Balveda parsknęła złowieszczym śmiechem.
— Święte słowa, Horza.
— Mimo wszystko dziękuję ci.
— Za co?
— Podbudowałaś moje morale.
— Och, idź już sobie… — westchnęła.
Miał ochotę zmierzwić jej krótkie ciemne włosy, uszczypnąć w policzek, ale nie uczynił tego, ponieważ wiedział, że w ten sposób jeszcze bardziej by ją pognębił. Zbyt dobrze znał gorycz porażki, żeby pogarszać i tak już wystarczająco nieprzyjemną sytuację godnemu, walczącemu z otwartą przyłbicą przeciwnikowi. Bez słowa wyszedł z celi.
— Ach, Bora Horza! — powitał go grzmiący głos Xoralundry. Querl wyłonił się z mgiełki wypełniającej korytarz. Wartownik pełniący straż przy drzwiach celi wyprężył się na baczność i zdmuchnął jakiś niewidoczny pyłek z lufy karabinu. — Jak się miewa nasz gość?
— Nie najlepiej. Przed chwilą odbyliśmy krótki pojedynek na argumenty i chyba wygrałem na punkty — powiedział Horza z uśmiechem. Xoralundra zatrzymał się i spojrzał na niego z góry.
— Hm. Jeśli nie chcesz rozkoszować się swoim zwycięstwem w próżni, proponuję, żebyś następnym razem zabrał ze sobą… Horza nie dowiedział się, co powinien zabrać, ponieważ na okręcie ogłoszono alarm bojowy. Sygnał, bardzo podobny do zwielokrotnionego huku eksplozji, jest w istocie wzmocnionym i elektronicznie przetworzonym odgłosem łomotania w klatkę piersiową grubego płata skórnego, będącego szczątkowym trzecim ramieniem; w ten sposób przed setkami tysięcy lat Idirianie ostrzegali się nawzajem przed niebezpieczeństwem.
Horza zakrył uszy rękami, ale niewiele mu to dało, ponieważ fale uderzeniowe przenikały przez jego ciało, atakowały nie osłoniętą hełmem czaszkę, wprawiały w drżenie organy wewnętrzne. Nagle poczuł, że jakaś potworna siła odrywa go od podłogi i przygniata do grodzi. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że ma zamknięte oczy. Przez chwilę czuł się tak, jakby nadal przebywał w cuchnącej celi, a jego ocalenie, ucieczka z Sorpenu, pobyt na krążowniku Idirian oraz rozmowa z Balvedą były tylko nadzwyczaj realistycznym snem przerwanym teraz przez śmierć. Otworzywszy oczy, ujrzał przed sobą keratynową twarz Xoralundry; querl trzymał go za skafander na piersi i potrząsał gwałtownie. Zaraz potem potworny łomot nieco przycichł, dzięki czemu do obolałych uszu człowieka dotarł dobiegający jak przez grubą warstwę waty, wściekły ryk Idirianina:
— Hełm!!!
— O cholera! — jęknął Horza.
Idirianin zwolnił uchwyt, odwrócił się błyskawicznie i złapał przebiegającego medjela.
— Słuchaj! — ryknął. — Jestem querlem tej floty, rozumiesz? Natychmiast popędzisz do mojej kabiny i przyniesiesz mały hełm, który leży na pulpicie na prawo od wejścia. Zrobisz to jak najprędzej. Ten rozkaz wykasowuje wszystkie poprzednie, ale sam nie może zostać anulowany. Ruszaj!
Cisnął medjela we właściwym kierunku. Jaszczur przebierał czterema tylnymi nogami, jeszcze zanim zetknęły się z podłogą. Xoralundra dociągnął zaciski swojego hełmu, podniósł wizjer i odwrócił się do Horzy, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale w tej samej chwili z interkomu skafandra padło kilka zgrzytliwych słów. Querl wysłuchał ich w milczeniu, po czym mruknął tak cicho, jakby zwracał się raczej do siebie niż do Metamorfa:
— Jednostka Kultury czekała ukryta w zewnętrznej warstwie płaszcza słonecznego.
