Выбрать главу

– Co najważniejsze, decyzje muszą zapaść już dzisiaj – dodał. – Proszę potraktować tę sprawą jako nadzwyczaj pilną.

– Dlaczego? – zdziwił się Jaynes.

– Ponieważ Eva Miranda jest przerażona pobytem w areszcie, a w tym gronie mogą panowie od razu podjąć stosowne postanowienia. Poza tym mój klient wyznaczył ostateczny termin zawarcia ugody na godzinę siedemnastą. Jeśli nie dojdziemy do porozumienia, on zatrzyma pieniądze, zniszczy dowody i zda się na łaskę przysięgłych, mając głęboką nadzieję, że pewnego dnia odzyska wolność.

Po Patricku można się było wszystkiego spodziewać. Jeszcze nikt do tej pory nie oczekiwał na rozprawę kryminalną w luksusowych warunkach szpitalnej izolatki, z pielęgniarkami gotowymi w lot spełnić każdą prośbę pacjenta.

– W takim razie pomówmy o senatorze – odezwał się Sprawling.

– Doskonały pomysł – podchwycił McDermott.

Uchylił drzwi sąsiedniego pokoju i rzucił aplikantowi krótkie polecenie. Tamten wtoczył do salonu barowy stolik na kółkach, na którym stał duży magnetofon kasetowy z kolumnami, ustawił go na środku pomieszczenia i zaraz się wycofał. Sandy zamknął za nim drzwi, zajrzał do notatek i oznajmił:

– Oto fragmenty nagrania z czternastego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, czyli na trzy miesiące przed zniknięciem Lanigana. Rozmowa odbyła się w biurze kancelarii, na parterze, w pomieszczeniu służącym do organizowania niewielkich spotkań, z racji swoich rozmiarów nazywanym powszechnie „klozetem”. Pierwszy głos, jaki panowie usłyszą, należy do Charliego Bogana, drugi do Benny’ego Aricii, trzeci do Douga Vitrano. Aricia przyjechał wówczas do kancelarii bez zapowiedzi i, jak się panowie przekonają, nie był w najlepszym nastroju.

Sandy podszedł do stolika i zaczął się przyglądać magnetofonowi, gdyż nie znał tego typu sprzętu. Wszyscy czekali w skupieniu, wychyliwszy się do przodu.

McDermott zlokalizował odpowiednie klawisze i powtórzył:

– Najpierw Bogan, potem Aricia, wreszcie Vitrano.

Włączył odtwarzanie. Przez kilka sekund z głośników wydobywał się jedynie szum, w końcu rozbrzmiały ostre, podniecone głosy.

BOGAN: Uzgodniliśmy przecież, że nasze honorarium, jak zwykle, wyniesie trzydzieści trzy procent. Podpisałeś umowę. Od półtora roku wiedziałeś, ile weźmiemy za swe usługi.

ARICIA: Nie zasłużyliście na trzydzieści milionów.

VITRANO: Podobnie jak ty nie zasłużyłeś na sześćdziesiąt.

ARICIA: Chcę wiedzieć, jak podzielicie te pieniądze.

BOGAN: Zgodnie z umową. Dwie trzecie dla ciebie, jedna trzecia dla nas.

ARICIA: Nie o to mi chodzi. Jak podzielicie między sobą trzydzieści milionów?

VITRANO: To już nie twój interes.

ARICIA: A to ciekawe! Bierzecie honorarium z moich pieniędzy, więc chyba mam prawo się dowiedzieć, kto ile dostanie.

BOGAN: Nie. Nie masz takiego prawa.

ARICIA: Ile chcecie zapłacić senatorowi?

BOGAN: To także nie twój interes.

ARICIA: (krzyczy) A właśnie że mój! Ten facet przez ostatni rok tylko ściskał w Waszyngtonie ręce i poklepywał po plecach kolesiów z marynarki wojennej, Pentagonu i Departamentu Sprawiedliwości! Do cholery, na pewno więcej czasu poświęcił mojej sprawie niż swoim obowiązkom w Senacie.

VITRANO: Tylko nie wrzeszcz, Benny, dobrze?

ARICIA: Muszę wiedzieć, ile dostanie ten śliski, zakłamany krętacz! Mam do tego prawo, ponieważ wpakujecie mu w kieszeń moje pieniądze!

VITRANO: Wszystko zostanie załatwione po cichu.

ARICIA: Ile?!

BOGAN: Nie martw się, Benny, odpowiednio wynagrodzimy jego wysiłki. Dlaczego tak się przyczepiłeś do tej sprawy? Przecież od dawna znasz szczegóły.

VITRANO: Sądziłem, że specjalnie wybrałeś naszą firmę z uwagi na prywatne powiązania z politykami.

ARICIA: Ile? Pięć milionów? Dziesięć? Jak drogie są takie usługi?

BOGAN: Nigdy się tego nie dowiesz.

