— Horza… — Zamiast krzyku z jej gardła wydobył się tylko zachrypnięty szept. Metamorf biegł już pomostem, minął ją, jego kroki zatrzęsły delikatną konstrukcją, uchwyt Balvedy osłabł. — Horza! — wyskrzeczała resztką sił.
Nie usłyszał jej. Biegł z twarzą nieruchomą jak maska, ze wzrokiem utkwionym w wylocie korytarza po drugiej stronie hali. Zrezygnowana, opuściła głowę i zamknęła oczy.
Horza… Kraiklyn… wiekowy minister na Solpenie… W żadnym wcieleniu, w żadnej chwili swojego życia Metamorf nie czuł potrzeby ani nie miał najmniejszego powodu, żeby jej pomóc. Xoxarle z pewnością liczył na to, że gatunkowa solidarność każe Horzy przerwać na chwilę pościg, co dałoby Idirianinowi kilkanaście dodatkowych bezcennych sekund, ale popełnił ten sam błąd co cała jego rasa w stosunku do Kultury; ludzie wcale nie są słabi, a zasady moralne wcale nie paraliżują ich zdolności działania. Odpowiednio umotywowani, potrafią być równie bezwzględni i bezlitośni jak Idirianie. Umieram, pomyślała bardziej ze zdziwieniem niż przerażeniem. Tutaj i teraz, po wszystkim co się stało i czego dokonałam. Po prostu umieram, i już.
Palce rozwarły się jeszcze bardziej.
Kroki zatrzymały się, wróciły, ucichły bezpośrednio nad nią. Podniosła wzrok i ujrzała patrzącego na nią Horze. Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem — ona wisząca nieruchomo pod pomostem, on z kolbą przy ramieniu — aż wreszcie zerknął w lewo, gdzie znikł Xoxarle.
— Pomóż mi…
Metamorf przyklęknął, wyciągnął rękę.
— Nie za ramię… — wycharczała. — Złamane… Chwycił ją za kołnierz kurtki, szarpnął mocno, wciągnął na pomost. Przetoczyła się na plecy, przez chwilę leżała dysząc ciężko, wpatrzona w sklepienie jaskini, skąd wciąż leciały płaty piany, rzucające w blasku lamp ruchliwe, mało intensywne cienie. — Dzięki.
— Tędy? — zapytał, wskazując wzrokiem drugą stronę hali i wejście do korytarza.
Z wysiłkiem skinęła głową.
— Horza… Zostaw go.
Już się odwrócił.
— Nie — rzucił krótko i popędził wielkimi susami. Balveda przekręciła się na bok, skuliła, sięgnęła ręką do złamanego ramienia, ale nie odważyła się go dotknąć. Zakasłała, pogmerała językiem w ustach, odchrząknęła jeszcze raz, podniosła rękę do ust i ostrożnie wypluła ząb. Horza dotarł już na drugą stronę. Był zupełnie spokojny. Nawet jeśli Idirianin zdoła wsiąść do kapsuły, wystarczy oddać jeden celny strzał do oddalającego się pojazdu albo wyłączyć zasilanie i dopiero wtedy rozprawić się z uwięzionym przeciwnikiem. Wbiegł do korytarza, zupełnie prostego i ponadkilometrowej długości. Wejście do tunelu serwisowego znajdowało się gdzieś po prawej stronie, oprócz tego jednak po obu stronach było mnóstw drzwi i wnęk, w których mógł się ukryć Xoxarle. Ponieważ nie dotarły tutaj ani dym, ani gorące powietrze, zraszacze nie włączyły się, a lampy świeciły niemal pełnym blaskiem. Nie zwalniając tempa, Metamorf biegł po podłodze pokrytej lekko uginającym się plastikiem. Kiedy przyszło mu do głowy, że powinien więcej uwagi zwracać na podłogę, było już za późno. Co prawda zauważył kałużę wody i piany, ale nie zdążył się zatrzymać. W ostatniej chwili pochylił głowę. Pięść Idirianina wystrzeliła zza futryny niczym keratynowy pocisk, o milimetry chybiając celu. Horza odwrócił się i podniósł broń, ale zanim nacisnął spust, Xoxarle wytrącił mu ją z rąk potężnym kopnięciem. Kolba trafiła Metamorfa w twarz, spust zahaczył o palec, laserowy promień uderzył w sklepienie, skąd posypał się grad skalnych odłamków. Ogłuszony Horza zachwiał się na nogach, Xoxarle zaś chwycił broń w locie, stanął na szeroko rozstawionych nogach, wycelował ją w zdezorientowanego człowieka, po czym zdarł osłonę ze spustu.