— W słońcu?! — zdumiał się Horza i odruchowo zerknął na drzwi celi, jakby to była wina Balvedy. — Ci dranie robią się coraz sprytniejsi.
— Rzeczywiście — warknął Idirianin, a następnie odwrócił się na środkowej nodze. — Za mną, człowieku!
Horza posłusznie puścił się biegiem, jednak zaledwie po kilku krokach wpadł z impetem na szerokie plecy querla, który zatrzymał się raptownie, obejrzał za siebie i z trudnym do zinterpretowania wyrazem szerokiej ciemnej twarzy spojrzał na stojącego przy drzwiach wartownika.
— Straż! — prychnął. Żołnierz wyprężył się jeszcze bardziej. — Zabić tę kobietę.
Zaraz potem Idirianin odszedł szybkim krokiem. Horza przez kilka sekund stał jak posąg. Dopiero kiedy strażnik ściągnął broń z ramienia, otworzył drzwi i zniknął w celi, Metamorf odwrócił się i pobiegł za starym querlem.
Przy śluzie dogonił ich medjel. Xoralundra bez słowa wziął od niego hełm, włożył Horzy na głowę i dopiął zaciski.
— W śluzie znajdziesz osobisty generator hiperprzestrzeni. Oddal się, na ile to możliwe. Flota powinna się tu zjawić za dziewięć godzin standardowych. Nie musisz nic robić; skafander sam nada wezwanie o pomoc. Ja…
Idirianin przerwał, ponieważ okręt wykonał gwałtowny unik, chwilę później zaś rozległ się donośny huk i podmuch powietrza cisnął Horze o ścianę. Xoralundra, stojący pewnie na trzech szeroko rozstawionych nogach, nawet nie drgnął, medjel natomiast zdążył tylko kwiknąć i potoczył się po podłodze. Querl, klnąc głośno, kopnął rozpłaszczonego przy ścianie jaszczura, który natychmiast zerwał się na nogi i pognał co sił. Krążownik ponownie zatoczył się jak pijany, zadudnił sygnał alarmowy, zaśmierdziało spalenizną. Gdzieś z góry dobiegał stłumiony łomot, towarzyszyła mu wrzawa donośnych głosów.
— Ja też spróbuję uciec — dokończył Xoralundra. — Bóg z tobą, człowieku. — Opuścił mu wizjer i wepchnął Horze do śluzy. Wewnętrzne drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Kolejne szarpnięcie rzuciło Horze na przeciwległą ścianę. Rozpaczliwie szukał generatora hiperprzestrzeni, dostrzegł go, przyczepionego do grodzi, po krótkiej szarpaninie zdjął z uchwytów i umocował do pleców skafandra.
— Gotów? — zapytał głos tuż przy jego uchu.
Niemal podskoczył ze zdziwienia.
— Tak, tak! Szybko!
Śluza nie tyle otworzyła się, ile raczej wypluła go w przestrzeń wraz z miniaturową galaktyką lodowych kryształków. Natychmiast zaczął się rozglądać w poszukiwaniu okrętu Kultury, szybko jednak uświadomił sobie, że zachowuje się jak głupiec. Nieprzyjacielską jednostkę dzieliło od krążownika co najmniej kilka miliardów kilometrów. Na taką właśnie, nieludzką skalę toczyły się współczesne konflikty. Można było niszczyć i zabijać z niewyobrażalnych odległości, wygodnie siedząc w fotelu zamieniać w nowe gwiazdy odległe nawet o kilka lat świetlnych, jednym skinieniem palca unicestwiać całe planety… a przy okazji nie mieć najmniejszego pojęcia, o co właściwie chodzi w tej wojnie.
Ostatni raz pomyślał o Balvedzie, po czym na oślep sięgnął do panelu sterowniczego generatora, nacisnął właściwy guzik i zza zmrużonych powiek obserwował, jak gwiazdy zamieniają się w rozmazane, niewyraźne smugi. Zaraz potem zaczął manipulować przy umieszczonym na przedramieniu skafandra mikropulpicie łączności, w nadziei że przechwyci jakieś sygnały z „Ręki Boga 137”, ale odbierał tylko biały szum. Po pewnym czasie usłyszał mechaniczny głos skafandra: