Ale teraz, kiedy Patrick został ujęty, musieli stawić czoło rzeczywistości. Nadal istniała szansa, że mikrofony w „klozecie” źle działały bądź też Lanigan z jakichś powodów przeoczył tę kłótnię. W końcu musiał zwracać uwagę na rozmowy przekazywane przez dziesiątki pluskiew naraz. W gruncie rzeczy obaj byli przekonani, że Patrick nie zarejestrował owych demaskatorskich stwierdzeń, jakie padły wówczas w „klozecie”.
– Nie wierzę, aby nagrywał wszystko i jeszcze trzymał taśmy w ukryciu przez cztery lata – oznajmił Vitrano.
Ale Bogan nie odpowiedział. W zamyśleniu splótł dłonie na brzuchu i z kamienną twarzą wbił wzrok w krawędź biurka. Nadal nie mógł sobie darować. Gdyby wszystko ułożyło się pomyślnie, zyskałby pięć milionów dolarów, podobnie jak senator, nie przeżyłby upokorzeń bankructwa i rozwodu, wciąż mieszkałby z rodziną, we własnym domu, cieszyłby się poważaniem. Przez te cztery lata zapewne podwoiłby swój majątek, a może nawet dociągnął do dwudziestu milionów, zyskując swobodę czynienia wszystkiego, czego dusza zapragnie. Szczęście było tak blisko, Patrick zwinął im pieniądze dosłownie sprzed nosa.
Ale i radość z jego ujęcia trwała bardzo krótko, do czasu, gdy stało się oczywiste, że w ślad za przestępcą nie wróci do Biloxi skradziona forsa. I teraz, z każdym upływającym dniem, wizja bogactwa oddalała się coraz bardziej.
– Sądzisz, Charlie, że kiedykolwiek odzyskamy pieniądze? – zapytał niemal szeptem Vitrano, nie podnosząc głowy. Od wielu lat nie zwracał się do niego po imieniu, toteż owa niespodziewana poufałość wydała się teraz nie na miejscu.
– Nie – odparł krótko Bogan, a po dłuższej przerwie dodał: – Będziemy mieli szczęście, jeśli nie zostaniemy postawieni w stan oskarżenia.
Mając przed sobą perspektywę godzinnego mozolenia się z aparatem telefonicznym, Sandy postanowił najpierw załatwić najpilniejsze sprawy. Z samochodu zaparkowanego na placu przed szpitalem powiadomił żonę, że czeka go mnóstwo pracy i może się zdarzyć, iż przenocuje w Biloxi. Kiedy przypomniała mu o meczu futbolowym szkolnej reprezentacji, w której występował ich syn, przeprosił zdawkowo, obarczając całą winą Patricka, i obiecał, że później wszystko wyjaśni. Na szczęście nie doszło do kłótni, której tak się obawiał.
Później złapał swą sekretarkę i poprosił o przedyktowanie kilku numerów telefonów. Znał bliżej dwóch niezłych adwokatów z Miami, ale o tej porze, piętnaście po siódmej wieczorem, żadnego z nich nie było już w biurze. Pod domowym numerem pierwszego z nich nikt się nie zgłaszał, żona drugiego wyjaśniła, że mąż wyjechał z miasta na ważne przesłuchanie. Sandy zaczął więc wydzwaniać do swych nowoorleańskich przyjaciół, aż w końcu zdobył numer telefonu Marka Bircka, cieszącego się renomą florydzkiego specjalisty od spraw kryminalnych. Tamten nie był zbyt zadowolony, iż przeszkadza mu się podczas obiadu, zgodził się jednak wysłuchać McDermotta. Sandy przedstawił mu dziesięciominutową wersję przygód Patricka, kładąc szczególny nacisk na rolę Mirandy, przebywającej obecnie w areszcie w Miami. Birck okazał spore zainteresowanie, wykazując się przy tym biegłą znajomością przepisów emigracyjnych. Obiecał natychmiast zadzwonić do dwóch wpływowych osób. Sandy przyrzekł, że połączy się z nim ponownie za godzinę.
Później musiał dzwonić aż w trzy różne miejsca, żeby złapać Cuttera, a w dodatku dogadywać się z nim jeszcze przez dwadzieścia minut, by wreszcie wydębić zgodę na spotkanie w śródmiejskiej kawiarni. Dotarł na miejsce pierwszy i czekając na agenta FBI, po raz drugi wybrał numer Bircka.
