Выбрать главу

Na szczęście nie był zupełnie bez szans. Bądź co bądź, wyglądał teraz jak Kraiklyn, a Umysły Kultury chyba nie były aż tak sprawne, żeby w krótkim czasie skojarzyć Borę Horze Gobuchula z „Wirem Czystego Powietrza” i jego dowódcą. Nawet Kultura nie wie o wszystkim, choć z pewnością wiedziała o tym, że Horza trafił na pokład „Ręki Boga 137”, że zdołał uciec i że w tym samym czasie w pobliżu znajdował się także „Wir Czystego Powietrza”. (Przypomniał sobie, co Xoralundra powiedział kapitanowi „Ręki Boga”; nie ulegało wątpliwości, że Wszechstronna Jednostka Kontaktowa wyszła zwycięsko ze starcia i że bez trudu zarejestrowała zakłócenia wywołane działaniem rozregulowanego napędu hiperprzestrzennego „Wiru”.) Niech to szlag trafi! Całkiem możliwe, że sprawdzają wszystkich ewakuowanych z Vavatcha. Wystarczy, że dostaną w ręce skrawek jego naskórka, włos albo koniuszek paznokcia; na pewno mają jego kod genetyczny w kartotece. Zrezygnowany, opuścił głowę, pozwalając trochę odpocząć napiętym mięśniom karku.

Opanuj się, nakazał sobie w myśli. Przestań użalać się nad sobą, weź się w garść i wydobądź się stąd. Przecież masz jeszcze zęby, paznokcie i przede wszystkim mózg. Staraj się zyskać na czasie.

— Spójrzcie oto! — zawodził Fwi-Song. — Znienawidzeni bezbożnicy, pogardzani ateiści i anatematycy przysłali nam narzędzie pustki i nicości!

Uniósłszy głowę, Horza stwierdził ze zdziwieniem, że olbrzym wskazuje nie na niego, lecz na prom.

— Ale my wytrwamy w naszej wierze! Oprzemy się złudnej pokusie międzygwiezdnej nicości, gdzie żyją bezbożni anatematycy próżni! Pozostaniemy częścią tego, co jest częścią nas! Nie chcemy uczestniczyć w ohydnym bluźnierstwie tworzywa! Będziemy jak drzewa i skały: twardzi, niewzruszeni, głęboko zakorzenieni, pewni i nieugięci. Fwi-Song w dramatycznym geście wyrzucił ramiona w górę. Stojący przy nim człowiek krzyknął coś do tłumu, ten zaś odpowiedział podobnym okrzykiem. Prorok uśmiechnął się do Horzy; jego usta wyglądały jak okrągła, mała, ale bezdenna jama, z której sterczały cztery lśniące niewielkie kły.

— Czy w taki sposób traktujecie wszystkich gości? — zapytał Horza, po czym natychmiast zaniósł się donośnym kaszlem. Uśmiech zniknął bez śladu z twarzy Fwi-Songa.

— Nie jesteś gościem, darze oceanu, tylko nagrodą. Wszyscy się nią nacieszą, a ja ją wykorzystam. Jesteś podarunkiem morza, słońca i wiatru, ofiarowanym nam przez los. Ha! — Prorok zachichotał piskliwie, zasłonił usta tłustą ręką, a następnie znowu uśmiechnął się szeroko. — Los dobrze traktuje swego proroka, daje mu smaczne kąski! I to akurat wtedy, kiedy moja trzódka zaczyna się trochę buntować, nieprawdaż, panie Pierwszy?

Gruszkowata głowa odwróciła się w stronę chudzielca stojącego ze skrzyżowanymi ramionami u boku olbrzyma. Pierwszy skłonił się lekko.

— Los jest naszym ogrodnikiem i wilkiem. Niszczy chwasty ku większej chwale pożytecznych, silnych roślin. Tak rzecze nasz prorok.

— A słowo, które umiera w jego ustach, ożywa w uszach wiernych — uzupełnił Fwi-Song.

— Dostojny proroku… — wymamrotał Pierwszy. Fwi-Song uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie odwracając wzroku od Horzy. — Dar morza powinien się dowiedzieć, co go czeka. Może przykład podstępnego Dwudziestego Siódmego…

— Tak, tak! — Fwi-Song klasnął w pulchne dłonie i aż rozpromienił się z radości. Horzy wydawało się przez sekundę, że widzi białka oczu błyszczące na dnie zarośniętych tłuszczem oczodołów. — Znakomity pomysł! Dawajcie tu tego tchórza. Niech stanie się to, co musi się stać! Pierwszy przemówił rozkazującym tonem do gromady chudzielców. Kilku obdartusów podniosło się z piasku i odeszło w głąb lądu, pozostali zaintonowali ponurą pieśń.

