Выбрать главу

Ponownie spojrzała na nieprzytomnego.

Jego śnieżnobiała twarz była jak maska. Nos, oczy, brwi, usta — poszczególne elementy pozostały nie zmienione, całość utraciła wszelki wyraz, jakby wszystkie dotychczasowe wcielenia Metamorfa skorzystały z okazji i rozpierzchły się po świecie, a każda zabrała ze sobą cząstkę jego osobowości, pozostawiając tylko pustą, pozbawioną treści powłokę.

Drona wybełkotała coś w jakimś tajemniczym języku, budząc echo drzemiące w głębi tunelu, po czym umilkła. Umysł unosił się metr nad posadzką; w jego wypukłej, matowosrebrzystej powierzchni widać było zdeformowane odbicia samotnej kobiety, drony oraz wypełnionego nasączoną granatem czernią wejścia do tunelu. Wreszcie Balveda dźwignęła się na nogi, pchnęła nosze zdrową ręką i wyszła na zewnątrz, w oświetloną blaskiem księżyca, zasypaną śniegiem nieckę. Niemal od razu zapadła się po kolana. Jej srebrzystogranatowy cień kładł się ruchomą plamą na białą płaszczyznę, jakby pragnął oderwać się od niej i pobiec ku ciemnym, odległym górom, nad którymi wisiała mroczna zasłona burzowych chmur. Brnęła z trudem, pozostawiając głębokie ślady. Każdy krok okupywała ogromnym wysiłkiem i bólem.

Co jakiś czas podnosiła głowę i spoglądała na milczący statek z mieszaniną nadziei i lęku, podświadomie oczekiwała bowiem, że lada chwila noc przetnie błyskawica laserowego promienia. Oznaczałoby to, że komputer pokładowy uznał ją za wroga, że zarówno skafander Horzy, jak i układy elektroniczne drony uległy zbyt poważnym uszkodzeniom, żeby nadać sygnał rozpoznawczy, że już po wszystkim, że będzie musiała umrzeć tutaj, w śniegu, niespełna sto metrów od ocalenia, skazana na śmierć przez bezrozurpne automaty… Przysunęła pierścień do czytnika i winda natychmiast ruszyła w dół. Balveda wjechała ze swoim ładunkiem do hangaru; zamierzała wyłączyć systemy obronne statku i natychmiast wrócić po Umysł, zaniepokoił ją jednak całkowity bezruch Metamorfa. Zamknęła zewnętrzne drzwi, włączyła ogrzewanie i wyjęła z szafki zestaw pierwszej pomocy, ale kiedy wróciła do noszy, Horza już nie żył.

Przypisy

Wojna Idirian z Kulturą

Wszystkie trzy cytowane fragmenty pochodzą z „Krótkiej historii wojny z Idirianami”, wersja angielska, datowanie według kalendarza gregoriańskiego, tekst oryginalny z A.D. 2110, opracowany przez Parharengyisa Listach Ja’andeeish Petrain dam Kotosklo. Dzieło to stanowi część niezależnego i nieoficjalnego, ale zaakceptowanego przez Służbę Kontaktu „Pakietu Informacyjnego”.

Przyczyny wojny: Kultura

Od samego początku zdawała sobie sprawę, że będzie to wojna religijna w pełnym znaczeniu tego określenia. Do zaangażowania się w nią skłoniła Kulturę chęć zachowania wewnętrznego spokoju, ponieważ spokój ów był najcenniejszą jej zdobyczą — kto wie nawet, czy nie jedyną, o którą warto było walczyć. Zarówno w teorii, jak i praktyce Kultura nie pożądała ani bogactwa, ani władzy. Pieniądze jako takie (traktowane przez nią jako prymitywny, choć zarazem nadmiernie skomplikowany i nieefektywny sposób regulacji dystrybucji dóbr materialnych) nie odgrywały żadnej roli w społeczeństwie zdolnym zaspokoić każde rozsądne (a nawet nierozsądne) wymagania — z jednym może wyjątkiem. Przestrzeni życiowej było dla wszystkich pod dostatkiem, głównie dzięki orbitalom; surowce naturalne występowały w niewyczerpywalnych ilościach i w przestrzeni międzygwiezdnej, i na niezliczonych planetach; energii był wręcz nadmiar, a to dzięki syntezie termojądrowej, antymaterii, Sieci oraz wszelkiego rodzaju promieniowaniu. Z tego względu Kultura nie odczuwała potrzeby ekspansji, podboju i ujarzmiania. Jedynym pragnieniem, którego nie potrafiła zaspokoić, było marzenie wspólne dla potomków ludzi — jej twórców — oraz dla stworzonych przez nich maszyn: nie czuć się niepotrzebnym. Jedynym celem, ku któremu zmierzało dostatnie, wygodne i ustabilizowane życie społeczeństwa było przyczynianie się do tego, by ten i tak sprawny, działający bezawaryjnie mechanizm funkcjonował jeszcze lepiej, obejmując swoim zasięgiem kolejne cywilizacje. Ów świecki ewangelizm stanowił siłę napędową działania Służby Kontaktu, która miała nie tylko wyszukiwać, katalogować, badać i analizować słabiej rozwinięte cywilizacje, lecz także w uzasadnionych przypadkach (uzasadnionych z jej, Sekcji Kontaktu, punktu widzenia) mniej lub bardziej jawnie ingerować w ich rozwój.

