o uczciwym zarobieniu choćby jednego dolara. Ale są tacy, którzy nadstawiają ucha plotkom, a potem gonią czym prędzej, żeby przekazać informacje federalnym. Mają nadzieję, że to ich uchroni od kolejnego wyroku.
– To miło z ich strony. Też bym tak postępował na ich miejscu.
– Stąd też wiemy, że masz sporo forsy od kobiety, której grozi utrata wszystkiego, a jej problemom zaradziłoby szybkie pozbycie się Lanigana.
– Kogo?
– Ty zaś wziąłeś na siebie czarną robotę. Lecz zarówno my, jak i federalni obserwujemy cię uważnie, podobnie jak twoją kobietę, i z uwagą zbieramy wszelkie plotki. Jak tylko zrobisz fałszywy krok, zgarniemy cię. I ty i Trudy znajdziecie się w znacznie gorszych opałach niż te, w które wpakował się Lanigan.
– I co? Mam się już bać?
– Jeśli masz choć trochę oleju we łbie, to powinieneś się bać.
– Świetnie. Czy teraz mogę już iść?
– Droga wolna.
Policjant z patrolu otworzył drzwi i odprowadził Lance’a do jego samochodu.
W tym samym czasie agent Cutter zapukał do domu Trudy, mając nadzieję, że wyciągnie ją z łóżka. Przez dłuższy czas siedział w pobliskiej kawiarni „Fairhope”, czekając na wiadomość o zatrzymaniu Lance’a.
Trudy jednak nie spała. Założyła łańcuch, odsunęła zasuwę i wyjrzała przez szczelinę.
– Czego pan chce? – warknęła, zanim Cutter zdążył pokazać swoją odznakę i rzucić magiczne: „FBI”. Od razu go rozpoznała.
– Czy mogę wejść na chwilę?
– Nie.
– Lance został aresztowany. Sądzę, że jednak powinniśmy porozmawiać.
– Co takiego?!
– Ujęła go policja z Biloxi.
Trudy szybko zdjęła łańcuch, otworzyła drzwi i wpuściła agenta do środka. Przez parę sekund stali naprzeciw siebie w holu, mierząc się wzrokiem. Cutter miał jednak powody do radości.
– Co on narozrabiał? – spytała w końcu.
– Nic takiego. Pewnie wkrótce zostanie zwolniony.
– Zadzwonię do swojego adwokata.
– Proszę bardzo, ale wcześniej chciałbym pani coś powiedzieć. Otrzymaliśmy wiadomość z pewnego źródła, że Lance usiłuje nająć płatnego zabójcę do usunięcia pani męża, Patricka Lanigana.
– Niemożliwe!
Błyskawicznie zakryła usta dłonią. Tak doskonale udawała zaskoczenie, że pewnie by się na to nabrał, gdyby nie znał prawdy.
– Niestety, tak. Pani również może być zamieszana w tę sprawę. Ostatecznie to pani majątek Lance próbuje ratować, rodzą się więc uzasadnione podejrzenia, że oboje działacie w zmowie. Jeśli cokolwiek się stanie Laniganowi, od razu przyjdziemy po panią.
– Przecież ja nic nie zrobiłam!
– Jeszcze nie. Będziemy uważnie obserwowali was oboje, pani Lanigan.
– Proszę mnie tak nie nazywać!
– Przepraszam.
Odwrócił się i szybko wyszedł, zostawiwszy ją osłupiałą w holu.
Dochodziła już północ, kiedy Sandy zajechał na parking przy ulicy Canal, wysiadł i poszedł ulicą Decatour w głąb dzielnicy francuskiej. Miał świeżo w pamięci ostatnie pouczenia swego klienta dotyczące środków bezpieczeństwa, szczególnie istotnych podczas spotkań z Pires. Tylko Sandy mógł doprowadzić prześladowców do dziewczyny, toteż musiał zachować maksymalną ostrożność.
– Ona jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, Sandy – tłumaczył mu przed godziną Patrick. – Ostrożności nigdy za wiele.
