Выбрать главу

— Czyżby Kultura zamierzała się niebawem poddać? — zapytał Horza z przekąsem.

— Wręcz przeciwnie. Kultura wkrótce zwycięży.

Potrząsnął głową.

— Jesteś szalona.

— No… Może nie wkrótce — przyznała z ociąganiem — ale kiedyś na pewno.

— Jeżeli nadal będziecie cofać się w takim tempie jak przez ostatnie trzy lata, niedługo wylądujecie gdzieś w Wielkich Obłokach.

— Nie zdradzę żadnej tajemnicy, jeśli ci powiem, że nie zamierzamy się dalej cofać.

— Zobaczymy. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, jakim cudem przetrwaliście tak długo.

— Nasi trójnożni przyjaciele też się nad tym zastanawiają. Chwilami wydaje mi się, że nawet my tego nie wiemy. Horza westchnął i markotnie pokręcił głową.

— Jeśli o mnie chodzi, to przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, dlaczego walczycie. Idirianie nigdy nie stanowili dla was zagrożenia i nadal by go nie stanowili, gdybyście tylko zostawili ich w spokoju. Czyżby życie w waszej doskonałej utopii stało się aż tak nudne, że zapragnęliście wojny?

— Ja z kolei nie rozumiem, dlaczego ty bierzesz udział w wojnie — odparła Balveda, patrząc mu prosto w oczy. — Wiem, że Hiedohre jest w…

— Heibohre — poprawił ją Horza.

— Nieważne, ta asteroida, na której żyją Metamorfowie. Wiem, że jest w sektorze pozostającym pod kontrolą Idirian, ale…

— To nie ma nic do rzeczy, Balvedo. Walczę po ich stronie, ponieważ uważam, że mają słuszność, i tyle.

Balveda oparła się o ścianę.

— Jesteś… — Umilkła, wbiła wzrok w podłogę. Po kilkunastu sekundach podniosła oczy na Horze. — Naprawdę cię nie rozumiem. Przecież z pewnością wiesz, ile gatunków, ile cywilizacji, ile układów planetarnych, ile istot zostało unicestwionych albo zniewolonych przez Idirian i ich zwariowaną religię! Czy Kultura zrobiła cokolwiek, co można z tym porównać?

W dramatycznym geście wyciągnęła ku niemu rękę z rozczapierzonymi palcami i zawiesiła głos. Horza przyglądał się jej z łagodnym uśmiechem.

— Gdyby chodziło tylko o liczbę ofiar, z pewnością miałabyś rację, Perosteck. Wiele razy mówiłem Idirianom, że nie podobają mi się ani ich metody, ani fanatyzm. Ja też jestem zdania, że każdy powinien samodzielnie decydować o swoim życiu. Teraz jednak Idirianie walczą z wami, a to dla mnie zasadnicza różnica, chociaż gdyby mnie ktoś zapytał, powiedziałbym, że jestem nie tyle z nimi, ile przeciwko wam. Chyba nawet… — Zastanowił się, a następnie roześmiał cicho. — Chyba nawet byłbym gotów za nich zginąć. — Wzruszył ramionami. — I to wszystko.

Balveda opuściła rękę, odwróciła wzrok i z niedowierzaniem pokręciła głową.

— Przypuszczam — mówił dalej Horza — że wzięłaś to za żart, kiedy powiedziałem staremu Frolkowi o moich podejrzeniach dotyczących twojego pocisku nożowego. Nie żartowałem, Balvedo. Naprawdę uważałem, że to on był prawdziwym przedstawicielem Kultury, i nadal tak uważam. Nie obchodzi mnie, jakie wzniosłe cele stawia przed sobą Kultura ani ilu ludzi zabiją Idirianie. Dla mnie ważne jest to, że są po stronie życia; to prawda, nudnego, staroświeckiego, biologicznego, cuchnącego, zawodnego i krótkowzrocznego, ale jednak życia. Wami rządzą maszyny. Weszliście w ślepy zaułek ewolucji. Problem bierze się stąd, że usiłujecie tego nie dostrzegać, a na potwierdzenie słuszności wybranej drogi ciągniecie za sobą, kogo się da. Zwycięstwo Kultury w tej wojnie byłoby największą tragedią, jaka może spotkać galaktykę.

Przerwał w nadziei, że usłyszy odpowiedź, ale kobieta w milczeniu nadal kręciła pochyloną głową. Roześmiał się gorzko.

— Wiesz co, Balvedo? Jak na przedstawicielkę tak wrażliwego gatunku wykazujesz niekiedy zdumiewająco ograniczoną zdolność rozumienia uczuć innych istot.

— Zrozum uczucia idioty, a sam staniesz się idiotą — mruknęła, wciąż nie patrząc na niego.

Horza ponownie zaśmiał się i wstał z podłogi.

— Skąd ta gorycz, Balvedo?

Dopiero teraz podniosła na niego wzrok.

— Mówię ci, Horza — powiedziała cicho, ale wyraźnie. — Zwyciężymy.

Tym razem on pokręcił głową.

— Wątpię. Nie wiecie jak.

