— Ono będzie tylko w jednej czwartej należało do Kultury. Będzie, jeśli zechcesz. Wybacz, że zmuszam cię do powzięcia decyzji. Jeżeli nie masz ochoty, zrozumiem to. Zastanowię się i sama zdecyduję. Ono wciąż jest cząstką mnie, więc może nie mam prawa pytać cię o zdanie… Boże, sama już nie wiem. Naprawdę.
W skalnym korytarzu zapadła cisza. Horza długo zastanawiał się, co powinien powiedzieć.
— Posłuchaj, Yalson — przemówił wreszcie. — Nic mnie nie obchodzi, że twoja matka należała do Kultury. Nic mnie nie obchodzi, dlaczego stało się to, co się stało. Nic mnie też nie obchodzi, co z tego dziecka wyrośnie. — Odsunął ją na odległość wyprostowanych ramion i spojrzał w ciemność, która była jej twarzą. — Jestem dumny i wdzięczny. Naprawdę. To znakomity pomysł. A co mi tam, jak sama byś powiedziała.
Roześmiał się głośno, a ona zawtórowała mu i znowu objęli się mocno. Poczuł, że ma oczy pełne łez, chociaż jednocześnie chciało mu się śmiać z absurdalności sytuacji. Twarz Yalson spoczywała na piersi jego kombinezonu, blisko śladu pozostawionego przez promień lasera. Ciało dziewczyny drżało delikatnie w skorupie skafandra. Za nimi, na peronie stacji, konający człowiek poruszył się słabo i jęknął w lodowatej ciemności. Echo nie odpowiedziało. Jeszcze przez jakiś czas tulił ją do piersi, po czym odsunął i spojrzał w miejsce, gdzie powinny być jej oczy.
— Tylko nic im nie mów.
— Oczywiście, skoro sobie tego nie życzysz.
— Proszę.
W słabym blasku świateł skafandrów zarówno meszek okrywający jej twarz, jak i krótko ostrzyżone włosy zdawały się promieniować leciutką poświatą, niczym atmosfera wokół planety. Objął ją jeszcze raz; zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Częściowo było to spowodowane zaskoczeniem, ale znaczną rolę odgrywała też świadomość, że od tej pory wszystko, co było między nimi, stanie się znacznie ważniejsze, więc tym bardziej zależało mu, by nie palnąć głupstwa, nie popełnić błędu. Rzecz jasna, nie mógł również pozwolić sobie na to, żeby od razu zacząć przywiązywać zbyt dużą wagę do tego niespodziewanego zdarzenia. Nigdy w życiu nie spotkał go tak wielki komplement; przeczuwał, że choć ta kobieta zaoferowała mu szansę przedłużenia jego istnienia, nie powinien na razie wiązać z tym faktem zbyt wielkich nadziei. Zapowiedź potencjalnej sukcesji, szczególnie w kontekście ich obecnej sytuacji, musiała, przynajmniej chwilowo, być traktowana jedynie w kategoriach serdecznych życzeń.
— Dziękuję ci, Yalson. Jak tylko załatwimy, co mamy tu do załatwienia, zastanowimy się dokładniej, co robić dalej. Dziękuję ci, nawet gdybyś miała później zmienić zdanie.
Nic innego nie przyszło mu do głowy.
Wrócili na stację w chwili, kiedy drona przykrywała Neisina arkuszem metalizowanej folii.
— Ach, tu jesteście — powitała ich cichym głosem. — Nie wzywałam was, bo i tak niewiele moglibyście pomóc.
— I co, zadowolony? — spytał Aviger, kiedy przenieśli ciało Neisina i ułożyli je obok Dorolow. Zebrali się w pobliżu pomostu, przy którym stała Yalson, pełniąca wartę przy nieprzytomnym Idirianinie.
— Przykro mi z powodu Neisina i Dorolow — powiedział Horza. — Ja też ich polubiłem. Rozumiem, co czujesz. Nie musisz z nami zostać. Jeśli chcesz, możesz wrócić na powierzchnię. Już nic nam nie grozi. Załatwiliśmy wszystkich.
— A przy okazji i nas — stwierdził z goryczą stary pirat. — Jesteś taki sam jak Kraiklyn.
— Przestań narzekać — odezwała się Yalson ze swego posterunku. — Przecież żyjesz.
