Zaświtała mu myśl o samobójstwie (mógłby do tego użyć zębów jadowych), ale natychmiast ją odrzucił. Dopóki jest nadzieja, choćby najsłabsza, będzie starał się z niej skorzystać. Ciekawe, jak sobie radzą z wojną ludzie Kultury? Przecież muszą liczyć się z tym, że niekiedy trzeba świadomie zdecydować się na śmierć. Co to oznacza dla ich delikatnych, wychuchanych duszyczek? Wyobraził ich sobie podczas bitwy, dokonujących autoeutanazji zaraz po tym, jak padły pierwsze strzały, i uśmiechnął się pobłażliwie.
Idirianie znali śmiertelny trans, ale korzystali z tego rozwiązania wyłącznie w sytuacjach, kiedy okrywali się straszliwą hańbą, kiedy uznali, że dokonali już dzieła całego życia, lub gdy dopadła ich nieuleczalna choroba. W przeciwieństwie do Kultury — i Metamorfów — doświadczali bólu w całości, bez taryfy ulgowej. Metamorfowie uważali ból za częściowo zbędną pozostałość po zwierzęcych początkach ewolucji, Kultura najzwyczajniej bała się go, Idirianie natomiast traktowali z pogardą.
Horza spojrzał nad dwiema długimi pirogami na szeroko otwarte rufowe wrota promu. Na pojeździe przysiadły dwa kolorowe ptaszki i rozpoczęły taniec godowy. Z braku lepszego zajęcia Horza obserwował je w skupieniu. Słońce wznosiło się coraz wyżej, a obozowisko Zjadaczy powoli budziło się do życia. Nad lasem zawisła rzadka mgiełka, wysoko po niebie sunęły nieliczne obłoki. Z namiotu wyszedł Pierwszy, przeciągnął się, ziewnął rozdzierająco, po czym wyjął wielgachny pistolet i wystrzelił w powietrze. Na ten sygnał wszyscy członkowie plemienia przystąpili do codziennych zajęć. Huk wystrzału spłoszył kolorowe ptaszki, które odfrunęły w głąb wyspy. Horza odprowadził je wzrokiem, później wbił spojrzenie w złocisty piasek i skupił na powolnym, miarowym oddychaniu.
— Nadszedł twój wielki dzień, znajdo — poinformował go uśmiechnięty Pierwszy.
Schował pistolet do kabury pod tuniką i podszedł bliżej. Horza nie odpowiedział. Pewnie kolejna uczta na moją cześć, pomyślał. Pierwszy obszedł go powoli dokoła. Metamorf czekał w napięciu, kiedy adiutant proroka odkryje, że postronki zostały częściowo przeżarte przez kwas. Uśmiechnięty Pierwszy pokiwał głową; najwyraźniej nie zauważył nic niepokojącego. Horza natychmiast napiął sznur krępujący mu ręce — bez rezultatu. Więzy były równie silne jak poprzedniego dnia. Pierwszy jeszcze raz skinął głową, po czym odszedł w kierunku łodzi, którą właśnie spuszczano na wodę.
Tuż przed południem, kiedy obładowana rybami piroga zbliżała się do brzegu, od strony lasu przyniesiono nosze z Fwi-Songiem.
— Podarunku morza i powietrza! Darze przebogatego oceanu! Popatrz tylko, jak cudowny czeka cię dzień! — Prorok polecił, by posadzono go przy ognisku naprzeciwko Horzy, i uśmiechnął się promiennie do Metamorfa. — Przez całą noc miałeś okazję zastanawiać się, co przyniesie ci dzień, mimo ciemności mogłeś do woli przyjrzeć się owocom pustki. Widziałeś międzygwiezdne przestrzenie, przekonałeś się na własne oczy, jak wiele jest niczego, jak niedużo czegokolwiek. Teraz tym łatwiej docenisz zaszczyt bycia moim znakiem, moją nagrodą! — Radośnie klasnął w dłonie, a przez jego monstrualne cielsko przebiegło drżenie. Otworzył oczy tak szeroko, że przez chwilę widać było białka. — Ha, jakaż uciecha czeka dzisiaj nas wszystkich! Prorok dał znak, by uczniowie zanieśli go do morza, gdzie umyli go i namaścili.
Horza obserwował przygotowania do posiłku: Zjadacze wypatroszyli ryby, po czym wyrzucili tusze, zatrzymując wnętrzności, płetwy i łby, dodali skorupy żółwi i muszle małży oraz wodorosty i ohydne obślizgłe ślimaki. Dopiero teraz miał okazję się przekonać, jak bardzo są wynędzniali i schorowani. Nie gojące się rany, deformacje kończyn i kręgosłupa, bezustanne pokasływania, łuszcząca się skóra i wypadające włosy — wszystko to świadczyło o fatalnej diecie. Mięso oraz tusze ryb wróciły do morza w wielkich koszach. Nikt nie próbował ukryć ani kawałeczka, nikt nie podniósł do ust nawet najmniejszego skrawka.