Służba Kontaktu (a tym samym Kultura), z lekkim zażenowaniem, ale i nie skrywanym samozadowoleniem, w każdej chwili potrafiła udowodnić, że interwencje te, określane eufemistycznie mianem „wspomagania”, okazywały się niemal zawsze skuteczne; poziom życia społeczeństwa wyraźnie się podnosił, ono samo zaś nie doznawało najmniejszego uszczerbku w kontakcie z wyżej rozwiniętą kulturą. Skonfrontowana z wysoce religijnym społeczeństwem, nastawionym na szybkie uzyskiwanie dominacji nad każdą niżej rozwiniętą cywilizacją, i to bez względu na koszty ewentualnego konfliktu oraz późniejszej okupacji, Służba Kontaktu mogła albo od razu ustąpić pola i uznać swoją przegraną — kwestionując w ten sposób nie tylko zasadność swego istnienia, lecz także odbierając pławiącej się w dostatku i pewności jutra Kulturze jedną z niewielu okazji do usprawiedliwienia swojej egzystencji — albo walczyć. Przygotowywana na taką ewentualność przez dziesięciolecia względnej bezczynności, przekonana o powadze zagrożenia, wybrała walkę.

Chociaż zorientowana głównie na materialne i utylitarne aspekty życia, Kultura zignorowała fakt, że Idirian w żaden sposób nie zagrażał fizycznej egzystencji którejkolwiek z jej społeczności. Czuła się zagrożona w inny, mniej bezpośredni, ale równie niebezpieczny sposób: mogła utracić wewnętrzny spokój i czyste sumienie, a nawet duszę, cokolwiek to słowo dla niej oznaczało.

Na przekór pozorom to nie Idirianie, lecz właśnie Kultura czuła się wewnętrznie zobligowana do walki. Ta desperacja pozwoliła jej zmobilizować ogromne siły, kiedy zaś wprawiła je w ruch, nie mogła już dopuścić do siebie myśli o kompromisie, i to nawet wtedy, kiedy nawiedzały ją wątpliwości co do ostatecznego rezultatu zmagań.

Przyczyny wojny: Iridianie

Idirianie od dawna znajdowali się w stanie wojny z rasami uważanymi przez nich za niżej rozwinięte, podbijając je i wchłaniając do skonstruowanego na religijnym szkielecie imperium, które zupełnie przypadkowo wytworzyło handlowy krwiobieg. Nigdy nie ulegało dla nich wątpliwości, iż święta wojna polegająca na „uspokajaniu, integrowaniu i pouczaniu” innych cywilizacji oraz powiększaniu trzódki jedynego prawdziwego Boga musi trwać wiecznie, inaczej bowiem straci wszelki sens. Nawet chwilowe wstrzymanie ekspansji, choćby jak najbardziej uzasadnione ze względów strategicznych, administracyjnych lub ekonomicznych, zachwiałoby religijnymi podwalinami procesu bezwzględnej hegemonizacji. Fanatyzm zatriumfował nad pragmatyzmem; podobnie jak w Kulturze, również tutaj najważniejsze okazały się zasady.

Na długo przed oficjalnym wypowiedzeniem wojny idiriańscy dowódcy traktowali ją jako naturalne rozwinięcie lokalnych konfliktów, w oczywisty sposób związanych z procesem teologicznej kolonizacji. Ponieważ przeciwnik reprezentował zbliżony poziom technologiczny, należało zastraszyć go skalą podjętych działań i fanatycznym zaangażowaniem.