Выбрать главу

— Powiem, zanim zapytasz — odezwała się drona. — Nie, nic tu nie możesz pomóc.

— Sama się tego domyśliłam.

— Hm… Wobec tego czyżbyś lubiła obserwować czyjeś cierpienia?

— Nie. Po prostu chciałam z tobą porozmawiać.

— Doprawdy?

Drona nadal grzebała w zestawie.

— Tak. — Balveda oparła łokieć na kolanie, podparła ręką brodę i zniżyła głos. — Grasz na czas?

Drona odwróciła się w jej stronę. Obie wiedziały, że było to zupełnie niepotrzebne, ale dodawało realizmu.

— Co przez to rozumiesz?

— Pozwalasz mu się poniżać i wykorzystywać. Zastanawiam się, jak długo jeszcze.

Drona ponownie skierowała receptory na konającego.

— Być może, nie zwróciła pani na to uwagi, panno Balvedo, ale obie mamy mniej więcej w równym stopniu ograniczoną możliwość wyboru.

— Nieprawda. Ja dysponuję tylko rękami i nogami, na dodatek jestem zamykana na noc.

— A ja pełnię straż. On za każdym razem włącza czujnik ruchu, który zaalarmowałby go, gdybym podjęła próbę ucieczki. Poza tym dokąd miałabym uciec?

— Chociażby na statek — odparła Balveda z uśmiechem i zerknęła w kierunku przodu pociągu. Sądząc po usytuowaniu słabych światełek skafandrów, Yalson i Horza podnosili coś z posadzki.

— Musiałabym mieć jego pierścień. Może ty spróbujesz mu go odebrać?

— Z pewnością wyposażono cię w sprzęt, który pozwoliłby oszukać komputer pokładowy albo przynajmniej ten czujnik ruchu.

— Panno Balvedo…

— Mów mi Perosteck.

— Posłuchaj, Perosteck. Jestem cywilną droną ogólnego zastosowania. Potrafię emitować słabe pole siłowe, które stanowi ekwiwalent palców, ale nie rąk. Potrafię emitować pole tnące, ale z pewnością nie poradzi sobie ono z pancerzem skafandra. Potrafię się porozumiewać z układami elektronicznymi, ale nie jestem w stanie nawiązać kontaktu ze specjalnie zabezpieczonym sprzętem wojskowym. Potrafię uniezależnić się od grawitacji, ale ta umiejętność pozwoliłaby mi co najwyżej wykorzystać samą siebie w charakterze pocisku. Nie jestem szczególnie silna, ponieważ w razie potrzeby mogłam przywołać na pomoc potężniejsze maszyny; niestety, w chwili kiedy zostałam porwana, żadnej z nich nie było w pobliżu. Gdyby była choć jedna, prawie na pewno nie rozmawiałybyśmy teraz ze sobą.

— Cholera! — westchnęła z rezygnacją Balveda. — Naprawdę nie masz żadnych asów w rękawie?

— Nie mam nawet rękawów, Perosteck.

Balveda westchnęła ponownie i wbiła ponure spojrzenie w posadzkę.

— Niech to szlag trafi…

— Uwaga, oto nadchodzi nasz pan i władca — oznajmiła z przekąsem drona, po czym odwróciła się w kierunku Yalson i Horzy, wracających z przeciwnego końca peronu. Metamorf uśmiechał się szeroko. Kiedy podeszli bliżej, skinął na Balvedę, która natychmiast posłusznie wstała z miejsca.

— Perosteck Balveda, pozwól, że przedstawię ci Xoxarle’a. Stali u podnóża zrujnowanego pomostu, dwa albo trzy metry poniżej miejsca, gdzie spiętrzone żelastwo uwięziło rannego Idirianina.

— Więc to jest ta samica, która, twoim zdaniem, ma być agentką Kultury? — zadudnił Idirianin, skierowawszy ku nim szeroką, błyszczącą twarz.

— Bardzo mi miło — wymamrotała Balveda.

Horza wspiął się po pochylonej rampie, minął Wubslina, podszedł do uwięzionego wojownika, stanął nad nim i wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał nadtopione resztki miniaturowej drony.

— Widzisz to?

Xoxarle powoli skinął głową.

— To mały fragment jakiegoś zniszczonego urządzenia. Chociaż jego głos wciąż brzmiał dostojnie i donośnie, dało się w nim słyszeć nutę znużenia. Na peronie pod rumowiskiem powoli powiększała się kałuża ciemnopurpurowej krwi.

