Huskey wyjął z aktówki parę listów i rzucił je na prowizoryczne biurko przyjaciela.
– Sporo osób, głównie starych znajomych z sądu, prosiło, abym cię pozdrowił, zaproponowałem więc, by napisali do ciebie, a ja dostarczę listy.
– Nie przypuszczałem nawet, że wciąż mam tylu przyjaciół.
– Jest ich więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić. Znudzeni urzędnicy sądowi mają mnóstwo czasu na pisanie listów, a jedynie w ten sposób mogą ci się przypomnieć.
– Bardzo dziękuję.
Huskey przysunął krzesło do łóżka Lanigana, usiadł i oparł nogi o krawędź wysuniętej szuflady nocnego stolika. Zaczekał w milczeniu, aż Patrick rozprawi się z dwoma kawałkami wybornej pizzy.
– Będę musiał wkrótce zrezygnować z prowadzenia twojej sprawy – odezwał się w końcu cicho.
– Wiem.
– Dziś rano rozmawiałem już z Trusselem. Domyślam się, że za nim nie przepadasz, ale to naprawdę świetny sędzia. Zgodził się przejąć sprawę.
– Wolałbym sędziego Lanksa.
– Niestety, w tych okolicznościach nie za bardzo możesz dokonywać wyboru. Lanks ma poważne kłopoty z nadciśnieniem, toteż staramy się zostawiać mu tylko najprostsze sprawy. Poza tym Trussel ma większe doświadczenie niż Lanks i ja razem wzięci, zwłaszcza w wypadku oskarżeń o zabójstwo.
Patrick zmusił się do krzywego, niepewnego uśmieszku, wzruszając zarazem kościstymi ramionami. „Oskarżenie o zabójstwo” – brzmienie tych słów, które czasami powtarzał sobie przed lustrem, nadal zwalało mu się na barki ogromnym ciężarem. I ta reakcja nie uszła uwagi sędziego.
Mówi się, że każdy człowiek jest zdolny do popełnienia najcięższej zbrodni, Huskey zaś w ciągu dwunastu lat pracy na swoim stanowisku miał okazję widywać wielu zabójców. Tym bardziej leżało mu na sercu, że teraz jego najlepszy przyjaciel może zostać skazany na śmierć.
– Dlaczego chcesz zrezygnować ze stanowiska? – zapytał Patrick.
– Ze zwykłych powodów. Znudziło mnie to setnie. Poza tym dobrze wiem, że jeśli nie zrezygnuję teraz, później będzie znacznie trudniej. Dzieciaki wkrótce pójdą do college’u i przydałoby się w domu trochę więcej pieniędzy. – Urwał nagle, a po chwili zapytał: – Nawiasem mówiąc, skąd wiesz, że chcę zrezygnować ze stanowiska? Nie przypominam sobie, abym rozpowszechniał tę wiadomość.
– Słyszałem plotki.
– Dotarły aż do Brazylii?
– Miałem swoich szpiegów, Karl.
– W tutejszej palestrze?
– Nie, skądże! Utrzymywanie kontaktów z dawnymi przyjaciółmi byłoby nadzwyczaj ryzykowne.
– A zatem wiadomości musiał ci dostarczać ktoś z Brazylii.
– Owszem. Zaufana osoba, również prawnik.
– I powiedziałeś mu o wszystkim?
– Zgadza się. Powiedziałem jej o wszystkim.
Huskey splótł palce na brzuchu i mruknął:
– Ach, tak, rozumiem.
– To idealne rozwiązanie. Mogę je gorąco polecić każdemu, kto chciałby zniknąć tak jak ja.
– Zapamiętam to sobie. Gdzie teraz przebywa ta prawniczka?
– Prawdopodobnie gdzieś niedaleko.
– Jasne. To ona zarządza pieniędzmi, prawda?
Patrick uśmiechnął się szeroko, a po chwili zachichotał. Chyba w końcu lody zostały przełamane.
– Co chcesz wiedzieć na temat pieniędzy, Karl?
– Wszystko. Jak je zwędziłeś? Gdzie zainwestowałeś? Ile jeszcze ci zostało?
– A co głoszą najbardziej wiarygodne plotki krążące wśród tutejszych prawników?
– Jest ich bez liku. Najbardziej podoba mi się ta, według której podwoiłeś fortunę i trzymasz ją na zaszyfrowanym koncie w Szwajcarii, a w Brazylii jedynie odpoczywałeś, żeby później z tym większą przyjemnością korzystać z bogactwa.
– Nieźle.
– Pamiętasz Bobby’ego Doaka, tego pryszczatego kurdupla, który bierze sprawy rozwodowe po dziewięćdziesiąt dziewięć dolarów od sztuki i jest gotów pluć na każdego adwokata żądającego wyższych stawek?