— Ale możemy się nauczyć.

— Od kogo?

— Od każdego, kto zechce udzielić nam lekcji. Poświęcamy wiele czasu na analizowanie postępowania wojowników i fanatyków religijnych, tyranów i dyktatorów… Wszystkich, którzy byli albo są gotowi zwyciężać za wszelką cenę. Zapewniam cię, nie brakuje nam nauczycieli.

— Jeśli chcecie wiedzieć, jak się zwycięża, zapytajcie Idirian. Balveda długo przyglądała mu się z poważną, chyba nawet smutną miną, a następnie powoli skinęła głową.

— Rzeczywiście, niektórzy twierdzą, że takie postępowanie bywa niebezpieczne, bo łatwo można upodobnić się do przeciwnika. — Wzruszyła ramionami. — Cóż, pozostaje nam wierzyć, że z nami tak się nie stanie. Jeżeli ewolucja, której jesteś gorącym wyznawcą, naprawdę jest aż tak skuteczna, będzie działać na naszą korzyść, nie Idirian. Jeśli nie, wówczas trzeba o niej jak najprędzej zapomnieć.

— Sprawiasz mi zawód, Balvedo — powiedział z kpiącym uśmieszkiem na ustach. — Ja kocham walkę, a tymczasem ty pozbawiasz mnie przyjemności, przyjmując mój punkt widzenia.

Westchnęła głośno.

— Nieprawda. To przez moje szkolenie w Sekcji Specjalnej. Staramy się myśleć o wszystkim, a ja bywam niekiedy pesymistką.

— Wydawało mi się, że w Sekcji Specjalnej nie ma miejsca dla pesymistów.

— Mylisz się, Metamorfie — odparła, unosząc brew. — W Sekcji Specjalnej jest miejsce dla wszystkich. Dla wielu ludzi właśnie ta nasza cecha jest najbardziej przerażająca.

Horza doskonale wiedział, co Balveda ma na myśli. Sekcja Specjalna zawsze stanowiła najsilniejszy oręż Służby Kontaktu i torowała drogę mocarstwowej polityce Kultury, była więc jednostką elitarną w pełnym znaczeniu tego słowa — i to w społeczeństwie, które wyznawało całkowity egalitaryzm. Już przed wojną traktowano je z ambiwalentnymi uczuciami: otaczała ją aura tajemniczości i brutalnej płciowości (trudno o lepsze określenie), z tym zaś wiązały się nieodparcie takie pojęcia jak drapieżność, zachłanność, uwodzenie, a nawet przemoc. Ponieważ jej działania okrywała głęboka tajemnica (w społeczeństwie, które wyznawało pełną otwartość), nietrudno było podejrzewać ukryte za tą zasłoną mało chwalebne czyny, a nawet — o zgrozo! — moralną dwuznaczność (w społeczeństwie, które wierzyło w jednoznaczne rozróżnienia: żywy=dobry; martwy=zły; przyjemny=dobry; bolesny=zły i tak dalej). Wszystko to co prawda budziło odrazę, ale jednocześnie fascynowało.

W Sekcji Specjalnej jak w soczewce skupiały się fascynacje i dążenia całego społeczeństwa Kultury, ona najbardziej bezwzględnie wprowadzała je w życie, lecz także miała najmniej wspólnego z codziennością.

Po wybuchu wojny Służba Kontaktu przeistoczyła się w wojskową, Sekcja Specjalna zaś w wywiadowczą i szpiegowską agendę Kultury (eufemistyczna nazwa stalą się po prostu jeszcze łatwiejsza do rozszyfrowania). Zmianie — tyle że na gorsze — uległa także pozycja Sekcji Specjalnej w wewnętrznej strukturze Kultury. Na niej właśnie ludzie odreagowywali poczucie winy za to, że w ogóle zgodzili się na wojnę, nią właśnie pogardzali jako uosobieniem niepotrzebnego zła i nieprzyjemnego moralnego kompromisu, nie chcieli z nią mieć nic wspólnego. Mimo to Sekcja Specjalna rzeczywiście starała się myśleć o wszystkim, jej Umysły zaś były nawet jeszcze bardziej cyniczne, amoralne i podstępne niż pracujące dla pozostałych wydziałów Służby Kontaktu: maszyny pozbawione złudzeń, chlubiące się tym, że potrafią przewidzieć nieprzewidywalne. Nic więc dziwnego, że stała się pariasem, chłopcem do bicia i wrzodem na zbiorowym sumieniu Kultury. Nikogo to już nie dziwiło, lecz Horza podejrzewał, iż osoby takie jak Balveda nadal nie potrafią się z tym pogodzić. Ludzie Kultury pragnęli, żeby wszyscy ich lubili, a już szczególnie współobywatele; Perosteck Balveda musiała wykonywać niebezpieczne i odpowiedzialne zadanie ze świadomością, że prędzej może liczyć na zrozumienie ze strony wrogów niż przyjaciół. — Zresztą nieważne — powiedział, po czym wyprostował obolałe plecy i przesunął dłonią po rzadkich płowych włosach. — Prędzej czy później okaże się, kto miał rację.