Выбрать главу

Trzy pary oczu wpatrywały się w niego podejrzliwie.

— Możecie być tego pewni — odparł poważnie.

Popatrzyli na siebie i z aprobatą pokiwali głowami.

— Na razie wepchnijmy Zallina do schowka — powiedziała Yalson.

— Wyrzucimy go później.

Z pomocą dwóch włochatych załogantów zawlokła ciało w pobliże promu. Zdjęli jeden z metalowych paneli tworzących podłogę, wepchnęli trupa pod pokład. W tym samym czasie trzeci Bratsilakin wziął jakąś szmatę i starannie wytarł krew z podłogi. Zaraz potem klony zgodnie skierowały się do drzwi i ukrytych za nimi metalowych schodów, Yalson natomiast wróciła do Horzy.

— Chodźmy. Pokażę ci, gdzie możesz się doprowadzić do porządku. Posłusznie ruszył za nią. Po kilku krokach odwróciła się i powiedziała:

— Reszta poszła coś zjeść. Jeśli zdążysz, zobaczymy się w mesie. Kieruj się węchem. Muszę odebrać wygraną.

— Wygraną?

Zatrzymali się przy drzwiach. Kobieta dotknęła czegoś, co — zdaniem Horzy — przypominało wyłącznik świateł, i spojrzała mu w oczy.

— Jasne. — Natężenie światła nie uległo zmianie, ale przez podłogę przebiegło wyraźne drżenie, gdzieś blisko za ścianą rozległ się przeciągły świst, a potem odgłos pracującej pompy. — Postawiłam na ciebie. — Yalson odwróciła się i pobiegła w górę po schodach, przeskakując po dwa stopnie.

Horza podążył za nią.

Tuż przed tym, jak „Wir Czystego Powietrza” wszedł w nadprzestrzeń i załoga usiadła do stołu, martwe ciało Zallina zostało wyrzucone w kosmiczną pustkę. Tam, gdzie znaleźli żywego człowieka w skafandrze, zostawili trupa w krótkich spodenkach i spłowiałej koszulce, obracającego się dostojnie w otoczce zamarzniętych cząsteczek powietrza, ostatnim wspomnieniu zgaszonego życia.

4. Świątynia Światła

„Wir Czystego Powietrza” przemknął przez stożek cienia rzucanego przez księżyc, nad nagą, poznaczoną kraterami powierzchnią (trajektoria lotu uległa lekkiemu zachwianiu, kiedy statek otarł się o górną krawędź studni grawitacyjnej), po czym skierował się w dół, ku otoczonej chmurami błękitno-zielonej planecie. Niemal natychmiast po minięciu planety statek odwrócił się do niej rufą, wkrótce potem zaś jednostkę opuścił prom orbitalny, który zaraz począł ześlizgiwać się w dół, z prędkością niemal dorównującą tempu, z jakim po powierzchni globu mknęła lekko rozmazana linia terminatora. Horza siedział w promie razem z niemal całą pstrokatą załogą „Wiru”. Wszyscy byli w skafandrach, choć ten, kto postanowiłby znaleźć dwa identyczne modele, miałby twardy orzech do zgryzienia. Nawet stroje trzech Bratsilakinów różniły się nieco między sobą. Jedynym w pełni nowoczesnym skafandrem był egzemplarz zarekwirowany Horzy przez Kraiklyna.

Wszyscy byli uzbrojeni — także rozmaitość typów oręża usatysfakcjonowałaby największego zwolennika różnorodności — przy czym większość dysponowała laserami, a raczej tym, co Kultura określała mianem SOZESWP, czyli Systemami Obronno-Zaczepnymi Emitującymi Skupione Wiązki Promieniowania. Najnowocześniejsze egzemplarze wykorzystywały częstotliwości niewidoczne ludzkim okiem. Było też sporo działek plazmowych i wielkokalibrowych pistoletów oraz jeden groźnie wyglądający mikrohowitzer, ale tylko Horza dysponował bronią palną, w dodatku potwornie starą, zdezelowaną i wolno strzelającą. Po raz dziesiąty albo jedenasty sprawdził działanie archaicznego zamka i po raz dziesiąty albo jedenasty zaklął dosadnie. Przeklinał nie tylko zabytkową flintę, ale również stary nieszczelny skafander, który mu przydzielono. Wizjer coraz bardziej zachodził mgłą. Sprawa była beznadziejna.

Prom zaczął trząść się i podskakiwać, co oznaczało, że weszli w górne warstwy atmosfery planety Marjoin. Mieli tu zaatakować i złupić jakąś świątynię.

