Выбрать главу

— Strażnicy tej planety wykazują zaskakująco małe zainteresowanie tym, co tu robimy — zauważyła Unaha-Closp. Horza rzucił okiem na zasłany szczątkami peron, na zwaloną rampę i pokiereszowany pociąg, po czym wzruszył ramionami.

— Widocznie mają inne zajęcia.

— A może po prostu świetnie się bawią? — zasugerowała drona. Horza dopiero teraz spojrzał na nią. — Bądź co bądź, planeta Schar jest pomnikiem śmierci — ciągnęła maszyna. — Bardziej nawet ołtarzem niż pomnikiem, a my składamy na nim ofiarę tutejszym bogom. Horza pokręcił głową.

— Twoi konstruktorzy chyba zapomnieli wetknąć ci bezpiecznik w obwody wyobraźni.

Ponownie skupił uwagę na hełmie. Drona wydała syczący odgłos, odwróciła się gwałtownie i przysunęła się do Wubslina, majstrującego przy detektorze masy.

— Można wiedzieć, co masz przeciwko maszynom? — zapytała Balveda, przerywając wędrówkę. Coraz częściej zabijała ręce i rozcierała sobie nos oraz uszy. Horza westchnął głęboko, po czym podniósł głowę znad hełmu.

— Nic. Zupełnie nic, pod warunkiem że wiedzą, gdzie ich miejsce.

Balveda parsknęła głośno, a następnie rozpoczęła kolejne okrążenie.

— Czy powiedziałeś coś zabawnego? — zapytała Yalson.

— Tylko tyle, że maszyny powinny wiedzieć, gdzie jest ich miejsce. Kultura ma na ten temat odmienne zdanie.

— Aha. — Yalson przez jakiś czas obserwowała w milczeniu nieprzytomnego Idirianina, po czym przeniosła spojrzenie na przód swojego skafandra, poznaczony śladami po uderzeniach plazmowych pocisków. — Horza… Czy możemy porozmawiać? Ale nie tutaj. Metamorf zerknął na nią ze zdziwieniem.

— Jasne.

Wubslin zajął miejsce Yalson, dziewczyna zaś podeszła do Unahy-Closp, z przygaszonymi światłami wiszącej nad Neisinem. W polu siłowym trzymała gotowy do użytku iniektor.

— Co z nim?

Światła rozbłysły jaśniej.

— A jak myślisz? — odpowiedziała pytaniem maszyna. — Może wytrzyma jeszcze parę godzin.

Yalson pokręciła głową, po czym wraz z Horzą skierowała się do przejścia łączącego stację z tunelem serwisowym. Jak tylko znikli wszystkim z oczu, zatrzymała się i odwróciła do Metamorfa. Widać było wyraźnie, że szuka właściwych słów, ale nie może ich znaleźć. Wreszcie bezradnie potrząsnęła głową, zdjęła hełm i oparła się o zakrzywioną ścianę.

— O co chodzi? — Usiłował wziąć ją za rękę, ale nie pozwoliła mu na to. — Masz wątpliwości, czy słusznie dałaś się w to wplątać?

— Nie. Chcę zobaczyć ten cholerny supermózg. Nie obchodzi mnie, w czyje ręce wpadnie ani czy wcześniej wysadzi się w powietrze, ale cholernie zależy mi na tym, żeby go znaleźć.

— Nie przypuszczałem, że to dla ciebie aż takie ważne.

— Bo nie było, a jest teraz. — Odwróciła na chwilę wzrok, uśmiechnęła się niepewnie i znowu spojrzała mu w twarz. — Zresztą i tak poszłabym z tobą, żeby cię chronić.

— To ciekawe, bo odniosłem wrażenie, że ostatnio jakby trochę mniej ci na mnie zależy.

— No tak. Zgadza się. Nie potrafiłam… — Westchnęła głęboko. — A niech to!

— Co się stało?

Wzruszyła ramionami. Nieduża, kształtna głowa o krótko ostrzyżonych włosach była doskonale widoczna na tle odległego, przyćmionego światła.

— Och, Horza! — Roześmiała się gorzko. — Wątpię, czy mi uwierzysz.

— W co miałbym uwierzyć?

— Nie wiem, czy powinnam ci powiedzieć.

— Powiedz.

— Naprawdę nie oczekuję, że uwierzysz, a nawet jeśli uwierzysz, to jestem pewna, że niezbyt ci się to spodoba. Mówię poważnie. Może naprawdę nie powinnam…

— Daj spokój, Yalson. Powiedziałaś już za wiele, żeby teraz się wycofać. O co chodzi?

— Jestem w ciąży.

W pierwszej chwili był pewien, że się przesłyszał, i nawet chciał zażartować na ten temat, ale jego pamięć zarejestrowała słowa dziewczyny i zaczęła je odtwarzać raz po raz, aż wreszcie rozwiały się wszystkie wątpliwości. Miała rację. Nie wierzył jej. Nie mógł jej uwierzyć.

