Выбрать главу

— Co dalej? — Dziewczyna utkwiła w dronie nieruchome spojrzenie czarnych oczu. Łagodny powiew wiatru poruszył listkami i kielichami kwiatów na pergoli; ten sam ruch powtórzyły ich cienie na policzkach i karku Fal. — Na czym polega problem?

— Dra’Azon pozwolili Umysłowi wtargnąć w zamkniętą przestrzeń, ponieważ…

— …był w krytycznej sytuacji. To oczywiste. Mów dalej. Jase, którą już dawno temu przestało irytować bezustanne przerywanie, wpadanie w słowo i dopowiadanie, ciągnęła spokojnie:

— Na Scharze, podobnie jak na niemal wszystkich Planetach Umarłych, utworzono skromną bazę. Jej załoga składa się z przedstawicieli niewielkiej, oficjalnie zachowującej neutralność, statycznej społeczności…

— Metamorfowie — mruknęła z zadumą Fal, jakby właśnie przyszło jej do głowy rozwiązanie gnębiącego ją od dłuższego czasu problemu, i zdumiała się jego prostotą. Podniosła wzrok na częściowo zasłonięte roślinnością błękitne niebo, po którym niespiesznie wędrowało kilka białych obłoków. — Mam rację, prawda? — zapytała, spoglądając ponownie na maszynę. — Ten Metamorf… i agentka Balveda… i planeta, którą rządzą niedołężni starcy… Załogę bazy stanowią Metamorfowie, ale… — Zmarszczyła brwi. — Wydawało mi się, że on zginął?

— Bo wszystko na to wskazywało, ale teraz już nie jesteśmy tego tacy pewni. Ostatnie doniesienia z Wszechstronnej Jednostki Kontaktowej „Nerwowa Energia” zdają się świadczyć o tym, że mógł ocaleć.

— A co się stało z WJK?

— Tego nie wiemy. Utraciliśmy łączność, kiedy próbowali zatrzymać idiriański okręt bojowy. Przypuszczalnie obie jednostki uległy zniszczeniu.

— Przechwycić, powiadasz? — Fal skrzywiła się z niesmakiem. — Jeszcze jeden Umysł chciał zaimponować całemu wszechświatowi. Idirianie mogą się posłużyć tym Metamorfem do… Wiemy przynajmniej, jak się nazywa?

— Bora Horza Gobuchul.

— A my nie mamy żadnych Metamorfów.

— Owszem, mamy jedną. Niestety, chwilowo przebywa na drugim końcu galaktyki, gdzie wykonuje ważne zadanie nie związane bezpośrednio z wojną. Wątpię, czy zdołalibyśmy ściągnąć ją tutaj wcześniej niż za pół roku. Poza tym, w przeciwieństwie do tego Horzy, nigdy nie była na planecie Schar.

— Ho, ho… — mruknęła dziewczyna.

— Otrzymaliśmy również informacje, że ta sama idiriańska flota, która zniszczyła nasz uciekający statek, usiłowała bez powodzenia wysadzić na planecie niewielki desant. Przy następnej próbie Dra’Azon mogą nabrać podejrzeń. Powinni wpuścić Horze, bo należał do jednej z poprzednich ekip, ale nie wiemy tego na pewno. Nie ulega natomiast wątpliwości, że nikt inny nie dostanie się na planetę.

— Nie zapominaj, że on mógł zginąć.

— Bardzo trudno jest zabić Metamorfa, toteż nie traktowałabym zbyt poważnie tej hipotezy.

— Boisz się więc, że ów Bora Horza odszuka bezcenny Umysł i odda go Idirianom?

— To może się zdarzyć.

— A jeśli już się zdarzyło? — Fal pochyliła się do przodu i utkwiła w dronie przenikliwe spojrzenie. — Co wtedy, Jase? Co by się stało, gdyby Idirianie dostali w swoje ręce w pełni sprawny, jeszcze nie wyszkolony Umysł?

Jase nie spieszyła się z odpowiedzią.

— Zakładając, że i tak wygramy wojnę… — odparła wreszcie — przedłużyłoby to ją co najmniej o kilka miesięcy.

— O ile konkretnie?

— Nie mniej niż o trzy i nie więcej niż siedem. W każdym razie można by policzyć je na palcach jednej ręki. Zależy czyjej, ma się rozumieć.

Fal uśmiechnęła się lekko.

— Kolejny problem polega na tym, że gdyby Umysł chciał się bronić, musiałby uczynić Schar jeszcze bardziej martwym, niż jest teraz, to znaczy zamienić go w pas asteroid?

— Tak jest.

— Może więc gnojek nie powinien był zadawać sobie trudu i uciekać ze statku, tylko zginąć razem z nim?

— Zadziałał instynkt przetrwania. — Jase przerwała, oczekując, że Fal zechce coś wtrącić, ale dziewczyna tylko skinęła głową. — Ma go zdecydowana większość żywych istot. — Z wystudiowaną starannością podniosła swoim polem siłowym złamaną nogę dziewczyny, przesunęła ją pół centymetra w lewo i postawiła z powrotem na podłodze. — Rzecz jasna, zdarzają się wyjątki, ale…

— Wiem, do czego zmierzasz. Bardzo zabawne, naprawdę.

— A więc widzisz, na czym polega kłopot?

— Widzę — przyznała Fal. — Oczywiście w każdej chwili moglibyśmy wedrzeć się tam siłą i rozwalić planetę na kawałki.

— Oczywiście, tyle że wtedy postawilibyśmy pod znakiem zapytania nasze zwycięstwo, bo narazilibyśmy się istotom, których potęgi nikt jeszcze nie odczuł na własnej skórze, i nikomu się nie spieszy, żeby to uczynić. Możemy również poddać się Idirianom, ale też jakoś nie wydaje mi się, żebyśmy mieli na to ochotę.

— Niemniej należy brać pod uwagę wszystkie możliwości — zauważyła Fal z uśmiechem.

— Jasne.

— W porządku, Jase. Jeśli to wszystko, chciałabym teraz trochę o tym pomyśleć. — Fal ’Ngeestra wyprostowała się, przeciągnęła i ziewnęła rozdzierająco, po czym pokręciła głową. — Interesujący problem, taki prawie na miarę bogów… Przygotuj mi wyciąg z wszystkimi szczegółami, które uznasz za istotne. Chyba przez jakiś czas skoncentruję się na tej sprawie. Dorzuć też trochę informacji o Ponurej Głębinie.

— Tak jest.

Fal już jej nie słyszała.

— Taaak… — wyszeptała, wpatrując się przed siebie nie widzącym spojrzeniem. — Popatrzmy, co tu mamy… Ta część przestrzeni… I jeszcze te rejony…

Zatoczyła ręką niewielki krąg, wypełniając go w wyobraźni milionami lat świetlnych pustki.

Jase wycofała się bezszelestnie, a następnie pożeglowała pod baldachimem liści i kwiatów ku wejściu do willi. Dziewczyna została sama na tarasie. Kołysała się lekko w przód i w tył, to podnosząc ręce do ust i oczu, to znów opuszczając je na kolana.

Do czego to doszło, myślała. Usiłujemy zabić nieśmiertelnego, niewiele brakuje, żebyśmy zadarli z istotami dysponującymi niemal boską mocą, a ja siedzę sobie tutaj, osiemdziesiąt tysięcy lat świetlnych od miejsca, gdzie rozgrywają się wydarzenia, i próbuję znaleźć wyjście z sytuacji. Ale heca! Niech to szlag trafi. Szkoda, że nie pozwolili mi działać na pierwszej linii, gdzie naprawdę się coś dzieje, tylko wsadzili tutaj, na głębokie zaplecze. Ech, co tam…

Usiadła w ten sposób, że jej usztywniona noga leżała na ławce, po czym odwróciła się ku górom po drugiej stronie równiny, oparła łokieć na kamiennym parapecie, podparła brodę ręką i chłonęła wspaniały widok.

Często zastanawiała się, czy dotrzymali słowa i rzeczywiście podczas wspinaczki zostawiają ją samą sobie. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że gdzieś w pobliżu zawsze unosi się mała drona albo pocisk nożowy. Tak mogło być również tym razem; nie zjawili się zaraz po wypadku, tylko pozwolili jej przeleżeć kilka godzin w śniegu, obolałej i przerażonej, żeby ją przekonać, iż zastosowali się do życzenia, a jednocześnie sprawdzić, jak zareaguje na bolesne i niezwykłe przeżycie. Wiedziała przecież, jak działają Umysły, a poza tym na ich miejscu sama przeprowadziłaby podobny eksperyment. Może powinnam po prostu spakować się, powiedzieć im, żeby wsadzili sobie gdzieś tę swoją wojnę, i zabrać się stąd? Tak, to by było nawet interesujące. Kłopot polega na tym, że lubię to, co robię. Opuściła wzrok na swoją rękę, złocistobrązową w promieniach słońca. Wyprostowała palce, po czym zacisnęła je mocno. Nie mniej niż trzy, nie więcej niż siedem. Zależy czyjej ręki, ma się rozumieć. Idirianie mieli po siedem palców.