Pokonanie niespełna dwudziestu jeden lat świetlnych dzielących Sorpen od Marjoin zajęło „Wirowi Czystego Powietrza” aż piętnaście dni. Kraiklyn chełpił się, że jego statek wyciąga nawet tysiąc dwieście lat świetlnych dziennie, ale zaraz dodawał, że zmusza „Wir” do takiego wysiłku tylko w ostateczności, w sytuacjach skrajnego zagrożenia. Sądząc po tym, co widział do tej pory, Horza mocno wątpił, czy stare pudło zdołałoby się rozpędzić choćby do tysiąca. „Wir Czystego Powietrza” był szacowną, dość mocno opancerzoną jednostką desantową zbudowaną za panowania jednej z ostatnich dynastii Hronów; jego konstruktorzy znacznie większą wagę niż do finezyjnego wykończenia i oszałamiających osiągów przykładali do solidności wykonania i wytrzymałości. I bardzo dobrze, pomyślał Horza, jeśli wziąć pod uwagę poziom wyszkolenia jego obecnej załogi. Statek miał około stu metrów długości, dwadzieścia szerokości w najszerszym miejscu oraz około piętnastu wysokości, nie licząc dziesięciometrowej płetwy w tylnej części kadłuba. Po obu stronach umieszczono pękate silniki nadprzestrzenne, przypominające miniaturowe modele samego statku, połączone z nim smukłymi pylonami. „Wir” miał opływowe kształty, w części ogonowej umieszczono bliźniacze silniki termojądrowe, na dziobie natomiast jeden, takiej samej konstrukcji. Były przeznaczone do manewrowania w atmosferze i studniach grawitacyjnych. Warunki bytowe, zdaniem Horzy, pozostawiały wiele do życzenia.

Ponieważ przypadła mu w udziale koja Zallina, musiał dzielić dwumetrową klitkę, eufemistycznie zwaną kabiną, z Wubslinem, który pełnił funkcję głównego mechanika. Co prawda jego współlokator kazał się tytułować „inżynierem”, niemniej Horza bardzo szybko stwierdził, że krępy mężczyzna o wyjątkowo jasnej cerze ma niewielkie pojęcie o funkcjonowaniu bardziej skomplikowanych systemów statku. Na szczęście nie był szczególnie gburowaty, nie cuchnął, wiekszość wolnego czasu zaś poświęcał na sen, w związku z czym Horza uznał, że nie powinien narzekać. Mógłby trafić dużo gorzej. Osiemnastoosobowa załoga statku miała do dyspozycji dziewięć kabin. Dowódca, rzecz jasna, mieszkał sam. Bratsilakini zajmowali we trójkę maleńkie, za to nadzwyczaj wonne pomieszczenie. Prawie nigdy nie zamykali drzwi, inni natomiast natychmiast zatrzaskiwali swoje, jak tylko w pobliżu pojawił się któryś z owłosionych humanoidów. Horza stwierdził z rozczarowaniem, że na pokładzie są tylko cztery kobiety. Dwie z nich prawie nie opuszczały kabiny, z resztą załogi porozumiewały się wyłącznie za pomocą gestów. Trzecia była religijną fanatyczką i albo usiłowała nawrócić go na coś zwanego Kręgiem Ognia, albo zamykała się w kajucie, którą dzieliła z Yalson, i podłączała do generatora rzeczywistości wirtualnej nastawionego na stare scenariusze fantasy. Jedyną normalną kobietą była Yalson — problem polegał na tym, że Horza nie bardzo potrafił myśleć o niej jak o kobiecie. Właśnie ona podjęła się zadania przedstawienia go pozostałym, oprowadzenia po statku oraz opowiedzenia mu o sprawach, o których powinien wiedzieć.

Wykąpał się w jednej z kabin prysznicowych przypominających rozmiarami postawione na sztorc trumny, a następnie, zgodnie z radą Yalson, zdał się na swój nos, który bezbłędnie zaprowadził go do mesy. Wprawdzie nikt go tam serdecznie nie przywitał, ale dostał coś do jedzenia. Kraiklyn spojrzał na niego tylko raz, kiedy Horza zajął miejsce przy stole między Wubslinem i jednym z Bratsilakinów, po czym zupełnie przestał się nim interesować. Podczas posiłku toczyła się dyskusja dotycząca uzbrojenia i taktyki; prym w niej, ma się rozumieć, wiódł dowódca. Później Wubslin zaprowadził nowego współlokatora do kabiny. Horza zwalił się na koję Zallina, naciągnął pod brodę stary, mocno sfatygowany koc i momentalnie zapadł w głęboki sen. Zaraz po obudzeniu zebrał dobytek Zallina. Było tego żałośnie mało: kilka koszulek, trzy pary szortów, zardzewiały miecz, parę tanich noży w tandetnych pochwach oraz skromna kolekcja plastikowych książek z ruchomymi obrazami przedstawiającymi sceny ze słynnych bitew. Zatrzymał nieszczelny skafander chłopaka, chociaż był dla niego za duży, a na domiar złego nie dopasowywał się do rozmiarów ciała, oraz zdezelowaną zabytkową strzelbę. Resztę zawinął w najbardziej podarte prześcieradło i zaniósł do hangaru. Nic się tam nie zmieniło; nikt nie wpadł na pomysł, żeby przetoczyć prom na poprzednie miejsce. Pośrodku hali, obnażona do pasa, ćwiczyła Yalson. Horza zatrzymał się w drzwiach i dość długo obserwował jej podskoki, obroty, uniki, salta, przewroty oraz markowane ciosy. Jak tylko go zauważyła, natychmiast przerwała trening.