Выбрать главу

— Nie znaleźliśmy komunikatora — przerwał mu Horza.

— To dobrze. Dostał rozkaz, żeby starannie ukrywać go po każdym seansie łączności. Dzięki temu dysponowaliśmy całą siłą ognia — nie było tego wiele, ale zawsze więcej niż nic — tam gdzie tego potrzebowaliśmy. Jak tylko stało się jasne, że w tunelach nie ma nikogo oprócz nas, wysłaliśmy na górę medjela z bronią dla strażnika. Niestety, dotarł na miejsce krótko po was.

— Nie martw się — mruknął Horza. — Dobrze się spisał. Niewiele brakowało, a rozwaliłby mnie na kawałki.

Xoxarle wybuchnął śmiechem. Horza skrzywił się odruchowo, ponieważ śmiech tego Idirianina, w przeciwieństwie do śmiechu Xoralundry, był nie tylko głośny, ale także okrutny.

— W takim razie jego dusza zaznała wiecznego spokoju — zadudnił Xoxarle. — Żaden niewolnik nie powinien oczekiwać większej nagrody. Horza zezwolił na postój dopiero wtedy, kiedy pokonali połowę odległości dzielącej ich od stacji numer siedem. Usiedli na kamiennej posadzce, opierając się plecami o ściany tunelu; Idirianin najbardziej wysunięty naprzód, Horza niemal dokładnie naprzeciwko niego, z Yalson u boku.

— Wiesz co? — powiedziała, przyjrzawszy się uważnie najpierw swojemu skafandrowi, a potem skafandrowi Horzy. — Zdaje się, że moja uprząż AG pasowałaby na ciebie. Może nie wyglądałaby bardzo elegancko, ale powinna działać.

Przez sekundę, może dwie, patrzył jej w oczy, po czym skierował wzrok z powrotem na Idirianina.

— Nie trzeba — odparł. — Tobie bardziej się przyda. — Musnął jej ramię wolną ręką i dodał znacznie ciszej: — Bądź co bądź, niesiesz trochę więcej ode mnie.

Uderzyła łokciem tak mocno, że aż przesunął się pół metra po gładkiej podłodze.

— Au!

— Zaczynam żałować, że ci o tym powiedziałam.

— Balveda — przemówił niespodziewanie Xoxarle. Powoli odwrócił potężną głowę, by spojrzeć nad Wubslinem i Avigerem oraz nad paletą z ekwipunkiem na agentkę Kultury, siedzącą w milczeniu z zamkniętymi oczami.

— Tak? — Balveda niespiesznie uniosła powieki.

— Metamorf twierdzi, że należysz do Kultury. W tej roli cię obsadził. Próbuje mi wmówić, że jesteś szpiegiem albo tajnym agentem, tymczasem widzę, że jesteś jego więźniem, tak samo jak ja. Czy mimo to potwierdzisz jego słowa?

Balveda zerknęła na Horze, po czym przeniosła leniwe, niemal obojętne spojrzenie na Idirianina.

— Tak, dowódco skrzydła.

Xoxarle pokręcił głową, zamrugał kilka razy i zadudnił:

— Zadziwiające. Nie mam pojęcia, dlaczego mielibyście mnie okłamywać ani jak to się stało, że ten człowiek ma nad wami wszystkimi taką władzę. Najmniej wierzę właśnie jemu. Gdyby rzeczywiście był po naszej stronie, jak twierdzi, wówczas mogłoby się okazać, że moje działania obróciły się przeciwko nam, a nawet że nieświadomie pomogłem naszym wrogom, czyli twoim przyjaciołom, kobieto. Naturalnie, jeśli jesteś tym, za kogo się podajesz. Doprawdy, zadziwiające.

— Przynajmniej masz się nad czym zastanawiać — zauważyła Balveda, ponownie zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę.

— Horza jest wyłącznie po swojej stronie — odezwał się Aviger z głębi korytarza. Co prawda mówił do Idirianina, ale wpatrywał się w Metamorfa. Po chwili opuścił wzrok na rozłożony na kolanach pojemnik z żywnością i wygarnął z niego resztki.

— Tak jest z wami wszystkimi — odparł Xoxarle, ale Aviger nie spojrzał na niego. — W ten sposób zostaliście stworzeni. Krótki czas, jaki dano wam spędzić w tym wszechświecie, poświęcacie głównie na bezlitosną rywalizację z bliźnimi, rozmnażając się jednocześnie bez żadnych zahamowań, aby zapewnić przetrwanie najsilniejszym. Nie mogę was za to winić, tak samo jak nie mógłbym marzyć o tym, by nawrócić jakiegoś bezrozumnego mięsożercę na wegetarianizm. Każdy z was jest wyłącznie po swojej stronie. Z nami sprawy mają się całkiem inaczej. — Utkwił ciężkie spojrzenie w Horzy. — Z pewnością zgodzisz się ze mną, sojuszniku.

