Выбрать главу

Po pewnym czasie Patrick wstał z krzesła i podszedł do drzwi. Uchylił je i przywitał się uprzejmie z Pete’em oraz Eddiem, dwoma znanymi mu już z imienia funkcjonariuszami biura szeryfa.

– Dobrze pan spał? – zapytał Eddie, jakby odprawiał codzienny rytuał.

– Tak, dziękuję, Eddie – odparł Patrick, także wczuwając się w rolę.

W głębi korytarza, na ławeczce przy drzwiach windy, siedział Brent Myers, ten sam agent federalny, który go eskortował z Portoryko. Lanigan skinął mu głową z daleka, lecz Myers nie zauważył tego, pochłonięty lekturą gazety.

Patrick cofnął się do izolatki i jak zwykle rozpoczął gimnastykę od lekkich przysiadów. Teraz już rzadko chwytały go kurcze, choć mięśnie wciąż miał zesztywniałe, a poraniona skóra dawała się we znaki. Nieco trudniejsze ćwiczenia, nawet zwykłe pompki, nadal przekraczały jego możliwości.

Rozległo się pukanie, do środka wkroczyła pielęgniarka.

– Dzień dobry, Patricku. Pora na śniadanie – zaszczebiotała radośnie, stawiając tacę na stoliku. – Jak minęła noc?

– Wspaniale. A tobie?

– Cudownie. Nie trzeba ci niczego przynieść?

– Nie, dziękuję.

– Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebował.

Wszystkie poranki były do siebie podobne jak dwie krople wody. Szpitalna rutyna obrzydła Laniganowi, nie zapominał jednak o tym, że mógł trafić znacznie gorzej. W więzieniu okręgowym śniadania podawano na blaszanych tacach, które strażnicy wsuwali do cel przez wąską szczelinę między prętami krat. Zjadać je trzeba było pod czujnym okiem współwięźniów, ci zaś często zmieniali się z dnia na dzień.

Nalał sobie kawy i przeszedł do prowizorycznego biura urządzonego w kącie izolatki. Włączył lampkę, wyciągnął notatnik i popatrzył na swoje dotychczasowe zapiski.

Przebywał w Biloxi od tygodnia. Jego wcześniejsze życie zakończyło się nieodwołalnie trzynaście dni temu na wąskiej drodze za miastem, oddalonej o tysiące kilometrów od tego szpitala. Tęsknił za Danilo, senorem Silvą, który wiódł spokojny żywot w przytulnym domku i do którego gospodyni zwracała się w śpiewnym języku portugalskim, silnie naznaczonym akcentem jej indiańskich przodków. Marzył o długich spacerach wypalonymi słońcem ulicami Ponta Porã oraz joggingu trasą wiodącą wśród pastwisk i pól uprawnych, o rozmowach ze starcami odpoczywającymi w cieniu drzew i sączącymi zieloną herbatę, gotowymi opowiedzieć o swoich losach każdemu, kto zechciałby ich wysłuchać. Brakowało mu nawet zgiełku wypełniającego targowisko na rynku.

Pragnął wrócić do Brazylii, ojczyzny Danilo Silvy, tego gigantycznego, pięknego kraju szokującego swoimi kontrastami, pełnego zadymionych miast i ospałych wiosek – kraju ludzi o nadzwyczaj łagodnym charakterze. Tęsknił też do swojej kochanej Evy, do jej delikatnej skóry, ujmującego śmiechu, dobroci serca i typowo latynoskiej fantazji. Nie wyobrażał sobie życia bez niej.

Zastanawiał się, dlaczego człowiek może mieć tylko jedno życie, na mocy jakiego prawa nie wolno mu zacząć od początku. Ostatecznie Patrick nie żył już od dawna, to Danilo musiał cierpieć za jego grzechy.

Szczęśliwie udało mu się przetrwać śmierć tego pierwszego i cierpienia drugiego. Czemu zatem nie miałby myśleć o kolejnej ucieczce? Kusiło go, aby rozpocząć po raz trzeci, już bez udręki, która zdominowała jego pierwsze wcielenie, i bez cieni prześladujących go w drugim. Byłoby wspaniale zacząć od nowa u boku Evy. Znów mogliby być razem, tylko we dwoje, tak długo, dopóki nie dopadłyby ich upiory z przeszłości. Zamieszkaliby w pięknym, wielkim domu i rozmnażali się jak króliki.

Eva była bardzo wytrzymała, lecz i jej odporność miała granice, jak u każdego człowieka. Bardzo kochała swego ojca, a perspektywa powrotu do domu musiała ją kusić jeszcze bardziej niż jego. W końcu żaden „carioca” nigdy nie zapomina o swoim rodzinnym mieście, które uważa za specjalny dar Wszechmocnego.

To on naraził Evę na niebezpieczeństwo i on powinien teraz uczynić wszystko, aby ją uchronić.

Nie wiedział tylko, czy da radę uczynić to jeszcze raz, czy też szczęście opuściło go na zawsze.

Cutter niechętnie zgodził się na spotkanie o ósmej, a uczynił to jedynie z tego powodu, że McDermott usilnie nalegał. O tej porze w budynku służb federalnych panował jeszcze spokój, kręcili się tylko nieliczni urzędnicy. Tłum pracowników miał zapełnić korytarze dopiero przed dziewiątą.

Nie należał do ludzi szorstkich, ale i nie był nazbyt uprzejmy, a to dlatego, że rozmowy z przebiegłymi adwokatami zawsze wprawiały go w zły humor. Niemniej przyniósł dwa plastikowe kubeczki służbowej kawy i zgarnął nieco papierzyska porozrzucane na biurku.

Sandy podziękował mu serdecznie za znalezienie dla niego paru minut, co troszeczkę uspokoiło Cuttera.

– Czy pamięta pan anonimowy telefon w sprawie Lanigana, który odebrał pan przed dwoma tygodniami? – zapytał Sandy. – Od pewnej damy z Brazylii.

– Tak, oczywiście.

– Otóż spotkałem się z nią kilkakrotnie. Jest doradcą prawnym Patricka Lanigana.

– Przebywa w Stanach?

– Krąży po okolicy.

Sandy podmuchał energicznie w silnie parujący płyn, po czym odważył się pociągnąć maleńki łyczek. Przedstawił pokrótce wszystko, co wiedział o tajemniczej Latynosce, ani razu nie wymieniając jej imienia. Wreszcie zapytał, jak się posuwa śledztwo w sprawie Jacka Stephano.

Cutter natychmiast zrobił się podejrzliwy. Udawał, że coś zapisuje w notatniku, próbując jednocześnie uporządkować w myślach różne fakty.

– A skąd pan wie o Stephano?

– Od mojej informatorki, wspomnianej Brazylijki. Ona wie o nim chyba wszystko. Proszę nie zapominać, że to właśnie ona podała panu nazwisko detektywa przez telefon.

– A skąd ona się dowiedziała?

– To bardzo długa i złożona historia, z której nawet ja nie znam wielu szczegółów.

– Czemu więc podejmuje pan ten temat?

– Ponieważ ludzie Stephano nadal prowadzą dochodzenie w sprawie mojego klienta, chciałbym więc ich powstrzymać.

Cutter znów sięgnął po długopis, pociągnąwszy łyk kawy. Starał się pospiesznie stworzyć schemat ukazujący, kto kogo i o czym poinformował. Dosyć dokładnie znał treść zeznań składanych przez Stephano w Waszyngtonie, ale i te zawierały sporo luk. Niemniej zakładano do tej pory, że detektyw ostatecznie zakończył poszukiwania.

– A o tym skąd się pan dowiedział?

– Działający w Brazylii ludzie Stephano porwali ojca mojej informatorki.

Cutter przekrzywił głowę i na parę sekund zastygł z rozdziawionymi ustami. Wreszcie skierował wzrok na sufit, jakby szukał tam klucza do zagadki. Ale niektóre rzeczy świetnie do siebie pasowały.

– Czy to możliwe, żeby ta prawniczka z Brazylii wiedziała, gdzie są pieniądze?

– Niewykluczone.

Zatem sprawa była jasna.

– Porwanie jej ojca ma ją zmusić do powrotu do Brazylii – ciągnął McDermott – gdzie czeka ją zapewne taki sam los, takie samo przesłuchanie, jakie spotkało Patricka. Chodzi wyłącznie o pieniądze.

– Kiedy nastąpiło to porwanie? – zapytał Cutter mimowolnie podniesionym tonem.

– Wczoraj.

Dwie godziny wcześniej, z samego rana, jeden z aplikantów w biurze Sandy’ego odnalazł doniesienie prasowe za pośrednictwem sieci Internet. Krótka relacja została zamieszczona na szóstej stronie „O Globo”, popularnego dziennika z Rio de Janeiro. Ofiarą uprowadzenia był niejaki Paulo Miranda. Sandy do tej pory nie znał prawdziwych personaliów Pires, wyszedł jednak z założenia, że skoro ma wprowadzić FBI w sprawę porwania, to agenci wcześniej czy później muszą poznać jej nazwisko. Gotów był nawet teraz przytoczyć jej imię, tyle że sam go nie znał.