ARICIA: Jeszcze zobaczymy. Zadzwonię do tego sukinsyna i zapytam go wprost.

BOGAN: Proszę bardzo.

VITRANO: Co cię ugryzło, Benny? Za parę dni wzbogacisz się o sześćdziesiąt milionów. Doszedłeś nagle do wniosku, że to za mało?

ARICIA: Tylko mnie nie pouczaj, zwłaszcza w kwestii chciwości. Kiedy się do was zgłosiłem, wszyscy pracowaliście pilnie po dwieście dolarów za godzinę. A teraz wszelkimi sposobami próbujecie mnie przekonać, iż należy się wam trzydziestomilionowe honorarium. Rozpoczęliście kosztowny remont, kupujecie sobie nowe samochody. Następne będą pełnomorskie jachty, odrzutowce i cała reszta nowoczesnych zabawek bogaczy. I wszystko za moje pieniądze.

BOGAN: Twoje pieniądze? O niczym nie zapomniałeś, Benny? Jeśli się nie mylę, bez naszej pomocy twoje wystąpienie byłoby tyle warte co zeszłoroczny śnieg.

ARICIA: To prawda, ale w końcu wygraliśmy. A to ja zastawiłem pułapkę na zarząd spółki Platt & Rockland, nie wy.

BOGAN: Więc po co nas wynająłeś?

ARICIA: Też mi pytanie!

VITRANO: Chyba szwankuje ci pamięć, Benny. Przyszedłeś do nas ze wstępną propozycją. Potrzebna ci była pomoc adwokatów. To my przygotowaliśmy całe wystąpienie od strony prawnej, poświęciliśmy na to cztery tysiące godzin. I to my pociągnęliśmy odpowiednie sznurki w Waszyngtonie. Od początku niczego przed tobą nie ukrywaliśmy.

ARICIA: Wyeliminujmy senatora z gry, zaoszczędzimy w ten sposób dziesięć milionów. A gdybyście zmniejszyli honorarium o dalsze dziesięć, to i tak mielibyście dziesięć milionów dla siebie. Moim zdaniem taki podział byłby bardziej sprawiedliwy.

VITRANO: (ze śmiechem) Wspaniała propozycja, Benny! Ty weźmiesz osiemdziesiąt, a my dziesięć.

ARICIA: Zgadza się. I nie będziemy płacić żadnym politykom.

BOGAN: Nic z tego, Benny. Wciąż zapominasz o najważniejszym: Bez pomocy naszej i tych pogardzanych polityków nie dostałbyś nawet złamanego centa.

Sandy wyłączył magnetofon. W zapadłej nagle ciszy wydawało się, że ostre głosy rozbrzmiewają głośnym echem jeszcze przez dłuższy czas. Goście wpatrywali się to w sufit, to w podłogę, zapewne odtwarzając w myślach co ciekawsze fragmenty zasłyszanej przed chwilą rozmowy.

– Panowie, to tylko mała próbka – oznajmił McDermott z szerokim uśmiechem.

– Kiedy będziemy mogli się zapoznać z resztą? – zapytał szybko Jaynes.

– Nawet już za kilka godzin.

– Czy pański klient zgodzi się zeznawać przed federalną komisją sędziowską? – zainteresował się Sprawling.

– Tak. Nie obiecuje jednak, że będzie zeznawał podczas rozprawy.

– Dlaczego?

– Nie musi motywować swojego stanowiska. Po prostu taką podjął decyzję. – Sandy podtoczył stolik do drzwi, zapukał i aplikant pospiesznie wciągnął sprzęt do drugiego pokoju. Ten zaś odwrócił się do zgromadzonych i rzekł: – Chyba powinni się panowie naradzić. Zaczekam w sypialni. Proszę się rozgościć.

– Nie będziemy rozmawiali tutaj – odparł Jaynes, podrywając się z fotela. W apartamencie znajdowało się zbyt wiele miejsc dogodnych do ukrycia mikrofonów, a Patrick dowiódł już przecież, że potrafi umiejętnie zakładać instalacje podsłuchowe. – Przejdziemy do innej sali.

– Jak panowie sobie życzą.

Wszyscy wstali i sięgnęli po swoje aktówki. Zaczęli pospiesznie wysypywać się na korytarz, a gdy tylko za ostatnim z mężczyzn zamknęły się drzwi, obie Lindy zniknęły błyskawicznie w drugiej sypialni, gdzie mogły zapalić.

Sandy nalał sobie gorącej kawy i rozsiadł się wygodnie w fotelu.

Zasiedli ponownie w wynajętym uprzednio pokoju gościnnym dwa piętra niżej. Salonik był tu znacznie mniejszy, toteż wszyscy pozdejmowali marynarki i rzucili je na łóżko w sąsiedniej sypialni. Jaynes polecił swemu kierowcy, by wraz z asystentem Masta poczekał w korytarzu. W końcu mieli dyskutować o nadzwyczaj ważnych sprawach.