Выбрать главу

Nikt się nie zjawił, aby pożegnać zmarłego. Absolutnie nikt. Około północy zgasiłem światło w pokoju i zamknąłem frontowe drzwi. Do otwarcia zamka trumny wystarczyłby kawałek zagiętego drutu, a ja miałem cały zestaw wytrychów. Zajęło mi to nie więcej niż minutę. Wyciągnąłem zwłoki Clovisa. Były bardzo lekkie, ale już zesztywniałe. No i bez butów. Uderzyło mnie wówczas, że za trzy tysiące dolarów ten łobuz mógłby znaleźć choćby stare zniszczone kamasze. Ułożyłem trupa na kanapie, a do trumny wsadziłem cztery przywiezione wcześniej pustaki i z powrotem ją zamknąłem.

Wpakowałem Clovisa na tylne siedzenie samochodu, zakryłem go kocem i bardzo ostrożnie przewiozłem do domku myśliwskiego. Prowadziłem z duszą na ramieniu, bo gdyby mnie zatrzymał patrol, pewnie bym się nie zdołał wytłumaczyć przed gliniarzami.

Miesiąc wcześniej kupiłem dużą używaną zamrażarkę i ustawiłem ją pod ścianą na tyłach domku. Ledwie zdążyłem wpakować Clovisa do środka, usłyszałem jakiś szelest w krzakach. To Pepper podkradał się do mnie. Nawet o drugiej w nocy musiał siedzieć na czatach. Nakłamałem mu, że właśnie się pokłóciłem z żoną, jestem w podłym nastroju i wolałbym zostać sam. Chyba nie widział, jak przenosiłem zwłoki z samochodu do zamrażarki. Zamknąłem ją na gruby łańcuch z kłódką, po czym narzuciłem na wieko trochę szczap drewna opałowego i ustawiłem kilka pustych kartonów. Zaczekałem do świtu, gdyż byłem przekonany, że Pepper będzie się kręcił wokół domku. Wymknąłem się o wschodzie, pojechałem do domu, przebrałem się i o dziesiątej zjawiłem ponownie w domu Clovisa. Niedługo przyjechał Rolland i z posępną miną zapytał, jak przebiegło pożegnanie zmarłego. Doskonale – odparłem. Ceremonia pogrzebowa miała być ograniczona do niezbędnego minimum. We dwóch załadowaliśmy trumnę do karawanu i pojechaliśmy na cmentarz.

Karl słuchał tej opowieści z zamkniętymi oczyma i tajemniczym uśmieszkiem błąkającym się po wargach, z lekka kiwając głową.

– Postąpiłeś jak nikczemnik – mruknął w końcu, jak gdyby sam do siebie.

– Zgadza się. W piątek po południu jak zwykle przyjechałem do domku na weekend. Byłem umówiony z Pepperem, wstawiłem więc do kuchenki pieczonego indyka i poszedłem sprawdzić zamrażarkę. Wyglądało na to, że nikt się nią nie zainteresował. W niedzielę wyruszyłem jeszcze przed świtem, aby ukryć przy autostradzie stary motocykl i pojemniki z benzyną. Później odwiozłem Peppera na dworzec autobusowy w Jackson. Po zmroku wyciągnąłem zwłoki Clovisa z zamrażarki i ułożyłem je przy kominku, żeby odtajały. Około dziesiątej przeniosłem je do bagażnika samochodu. A godzinę później zostałem uznany za zabitego.

– Nie miałeś żadnych wyrzutów sumienia?

– Pewnie, że miałem. Postąpiłem jak łajdak, ale wcześniej podjąłem stanowczą decyzję co do swego zniknięcia i musiałem jakoś je zaaranżować. Nie mogłem nikogo zabić, pozostawało jedynie zdobyć czyjeś zwłoki. Nie miałem innego wyjścia.

– Trudno ci odmówić logiki.

– Kiedy Clovis zmarł, doszedłem do wniosku, iż nadarza się wyjątkowa okazja do realizacji mych planów. Naprawdę miałem cholernie dużo szczęścia. Przecież tak wiele rzeczy mogło się nie udać.

– I nadal masz szczęście.

– Zobaczymy.

Huskey spojrzał na zegarek i sięgnął po kawałek kraba.

– Ile z tego mogę powiedzieć sędziemu Trusselowi?

– Wszystko oprócz imienia i nazwiska Clovisa. Muszę sobie coś zostawić na później.