– Jasne. Ogłaszał się w gazetkach kościelnych.
– Ten sam. Otóż wczoraj wpadł do kancelarii na kawę i uraczył wszystkich opowieścią, jak to przehulałeś wszystkie pieniądze na narkotyki i młode prostytutki, dlatego wiodłeś w Brazylii życie skromnego wieśniaka.
– Jakbym słyszał Doaka.
Na chwilę zapadło milczenie, Patrick chyba znów pogrążył się w smętnych rozważaniach. Sędzia jednak postanowił kuć żelazo póki gorące.
– No więc gdzie są pieniądze?
– Tego nie mogę ci powiedzieć, Karl.
– A ile ich jest?
– Mnóstwo.
– Więcej, niż ukradłeś?
– Owszem, więcej, niż zabrałem.
– Jak to zrobiłeś?
Lanigan spuścił nogi po przeciwnej stronie łóżka, wstał powoli i podszedł do drzwi. Były zamknięte. Przeciągnął się kilka razy, upił łyk wody mineralnej, po czym usiadł tuż obok Karla i popatrzył mu prosto w oczy.
– Po prostu miałem szczęście – odparł niemal szeptem. – Byłem gotów uciekać, z pieniędzmi czy też bez nich. Wiedziałem, że wspólnicy czekają na ten przelew, i przygotowałem sobie plan zgarnięcia forsy. Gdyby jednak coś nie wypaliło, i tak bym zniknął. Nie umiałbym już wytrzymać nawet jednego dnia z Trudy. Nie cierpiałem swojej pracy, a w dodatku groziło mi wylądowanie na bruku. Bogan i jego kumple zajmowali się wyłącznie tym gigantycznym oszustwem, a ja byłem chyba jedyną osobą spoza kręgu wtajemniczonych, która znała wszelkie szczegóły.
– O jakim oszustwie mówisz?
– O sprawie Aricii. Opowiem ci o tym kiedy indziej. Dlatego też ściśle trzymałem się swego planu, a reszty dokonało zwyczajne szczęście, które nie opuszczało mnie przez cztery lata, aż to tego pamiętnego dnia sprzed dwóch tygodni. Naprawdę miałem cholerne szczęście.
– Opowiadałeś o swoim pogrzebie.
– Zgadza się. Otóż później wróciłem do wynajętego domku w Orange Beach i przez kilka dni nie wychylałem stamtąd nosa, pochłonięty nauką portugalskiego. Urozmaicałem sobie czas przesłuchiwaniem nagrań z instalacji podsłuchowej w biurze. Musiałem uporządkować masę dokumentów. Nie marnowałem czasu. A w ciągu nocy chodziłem pobiegać wzdłuż plaży, wypacałem z siebie zbędne kilogramy, chciałem bowiem jak najszybciej schudnąć. Niemal głodowałem.
– Co to były za dokumenty?
– Dotyczące sprawy Aricii. Potem zacząłem się wprawiać w żeglarstwie. Nie była to dla mnie całkiem obca sztuka, lecz nagle zyskałem motywację do tego, by stać się dobrym żeglarzem. Jacht był na tyle duży, aby wygodnie spędzać na nim po kilka dni. Zacząłem się więc ukrywać na wodach zatoki.
– Tutaj? W Biloxi?
– Owszem. Rzucałem kotwicę przy wyspie Ship Island i podziwiałem panoramę miasta.
– Po co tak ryzykowałeś?
– W całej kancelarii rozmieściłem mikrofony, poukrywałem je pod biurkami i w aparatach telefonicznych, dosłownie wszędzie z wyjątkiem gabinetu Bogana. Był nawet mikrofon w męskiej toalecie między pokojami Bogana i Vitrano. Przekazywały odgłosy do wielokanałowego nadajnika ukrytego na strychu. To stara kamienica, setki niepotrzebnych papierzysk gromadzono w kartonowych pudłach na poddaszu. Rzadko ktoś tam zaglądał. A na dachu, przymocowana do komina, sterczała stara, nie używana antena telewizyjna, toteż podłączyłem ją do nadajnika. Odbierałem transmisje za pomocą trzydziestocentymetrowej kierunkowej anteny talerzowej, którą ukryłem na jachcie. Wykorzystywałem zdobycze najnowszej techniki, Karl. Kupiłem cały ten sprzęt na czarnym rynku w Rzymie, kosztował mnie majątek. A z pokładu widziałem przez lornetkę tenże komin z anteną, skąd płynęły do mnie sygnały radiowe. Rejestrowałem na jachcie wszystko, co wychwytywały mikrofony, a po nocach musiałem przesłuchiwać nagrania i kopiować te, które mogły mi się przydać. Wiedziałem dokładnie, gdzie każdego dnia zjadają lunch i w jakim nastroju są ich żony.