— Tylko nie pytaj, czy jestem pewna. — Mówiła cicho, wpatrując się w palce, które nerwowo splatała i rozplatała, albo w posadzkę wąskiego tunelu. — Jestem w ciąży. — Spojrzała na niego, choć nie byli w stanie dostrzec swoich oczu. — Miałam rację, prawda? Nie wierzysz mi. Ono jest twoje. Dlatego ci o tym mówię. Nie pisnęłabym ani słowa, gdyby… gdybyś to nie ty… gdyby chodziło o kogoś innego. — Wzruszyła ramionami. — Dziwne, że się nie domyśliłeś, kiedy zapytałam o dawkę promieniowania, którą wchłonęliśmy, ale… Teraz pewnie zastanawiasz się, jak to możliwe, prawda?

— No cóż… — Horza odchrząknął, pokręcił głową. — Teoretycznie nic takiego nie powinno się zdarzyć. Co prawda oboje jesteśmy… No wiesz… Ale należymy do różnych gatunków.

— Jest wytłumaczenie, ale wątpię, czy ci się spodoba — wyszeptała tak cicho, że z trudem ją usłyszał.

— Sprawdź.

— No więc, chodzi o to, że moja matka… mieszkała na Skale. Na wędrownej Skale, jednej z wielu, ale i jednej z najstarszych. Takiej, która tułała się po galaktyce od ośmiu albo dziewięciu tysięcy lat i…

— Zaczekaj — przerwał jej Horza. — Jednej z najstarszych, ale według czyich standardów?

— Mój ojciec pochodził z którejś z planet na trasie podróży. Matka obiecała mu, że wróci, ale nie dotrzymała słowa. Kiedy dorosłam, powiedziałam jej, że ja na pewno bym wróciła, choćby z ciekawości. Jestem chyba beznadziejnie sentymentalna, ale dałam sobie słowo, że jeśli wyjdę z tego z życiem, na pewno tam wrócę, żeby poznać ojca. Ponownie roześmiała się cicho — a może był to szloch? — i na chwilę oderwała wzrok od swoich niespokojnych palców, żeby rozejrzeć się po mrocznym korytarzu. Kiedy przemówiła ponownie, jej głos stał się znacznie silniejszy, a ton naglący, niemal błagalny:

— Tylko jedno z moich rodziców należało do Kultury. Opuściłam Skałę od razu, jak nauczyłam się celnie strzelać. Od początku wiedziałam, że w Kulturze nie ma dla mnie miejsca. Właśnie dlatego mogłam zostać zapłodniona przez kogoś należącego do innego gatunku. Wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Zazwyczaj wystarczy nie chcieć zajść w ciążę, ale tym razem to nie poskutkowało. Może moje „niechcenie” nie było wystarczająco silne… Nie zrobiłam tego celowo, daję ci słowo! Nigdy bym nie…

— Kiedy się zorientowałaś? — zapytał spokojnie.

— Jeszcze na „Wirze”, na parę dni przed dotarciem do celu. Nie pamiętam dokładnie. Początkowo nie chciałam uwierzyć, ale teraz wiem, że to prawda. Posłuchaj… — W jej głosie ponownie zabrzmiało błaganie. — Mogę je usunąć. Wystarczy, że o tym pomyślę, a ono zniknie… Jeśli tego chcesz. Możliwe nawet, że to już się stało, ale nie przypuszczam, bo opowiadałeś mi o tym, że nie masz rodziny, że nikt nie będzie nosił twojego nazwiska, więc pomyślałam sobie, że… Wiesz, moje nazwisko nic mnie nie obchodzi, ale przyszło mi do głowy, że może… Gwałtownym gestem przesunęła dłonią po krótkich włosach.

— To bardzo miłe z twojej strony — rzekł niepewnie. Skinęła głową i ponownie skoncentrowała uwagę na ruchliwych palcach.

— Decyzja należy do ciebie. Mogę je zatrzymać. Mogę pozwolić mu rosnąć, ale mogę też zachować je w takim stanie, w jakim jest teraz. Ty musisz rozstrzygnąć. Chyba nie chcę, żeby to zależało ode mnie. Chyba nie jestem taka szlachetna i skłonna do poświęceń, jak myślałam, ale trudno. Powiedz mi, co mam zrobić. Licho wie, co za dziwoląg może z tego wyrosnąć, ale pomyślałam sobie, że muszę ci powiedzieć. Dlatego że cię lubię… i dlatego… dlatego… Bo ja wiem? Może nadeszła pora, żebym dla odmiany zrobiła coś nie dla siebie, tylko dla kogoś? — Nagle jej głos zabrzmiał rozpaczliwie, żałośnie, przepraszająco. — A może znowu zachowuję się jak cholerna egoistka?… Wyciągnął ramiona, a Yalson rzuciła się w nie, objęła go z całej siły, przytuliła się do jego piersi. Oboje byli w skafandrach, więc uścisk bardziej przypominał niezdarne zapasy niż pieszczotę, lecz mimo to Horza głaskał ją czule po plecach.