ROZDZIAŁ 40

Patrick siedział u szczytu stołu, miejsce obok zajmował jego adwokat, który w przeciwieństwie do swego klienta porozkładał przed sobą dwa grube sprawozdania i kilka notatników, pełniących rolę oręża przygotowanego na stoczenie batalii. Po lewej zasiadł Parrish, tylko z jednym notatnikiem, lecz za to uzbrojony w magnetofon kasetowy, gdyż Lanigan wyraził zgodę na rejestrację zeznań. Sprzeciwił się obecności jakichkolwiek aplikantów, asystentów czy protokolantek, ale zdając sobie sprawę, iż prawnikom niezbędna jest weryfikacja rozmów, zgodził się na wykorzystanie magnetofonu.

Po wycofaniu wszelkich zarzutów służb federalnych prokurator odczuwał wielką presję konieczności ukarania Patricka. Miał jednak złe przeczucia. Nie podobało mu się, że gdy tylko doszło do zawarcia polubownej umowy między prokuratorem federalnym a obwinionym, na podstawie której FBI mogło się zająć większą aferą finansową i skoncentrować na formułowaniu oskarżenia wobec senatora, Lanigan zdecydował się ujawnić pewne fakty, według niego mające doprowadzić do ważnego zwrotu w prowadzonym przeciwko niemu dochodzeniu. Dlatego też Parrish czuł się niejako uwiązany na smyczy.

– Możesz sobie darować oskarżenie o morderstwo z premedytacją, Terry – zaczął Patrick. Prokurator poczuł się tym bardziej nieswojo, bo choć przyjaciele zwracali się do niego po imieniu, nie spodziewał się takiej poufałości ze strony człowieka, którego przed laty widział zaledwie parę razy. – Nikogo nie zabiłem.

– Więc kto spłonął w rozbitym aucie?

– Pewien człowiek, który już nie żył od czterech dni.

– Ktoś, kogo znałem?

– Nie. To był stary samotnik, nie miał nikogo bliskiego.

– W jaki sposób zmarł?

– Ze starości.

– Gdzież niby ten człowiek zmarł ze starości?

– Tutaj, w Missisipi.

Parrish w zamyśleniu zaczął rysować w notatniku różne zawijasy. Intuicja go nie zawiodła. Wycofanie oskarżeń federalnych było dla Patricka niczym otwarcie drzwi, którymi ten mógł wyjść na wolność, bez kajdanków, z podniesionym czołem. I wyglądało na to, że nic nie jest w stanie go zatrzymać.

– A zatem w samochodzie spłonęły zwłoki?

– Zgadza się.

– Czy to nie jest przypadkiem objęte przepisem kodeksu karnego?

Sandy szybko położył przed nim odbitkę strony z kodeksu. Parrish przebiegł wzrokiem zaznaczony paragraf i rzekł:

– Tak, już wiem. Proszę wybaczyć, ale nie co dzień zajmuję się ściganiem tego rodzaju przestępstw.

– W każdym razie nic więcej na mnie nie masz, Terry – powiedział Lanigan tonem człowieka, który dawno temu w szczegółach zaplanował przebieg tej rozmowy.

Parrish doskonale o tym wiedział, lecz nie mógł tak łatwo zrezygnować.

– Grozi za to kara jednego roku więzienia – mruknął. – A rok w Parchman powinien ci dobrze zrobić.

– Problem polega na tym, że wcale nie wybieram się do Parchman.

– A więc dokąd?

– Obojętne. Ważne jest tylko to, że z biletem lotniczym pierwszej klasy.

– Nie tak szybko. Nadal mamy tajemnicze zwłoki.

– Mylisz się, Terry. Nie macie żadnych zwłok. Trudno byłoby wam zgadnąć, czyje ciało zostało poddane kremacji, a ja nie zamierzam tego ujawnić, dopóki nie zawrzemy ugody.

– A więc mamy kolejną ugodę?

– Tak. Jeśli zrezygnujesz z oskarżenia, wyjawię prawdę. Obie strony spakują manatki i rozejdą się w pokoju.

– Jak to pięknie brzmi! Łapiemy człowieka, który obrabował bank, on zwraca pieniądze, dyktuje warunki ugody, a my po przyjacielsku ściskamy mu dłoń i rozchodzimy się w pokoju. Nie sądzisz, że byłby to wspaniały prezent dla czterystu innych obwinionych, przeciwko którym szykujemy obecnie akty oskarżenia? Jestem pewien, że ich adwokaci w lot zrozumieliby takie wskazówki. I wspólnie zadalibyśmy cios w plecy amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości i całego systemu demokratycznego.