Dlatego też McDermott okrążył grupę budynków aż trzy razy, żeby się upewnić, czy nikt go nie śledzi. Następnie wszedł do baru, zamówił wodę sodową i sączył ją parę minut, obserwując przez okno ulicę. Dopiero później prześliznął się do foyer hotelu „Royal Sonesta”, lecz i tu wmieszał się w grupę turystów, żeby w pewnej chwili niepostrzeżenie wskoczyć do windy. Wreszcie zapukał do pokoju na drugim piętrze. Leah wpuściła go do środka i szybko zamknęła za nim drzwi na klucz.
Niezbyt go zdziwiło, że wygląda na przemęczoną i zmartwioną.
– Przykro mi z powodu twojego ojca – rzekł. – Masz jakieś nowe wiadomości?
– Nie. Przecież leciałam samolotem.
Zauważył stojącą na telewizorze tacę z dzbankiem parującej kawy. Podszedł tam, nalał jej trochę do plastikowego kubeczka, wrzucił kostkę cukru i zaczął powoli mieszać.
– Patrick powiedział mi o wszystkim. Kim są porywacze?
– Tam jest cała dokumentacja – odparła, wskazując leżącą na stoliku następną kartonową teczkę. – Siadaj.
Zaczekał, aż ona przysiadzie na krawędzi łóżka, po czym zajął miejsce przy stole i postawił przed sobą kubeczek. Nie spieszył się, czuł, że nadeszła pora na szersze wyjaśnienia. Jakby czytając w jego myślach, Leah zaczęła:
– Spotkaliśmy się przed dwoma laty, w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym, w Rio, zaraz po jego operacji plastycznej. Patrick przedstawił się jako kanadyjski biznesmen poszukujący doradcy prawnego w sprawach handlu zagranicznego. W rzeczywistości zależało mu głównie na jakiejś bliższej znajomości. Przyjaciółmi byliśmy jednak tylko przez dwa dni, potem nawiązał się romans. Opowiedział mi o sobie wszystko, niczego nie ukrywał. W perfekcyjny sposób zerwał z wcześniejszym życiem, miał bardzo dużo pieniędzy, ale jego przeszłość nie dawała mu spokoju. Bardzo chciał się dowiedzieć, kto prowadzi poszukiwania i do jakiego stopnia depcze mu po piętach. W sierpniu dziewięćdziesiątego czwartego roku przyleciałam do Stanów Zjednoczonych i zgłosiłam się do prywatnej firmy ochroniarskiej z Atlanty, noszącej tajemniczą nazwę Pluto Group, ale zatrudniającej byłych specjalistów z FBI. Patrick współpracował z tą firmą przed swoim zniknięciem. Przedstawiłam się fałszywym nazwiskiem, powiedziałam, że pochodzę z Hiszpanii i chciałabym zdobyć wszelkie dostępne informacje dotyczące poszukiwań Patricka Lanigana. Zapłaciłam za nie pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Właściciele firmy wysłali agentów do Biloxi, ci zaś na początku nawiązali kontakt ze wspólnikami Patricka z kancelarii adwokackiej. Napomknęli, że dysponują pewnymi wiadomościami na temat miejsca pobytu Lanigana, i prawnicy natychmiast potajemnie skierowali ich do waszyngtońskiego prywatnego detektywa o nazwisku Jack Stephano. Okazało się, że prowadzi on bardzo drogą firmę, specjalizującą się w szpiegostwie przemysłowym oraz poszukiwaniu zaginionych osób. Agenci spotkali się z nim w Waszyngtonie, ten jednak był bardzo tajemniczy i nie chciał niczego ujawnić. Dał jednak wyraźnie do zrozumienia, że rzeczywiście zajmuje się poszukiwaniem Lanigana. Specjaliści z Pluto Group rozmawiali z nim parokrotnie, aż w końcu osiągnęli porozumienie. Zaproponowali mu sprzedanie własnych informacji, a Stephano zgodził się zapłacić pięćdziesiąt tysięcy dolarów, jeśli rzeczywiście te fakty pomogą mu wpaść na trop Patricka. W trakcie owych negocjacji wyszło na jaw, że Stephano jest dogłębnie przekonany, iż Lanigan osiadł gdzieś w Brazylii. Co zrozumiałe, ta wiadomość przeraziła zarówno Patricka, jak i mnie.