Fwi-Song, który sechł na piasku tuż za zasięgiem fal, także przyglądał się rytuałowi wyrzucania żywności do oceanu i z satysfakcją kiwał głową, od czasu do czasu rzucając swojej trzódce słowa zachęty. Wreszcie ponownie klasnął w pulchne dłonie; niebawem znalazł się z powrotem niemal dokładnie naprzeciwko Metamorfa.
— Morski smakołyku! Cudowna przekąsko! — zagulgotał. — Przygotuj się!
Mościł się na noszach, w wyniku czego przez gigantyczne rozlane cielsko przebiegały niespokojne fale. Horza oddychał w przyspieszonym rytmie, szybciej też biło mu serce. Z wysiłkiem przełknął ślinę i po raz kolejny napiął krępujący go powróz. Dwie kobiety oraz Pierwszy rozgarniali już piasek, by dostać się do swoich rytualnych strojów.
Wszyscy Zjadacze niemrawo zgromadzili się półkolem przy ognisku. Ich apatia wywarła na Horzy ogromnie przygnębiające wrażenie; chyba poczułby się lepiej, gdyby zetknął się z otwartą nienawiścią albo sadystyczną radością.
Zebrani zaintonowali monotonną pieśń, Pierwszy zaś posłał Horzy szelmowski uśmiech i razem z dwiema kobietami zaczął owijać się pasami brudnej tkaniny.
— O szczęśliwa chwilo w tych dniach ostatnich! — wykrzyknął Fwi-Song, wzniósłszy ramiona ku niebu. Horze ponownie owionął smród bijący z porozstawianych na piasku naczyń. — Niech to przetworzenie stanie się symbolem każdego z nas! — Prorok z donośnym plaśnięciem złożył ręce w modlitewnym geście. — Niech jego ból stanie się naszą rozkoszą, a nasze pochłonięcie niech będzie aktem ostatecznego pojednania! Obyśmy znaleźli zaspokojenie i nasycili zarówno nasze zmysły, jak i ciała!
Fwi-Song powiedział coś w miejscowym narzeczu i śpiew natychmiast przybrał na sile. Pierwszy w towarzystwie kobiet podszedł do Horzy.
Metamorf poczuł lekkie szarpnięcie z tyłu głowy, po czym przekonał się, że nie ma już knebla w ustach. Adiutant proroka przemówił do kobiet, które pochyliły się nad dużym garnkiem z bulgocącą zawartością. Horza miał wrażenie, że jego głowa nic nie waży; w gardle czuł doskonale znany smak, jakby odrobina kwasu z przegubów jakimś sposobem trafiła na jego język. Po raz kolejny napiął więzy za plecami. Śpiew na zmianę przycichał i narastał, kobiety nalewały do misek cuchnącą breję, pustym żołądkiem Horzy miotały skurcze. Oprócz sposobów dostępnych dla nie-Metamorfów, istnieją dwie metody oswobodzenia się z pęt (tak uczono w Akademii): poprzez oddziaływanie silnego kwasu wydzielanego przez gruczoły potowe w miejscu, gdzie takie działanie może odnieść największy skutek, albo przez drastyczne zmniejszenie obwodu skrępowanych kończyn, umożliwiające wysunięcie ich z pętli.
Horza zacisnął zęby i ponowił próbę.
Nadmierne wydzielanie kwasu prowadzi niekiedy do uszkodzenia znacznych obszarów skóry oraz do poważnego zakłócenia gospodarki chemicznej organizmu. Z kolei z nadmiernym wychudzeniem kończyn łączy się ryzyko drastycznego osłabienia mięśni i kości, wymagające następnie długiego okresu rekonwalescencji.
Pierwszy zbliżał się z drewnianymi klinami, które zamierzał wcisnąć Horzy między zęby. Kilku dorodniejszych Zjadaczy podniosło się z miejsc i zbliżyło nieco, żeby w razie potrzeby przyjść mu z pomocą. Fwi-Song sięgnął za plecy, kobiety szły ku skazańcowi z miskami wypełnionymi parującą cieczą.
— Otwórz szeroko usta, znajdo — powiedział Pierwszy i wyciągnął ręce z klinami. — A może wolisz, żebyśmy zrobili to siłą? Horza zdobył się na jeszcze jeden, straszliwy wysiłek… i ku swojemu zaskoczeniu poczuł, że ma wolną jedną rękę. Pierwszy stanął jak wryty, więc zagięte jak szpony palce Metamorfa nie trafiły go w twarz, tylko zahaczyły o połę rozwianej tuniki. Nim Horza zdążył zacisnąć palce, przyciągnąć Zjadacza i wbić mu paznokcie w ciało, Pierwszy cofnął się gwałtownie, wpadł na jedną z kobiet i wytrącił jej z rąk miskę z breją. Drewniany klin poszybował wysokim łukiem i wpadł w ogień. Horza sięgnął powtórnie, ale nic nie zdziałał, ponieważ dwaj Zjadacze doskoczyli i chwycili go za głowę oraz wolne ramię.