— To wszystko, co znaleźli dwaj dumni wojownicy, którym wydawało się, że odszukali zbiegły Umysł. Mikrodronę wyposażoną w projektor holowizyjny. Gdybyście zabrali to ze sobą jako zdobycz, przypuszczalnie wrzucono by was do najbliższej czarnej dziury, a wasze imiona na zawsze wymazano ze wszystkich dokumentów floty. Masz cholerne szczęście, że w porę wam przeszkodziliśmy. Idirianin przez kilka sekund w milczeniu przyglądał się resztkom maszyny.

— Jesteś czymś gorszym od najpodlejszego szkodnika, człowieku — przemówił wreszcie. — Twoje pożałowania godne wybiegi i kłamstwa nie zasługują nawet na to, żeby je wyśmiać. Pustka w twojej czaszce jest warta tyle samo co zjełczały tłuszcz, który okrywa twoje kości. Horza wszedł na kratownicę trzeciego poziomu, która przygniotła szeroką pierś Idirianina, i ruszył po niej niespiesznie w kierunku sterczącej spomiędzy dźwigarów potężnej głowy. Xoxarle umilkł; sądząc po świście, z jakim wciągał powietrze, miał coraz większe problemy z oddychaniem.

— A ty, pieprzony fanatyku, nie zasługujesz na to, żeby nosić jakikolwiek mundur — wycedził Horza, nie kryjąc mściwej satysfakcji. — To ja znajdę Umysł, który wystrychnął cię na dudka, a ciebie oddam twoim zwierzchnikom, którzy, jeśli zostało im dość rozumu, natychmiast postawią cię przed obliczem inkwizytora.

— Pieprzę ciebie i twoją… — Idirianin chrapliwie wciągnął powietrze — …i twoją zwierzęcą duszę!

Horza ogłuszył Idirianina strzałem z paralizatora, po czym, przy pomocy Yalson oraz drony, zrzucił na peron przygniatającą Xoxarle’a kratownicę. Następnie rozcięli skafander, wyjęli ze skorupy potężne cielsko, skrępowali nogi kablem i przywiązali ramiona do korpusu. Wszystkie kończyny były sprawne; rana w okolicy karku zasklepiła się samoistnie, krew natomiast sączyła się z pęknięcia w keratynowym pancerzu z boku tułowia. Xoxarle był wyjątkowo duży, nawet jak na Idirianina — mierzył ponad trzy i pół metra wzrostu, a w dodatku nie należał do nąjszczuplejszych. Na szczęście olbrzym — dowódca skrzydła, jeśli wierzyć insygniom na skafandrze bojowym — przypuszczalnie doznał dość poważnych obrażeń wewnętrznych, co powinno przyczynić się do osłabienia jego aktywności. Było to o tyle ważne, że nie zmieścił się w krępujący kokon. Yalson przysiadła na kamiennej posadzce i rozpakowała rację żywnościową, Horza usiłował naprawić swój hełm, Unaha-Closp nadal pełniła wartę przy Neisinie, równie bezsilna jak pozostali. Aviger przez jakiś czas stał nieruchomo przy zwłokach Dorolow, po czym powolnym krokiem przeszedł na początek peronu, gdzie leżał trup towarzysza Xoxarle’a, Quayanorla. Rozejrzał się, a kiedy nabrał pewności, że nikt nie patrzy w tę stronę, zaczął z całej siły kopać zwłoki. Po chwili hełm zsunął się z wielkiej głowy i Aviger splunął na szeroką twarz. Balveda i Horza, którzy doskonale wszystko widzieli, wymienili spojrzenia; kobieta przystanęła na chwilę, pokręciła głową, a następnie wznowiła niespokojną wędrówkę po prowizorycznym obozowisku.

— Jesteś pewien, że to już wszyscy? — zapytała Horze Unaha-Closp. W towarzystwie Wubslina zwiedziła całą stację i pociąg, a teraz zawisła w powietrzu półtora metra od Metamorfa.

— Całkowicie. — Horza nie patrzył na dronę. Jego uwaga była skupiona na nadtopionej wiązce światłowodów w czołowej części hełmu. — Zresztą widziałaś ślady.

— Hm… — mruknęła drona.

— Zwyciężyliśmy, maszyno — powiedział Horza, wciąż grzebiąc w hełmie. — Zaraz włączymy zasilanie, a potem szybko znajdziemy Umysł.