— Ty też nie najgorzej dawałaś sobie radę… razem ze swoim przyjacielem.
— Jesteś odważniejszy, niż przypuszczałam — odparła Yalson po chwili milczenia. — Pamiętaj tylko, gówno mnie obchodzi, że jesteś starszy i słabszy. Jeśli tak bardzo zależy ci na tym, żebym wkopała ci jaja do brzucha, masz to u mnie jak w banku.
Przez cały czas nawet na ułamek sekundy nie odwróciła wzroku od więźnia.
Balveda wsunęła Avigerowi rękę pod ramię i spróbowała odprowadzić go na bok.
— Posłuchaj, Aviger. Opowiem ci, jak kiedyś… Odtrącił ją, sam odszedł na ubocze, usiadł na peronie i oparł się plecami o ścianę naprzeciwko wagonu z reaktorem.
— Niech od czasu do czasu sprawdzi czujnik napromieniowania — powiedział Horza do Yalson. — Lepiej nie przebywać zbyt blisko tego złomu.
Yalson wydobyła z kieszeni kolejną rację żywnościową i odgryzła potężny kęs.
— Jeśli o mnie chodzi, to stary dureń może się smażyć, ile zechce — odparła, żując zawzięcie.
Yalson poczekała, aż Xoxarle całkowicie odzyska przytomność, po czym ponagliła go ruchem strzelby.
— Horza, mógłbyś powiedzieć temu wielgasowi, żeby zszedł na peron?
Xoxarle spojrzał w dół, na Horze, i z wysiłkiem dźwignął się na nogi.
— Nie kłopocz się — przemówił po maraińsku. — Wystarczająco dobrze znam tę żałosną namiastkę języka. — Odwrócił się do Yalson. — Ty pierwszy, człowieku.
— Jestem kobietą, na wypadek gdybyś tego nie zauważył — warknęła i ponownie machnęła bronią. — No, ruszaj te swoje trzy półdupki. Uprząż antygrawitacyjna Horzy ostatecznie odmówiła posłuszeństwa. Ponieważ Unaha-Closp nie byłaby w stanie samodzielnie unieść Xoxarle’a, dalsza podróż musiała odbywać się częściowo na piechotę. Aviger, Wubslin i Yalson mogli korzystać z uprzęży, Balveda i Horza na zmianę jechali na palecie ze sprzętem, Xoxarle’a zaś czekał dwudziestosiedmiokilometrowy spacer.
Zostawili oba ciała w pobliżu wejścia do tunelu serwisowego, żeby później załadować je do kapsuły. Horza rzucił na podłogę bezużyteczną resztkę mikrodrony, po czym zniszczył ją strzałem z lasera.
— Lepiej się poczułeś? — zapytał Aviger.
Horza zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.
— Wiesz co, Aviger? Jeśli chcesz się na coś przydać, poleć na koniec peronu i tak na wszelki wypadek przestrzel na wylot głowę przyjaciela naszego więźnia.
— Tak jest, kapitanie.
Aviger zasalutował szyderczo, po czym wzbił się w powietrze.
— W porządku — zwrócił się Horza do pozostałych. — Ruszamy. Zanurzyli się w tunel dla pieszych, kiedy Aviger lądował na środkowym poziomie platformy.
Przyjrzał się Idirianinowi. Na skafandrze bojowym było aż gęsto od śladów po trafieniach. Olbrzym stracił jedną rękę i jedną nogę, a ciemna, zaschnięta krew pokrywała wszystko w promieniu niemal dwóch metrów. Głowa Idirianina była osmalona z jednej strony, tam zaś, gdzie kopał ją Aviger, w grubej keratynie powstało pęknięcie, przez które sączyła się jakaś gęsta zielonkawa ciecz. Martwe, szeroko otwarte oko wpatrywało się w niego nieruchomo. Stary pirat ustawił przełącznik na strzelanie pojedyncze i nacisnął spust. Pierwszy strzał rozbił oko na miazgę, drugi wyrwał dziurę poniżej miejsca, gdzie mógłby znajdować się nos olbrzyma. Z otworu trysnął strumień gęstej zielonej mazi; spora jej porcja trafiła Avigera w pierś. Pirat spryskał skafander odrobiną wody z menażki i starannie wytarł pancerz.
— Ohyda — mruknął, zarzucając broń na ramię. — Wszystko ohyda…