Tamten przekazał, że Mirandę umieszczono w areszcie federalnym w Miami. Nie została jeszcze formalnie oskarżona, ale też i od zatrzymania minęło niewiele czasu. Na pewno nie było żadnych szans, by zobaczyć się z nią dziś wieczorem, a i jutro mogły z tym być pewne kłopoty. Według obowiązujących przepisów, FBI oraz amerykańskie służby celne miały prawo zatrzymać człowieka posługującego się fałszywym paszportem nawet na cztery doby przed obraniem właściwego trybu postępowania. Biorąc pod uwagę okoliczności, to chyba całkiem zrozumiałe – wyjaśnił Birck. Chodzi wszak o ludzi, którzy pragnęliby jak najszybciej znaleźć się za granicą.
Adwokat dobrze znał areszt federalny, bywał w nim wielokrotnie, odwiedzając swoich klientów, zapewnił więc, że panujące tam warunki nie są złe. Eva została umieszczona w osobnej celi, nic jej nie zagraża. Przy odrobinie szczęścia jutro powinna zyskać dostęp do telefonu.
Przemilczając niektóre szczegóły, Sandy oświadczył, że nie ma specjalnego pośpiechu z wyciąganiem jej zza kratek, gdyż na zewnątrz mogą czyhać niezbyt przyjaźnie nastawieni ludzie. Na co Birck odparł, że z samego rana uruchomi swoje kontakty i spróbuje załatwić widzenie z aresztowaną.
Określił też wysokość swego honorarium na dziesięć tysięcy dolarów, co Sandy zmuszony był zaakceptować.
Kiedy odwieszał słuchawkę, dostrzegł Cuttera wchodzącego do kawiarni. Pospiesznie wysiadł więc z samochodu i ruszył w kierunku drzwi.
Na obiad podano gotowy zestaw, podgrzany w kuchence mikrofalowej i dostarczony na poobijanej plastikowej tacy. Odczuwała głód, ale w tym otoczeniu nic nie chciało jej przejść przez gardło. Obiad przyniosły jej do celi dwie otyłe strażniczki, paradujące z grubymi pękami kluczy u pasa. Jedna z nich zapytała, czy czegoś jej nie trzeba, lecz Eva mruknęła parę słów po portugalsku i strażniczki wycofały się na korytarz. W ciężkich stalowych drzwiach znajdowało się prostokątne okienko, przez które wpadały do środka stłumione odgłosy rozmów innych więźniarek. Nie licząc tego, w areszcie panowała cisza i spokój.
Eva nigdy przedtem nie była w więzieniu, nawet w roli odwiedzającej. Pomijając Patricka, żaden z jej znajomych nie wylądował nigdy za kratkami. Dlatego też początkowy szok i lęk przerodziły się szybko w poczucie ostatecznej hańby, jaką było zaliczenie jej do grona zwykłych kryminalistów. Jedynie myśl o cierpieniach ojca pozwalała zachować zimną krew. Bez wątpienia musiał być przetrzymywany w znacznie gorszych warunkach, toteż Eva modliła się gorąco, aby nic mu się nie stało.
Doszła do wniosku, że modlitwy w celi są jak najbardziej na miejscu, i w drugiej kolejności zaczęła się modlić za Patricka. Siłą powstrzymywała się od obarczania go winą za wszystkie kłopoty, a wcale nie przychodziło jej to łatwo. Częścią winy obarczała siebie, niepotrzebnie dała się ponieść panice i uciekała na ślepo. A przecież Patrick uczył ją, jak się błyskawicznie przemieszczać, nie zostawiając za sobą śladów, i jak znikać w tłumie. To ona popełniła błąd, nie on.
Posługiwanie się fałszywym paszportem nie należało do poważnych przestępstw, liczyła zatem na szybkie uwolnienie. Szczególnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie więzienia ustawicznie były przepełnione, za tak drobne wykroczenie powinna zostać skazana w trybie przyspieszonym. Groziła jej najwyżej spora grzywna oraz natychmiastowa deportacja do ojczyzny.
Dysponowała pieniędzmi, przynajmniej w tym zakresie nie bała się niczego. Jutro trzeba więc było znaleźć telefonicznie jakiegoś dobrego, renomowanego adwokata. On zaś powinien się skontaktować z przedstawicielami władz brazylijskich, Eva znała kilka numerów telefonów. Gdyby zaistniała taka konieczność, można było nawet przekupić wszystkich zaangażowanych w sprawę. Zatem wkrótce powinna odzyskać wolność i pospieszyć do kraju, żeby pomóc ojcu. Postanowiła ukryć się gdzieś w Rio.