Unaha-Closp przemknęła przez opustoszałą dyspozytornię, skręciła ostro w krótki korytarzyk, niczym pocisk przeleciała przez pomieszczenia mieszkalne i jeszcze jeden korytarz, wypadła na galerię. Na metalowym pomoście spinającym oba dłuższe boki pieczary siedziała skulona Balveda. Miała pochyloną głowę, jedną ręką podtrzymywała zwisające bezwładnie ramię. W chwili gdy rozpędzona drona przelatywała obok kobiety, z korytarza po drugiej stronie dobiegł odgłos wystrzału. Unaha-Closp przyspieszyła jeszcze bardziej.
Zanim Xoxarle zdołał dotknąć spustu, drona z potworną siłą rąbnęła w jego plecy. Olbrzym runął twarzą naprzód, odruchowo podparł się strzelbą, lufa nie wytrzymała nacisku i złamała się z suchym trzaskiem. Unaha-Closp wyhamowała tuż przed Horzą, który natychmiast rzucił się na przeciwnika. Idirianin zaskakująco szybko zdołał dźwignąć się na nogi. Drona ponownie ruszyła do ataku, tym razem celując w szczękę, Xoxarle jednak machnął potężną ręką i grzmotnął nią o ścianę, a zaraz potem kopnął z całej siły. Unaha-Closp, pognieciona jak stara puszka po konserwie, potoczyła się korytarzem w kierunku stacji.
Kolejny cios miał trafić w głowę Metamorfa. Co prawda Horza wykonał unik, ale odrobinę za późno; zaciśnięta pięść trafiła go w skroń. Uderzył w ścianę, osunął się po niej i znieruchomiał na podłodze. Ze zraszaczy w pobliżu miejsca, gdzie trafił strzał z broni Horzy, trysnęła woda zmieszana z pianą. Xoxarle ruszył w stronę powalonego człowieka, Horza jednak szybko odzyskał przytomność i począł niepewnie macać wokół siebie szeroko rozpostartymi rękami. Idirianin podniósł stopę, żeby kopnąć Horze w twarz, nie uczynił tego jednak, ponieważ dostrzegł lecącą powoli dronę. Unaha-Closp wyglądała żałośnie: spod powgniatanej metalowej skorupy sączył się dym, miała poważne kłopoty z utrzymaniem wysokości, co chwila obijała się o ściany, krzesząc snopy iskier.
— Ty bydlaku… — zapiszczała zmienionym, drżącym głosem. Xoxarle chwycił ją oburącz, podniósł wysoko, pochylił się nad Metamorfem — Horza spojrzał na niego półprzytomnym wzrokiem — a następnie upuścił z całej siły, celując w głowę człowieka. Horza w ostatniej chwili przekręcił się na bok, dzięki czemu uderzenie, zamiast na czaszkę, spadło na prawy bark. Jednak siła ciosu była tak wielka, że Metamorf znieruchomiał na podłodze. Żył jeszcze, sekundę później bowiem poruszył jedną ręką i nieporadnie spróbował osłonić zakrwawioną głowę. Xoxarle przesunął się nieco, ponownie podniósł bezsilną dronę.
— Żegnaj, karzełku.
— Xoxarle!
Spojrzał w kierunku, z którego dobiegł głos. Unaha-Closp na próżno usiłowała wyrwać się z uścisku, ręka Horzy znieruchomiała na zlepionych krwią włosach. Idirianin uśmiechnął się szeroko. Perosteck Balveda stała w wejściu do korytarza. Chwiała się na nogach, jedno ramię trzymała sztywno przy ciele. W drugiej ręce ściskała jakiś nieduży przedmiot wycelowany w Idirianina. Xoxarle przyjrzał mu się uważnie; przedmiot przypominał pistolet zbudowany głównie z powietrza — cienkie pręty, tu i ówdzie półprzeźroczysta masa, w sumie bardziej zarys pistoletu pospiesznie naszkicowany cienkim ołówkiem i przeniesiony w trójwymiarową przestrzeń. Olbrzym roześmiał się, po czym zadał cios.
Balveda nacisnęła spust. U wylotu ażurowej lufy pojawił się maleńki punkcik świetlny, jednocześnie rozległ się odgłos przypominający słabe kaszlnięcie.
Zanim Unaha-Closp przebyła w powietrzu choćby pół metra, korpus Idirianina zapłonął jak słońce; ułamek sekundy później górna połowa jego ciała, oderwana od reszty setką mikroeksplozji, ze straszliwą siłą rąbnęła w sklepienie korytarza, by zaraz potem runąć na posadzkę. Z rozprutego, pokrytego keratynowymi płytami brzucha wypłynęły wnętrzności; nogi i podbrzusze przez jakiś czas stały nieruchomo, po czym kolana ugięły się niechętnie i dolna część ciała olbrzyma przewróciła się dostojnie jak ogromny, nikomu niepotrzebny trójnóg. Unaha-Closp zawisła pod sufitem, natomiast kałuża wokół głowy Horzy szybko zabarwiła się na czerwono, nie tylko od jego krwi, ale także od krwi Idirianina.