Kilka minut później Horza usłyszał przeraźliwy wrzask, a potem przekleństwa i krzyki. Hałas zbliżał się, aż wreszcie w polu widzenia Metamorfa pojawili się czterej mężczyźni, niosący na ramionach taki sam drąg jak ten, do którego był przywiązany Horza. Na drągu, drąc się wniebogłosy i miotając się na tyle, na ile pozwalały mu krępujące go więzy, wisiał młody człowiek. Po twarzy ściekały mu grube krople potu, mieszały się ze śliną i kapały na piasek. Drąg był zaostrzony z jednego końca; chwilę potem wbito go w ziemię po drugiej stronie ogniska, dokładnie naprzeciwko Horzy.

— Spójrz, podarunku oceanu — przemówił Fwi-Song do Metamorfa, wskazując potężną ręką młodego mężczyznę, który jęczał rozpaczliwie, tocząc dokoła błędnym wzrokiem. — Oto mój nieposłuszny chłopczyk. Od chwili powtórnych narodzin zwiemy go Dwudziestym Siódmym. Zawsze należał do naszych najukochańszych dzieci, był jednym z namaszczonych, jednym z siostrzanych kubków smakowych na długim języku życia. — Olbrzym zarechotał donośnie, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z absurdalności sytuacji oraz roli, jaką odgrywał, po czym mówił dalej: — Ten odszczepieniec, ta zakała, ten grzesznik ośmielił się skierować świętokradcze kroki ku po trzykroć przeklętemu wehikułowi, przybyłemu z pustki. Z pogardą odtrącił dar cierpienia, który mu ofiarowaliśmy. Kiedy wczoraj nieprzyjaciel przemknął nad naszymi głowami, ten zdrajca postanowił porzucić nas i co sił w nogach popędził po piasku. Zamiast zaufać zbawczej sile naszej wiary, wybrał bezduszne narzędzie anatematyków, instrument mroku i nicości. — Fwi-Song przeniósł wzrok na drżącego ze strachu młodzieńca i jego nalaną twarz wykrzywił grymas odrazy. — Jednak los chciał, że odstępca, który lekkomyślnie naraził na szwank życie swego proroka, został pojmany, dzięki czemu będzie mógł zrozumieć, jak wielki popełnił błąd, i spróbować choć częściowo go naprawić.

Fwi-Song opuścił rękę i ledwo dostrzegalnie skinął głową. Pierwszy krzyknął coś do ludzi siedzących wokół ognia, oni zaś skierowali twarze ku Dwudziestemu Siódmemu i zaintonowali kolejną pieśń. Paskudny smród — ten sam, który Horza poczuł jakiś czas temu — powrócił ze zdwojoną siłą.

Wyznawcy śpiewali, prorok przyglądał im się w milczeniu, a Pierwszy przy pomocy dwóch kobiet wygrzebał z piasku małe worki. Z worków wyjęli coś w rodzaju długich bandaży, którymi zaczęli się owijać. Przy okazji Horza dostrzegł spory, niezgrabny pistolet w kaburze pod poszarpaną tuniką Pierwszego. Przypuszczalnie właśnie z tej broni strzelano dzień wcześniej do ich promu, kiedy Mipp przelatywał nad wyspą.

Młody człowiek otworzył oczy (miał je zamknięte mniej więcej od połowy przemówienia proroka), zobaczył, co robi milcząca trójka, i znowu zaczął przeraźliwie krzyczeć.

— Słyszysz, jak udręczona dusza domaga się nauki, pragnie pokuty, pożąda odkupienia przez cierpienie? — zapytał z uśmiechem Fwi-Song. — Dwudziesty Siódmy doskonale wie, co go czeka. Chociaż jego słabe ciało drży z lęku, dusza woła: „Tak! Tak! Dostojny proroku, pochłoń mnie! Uczyń mnie częścią siebie! Daj mi twą siłę! Przybądź do mnie!” Jak słodko brzmi ten głos w moich uszach! Horza nie odpowiedział. Chłopak wciąż wrzeszczał co sił w płucach i bezskutecznie usiłował zerwać więzy. Pierwszy skończył przyoblekać się w bandaże, ukląkł przed nim, pochylił głowę i zaczął coś mamrotać pod nosem, obie kobiety natomiast zajęły się podgrzewaniem cuchnącej cieczy wypełniającej miski i dzbany. Smród był tak potworny, że Horzy zbierało się na wymioty.