— Rzeczywiście, jesteście inni — przyznał Horza — ale mnie obchodzi tylko to, że walczycie z Kulturą. Być może, w ostatecznym rozrachunku okażecie się jeszcze gorsi od niej, ale dla mnie na razie liczy się wyłącznie to, że tępicie takich jak ona.

Wskazał ruchem głowy Balvedę, która uśmiechnęła się, nie otwierając oczu.

— Cóż za pragmatyzm — mruknął Xoxarle. Horza nie był pewien, czy pozostali również usłyszeli nutę rozbawienia w głosie olbrzyma. — Co uczyniła ci Kultura, że tak bardzo jej nienawidzisz?

— Nic — odparł Horza. — Po prostu myślę inaczej niż oni, i to wszystko.

— Ech, ludzie, nigdy nie przestaniecie mnie zadziwiać. Nagle Idirianin zgiął się wpół, z jego ust wydobył się przeraźliwy, skrzypiąco-grzmiący odgłos, a potężnym ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Xoxarle odwrócił głowę i splunął na posadzkę, a następnie pochylił się, by z bliska obejrzeć plwocinę. Ludzie w milczeniu spoglądali na siebie, zastanawiając się, jak poważnych obrażeń doznał Idirianin. Xoxarle zakasłał raz jeszcze — jeśli to był kaszel — po czym przemówił zmienionym, chrapliwym głosem:

— Tak, panie Metamorfie, dziwny z pana człowiek. Poza tym, jeśli wolno mi zwrócić panu uwagę, chyba jest pan zbyt pobłażliwy dla swoich ludzi.

Spojrzał znacząco na Avigera, który tym razem natychmiast zareagował i z niepokojem zerknął na Horze.

— Jakoś daję sobie radę — odparł Metamorf. Dźwignął się z podłogi, przeciągnął, rozejrzał dokoła. — Pora ruszać. — Odwrócił się do Idirianina. — Możesz iść?

— Rozwiąż mnie, a gwarantuję, że nie zdołasz mi uciec.

Horza przez chwilę wpatrywał się w szeroką, siodłowatą twarz.

— Koniec z gonitwami, Xoxarle — powiedział. — Lepiej skoncentruj się na tym, żeby przeżyć i doczekać powrotu do floty. Teraz wszyscy szukamy Umysłu.

— Doprawdy, cóż za żałosny koniec chwalebnego przedsięwzięcia — zagrzmiał olbrzym. — Wstyd mi za ciebie, ale cóż, jesteś tylko człowiekiem.

— Zamknij się wreszcie i ruszaj! — parsknęła zniecierpliwiona Yalson.

Włączyła uprząż antygrawitacyjną, uniosła się w powietrze i zawisła na wysokości głowy Idirianina, który wymamrotał coś ponuro, ale posłusznie odwrócił się i, powłócząc spętanymi luźno nogami, ruszył w dalszą drogę. Pozostali kolejno podążyli za nim. Po kilku kilometrach Idirianin zaczął wyraźnie zwalniać. Coraz częściej poruszał wielkimi keratynowymi tarczami na grzbiecie, jakby usiłował pozbyć się świdrującego go bólu, coraz częściej także potrząsał głową. Dwukrotnie splunął na posadzkę tunelu; Horza bez trudu rozpoznał idiriańską krew.

W pewnej chwili zachwiał się, zatoczył i przystanął. Horza, któremu właśnie skończył się okres wypoczynku na palecie, podniósł rękę w ostrzegawczym geście i zatrzymał pochód. Trójnogi olbrzym przez kilka sekund kiwał się w przód i w tył, po czym jęknął głośno i z potwornym łoskotem runął na posadzkę jak zwalony posąg.

— Cholera… — szepnął ktoś z tyłu.

— Nie zbliżać się! — rozkazał Horza, sam zaś ostrożnie podszedł do nieruchomego cielska. Spod ogromnej czaszki sączyła się krew, tworząc powiększającą się powoli kałużę. Obok Horzy stanęła Yalson z bronią wycelowaną w olbrzyma.

— Nie żyje? — zapytała.

Horza wzruszył ramionami, po czym przyklęknął, zdjął rękawicę i dotknął dłonią miejsca na potężnym karku, gdzie niekiedy można było wyczuć pulsowanie krwi. Nic. Pochylił się niżej, podniósł jedną powiekę, potem drugą.