— Generator/hiperprzestrzeń/energia/połowa.
Uważnie obserwował wskazania maleńkiego wyświetlacza obok wizjera.
Idirianie przed każdym skokiem w hiperprzestrzeń kierowali do swojego Boga specjalną modlitwę. Kiedyś Xoralundra zażądał, żeby on również się do niej przyłączył. Horza protestował, twierdząc, że taka modlitwa nie ma dla niego żadnego znaczenia; nie dość, że sama koncepcja idiriańskiego Boga stała w jaskrawej sprzeczności z jego osobistymi przekonaniami, to na dodatek modlitwę odmawiano w starym martwym języku, którego ani w ząb nie rozumiał. W odpowiedzi usłyszał, że chodzi o symboliczną wymowę tego gestu. Od zwierząt (idiriańskie słowo oznaczające ludzi znaczyło mniej więcej tyle co „biotomatony”) wymaga się wyłącznie uczestnictwa w akcie religijnym; zrozumienie, a tym bardziej intelektualne bądź emocjonalne aangażowanie, nie są konieczne. Horza zapytał wówczas, co z jego nieśmiertelną duszą, na co Xoralundra wybuchnął gromkim śmiechem — po raz pierwszy i ostatni za ich znajomości. Od kiedy to nieśmiertelna dusza mieszka w śmiertelnym ciele? Gdy zapas energii zmalał prawie do zera, Horza wyłączył generator. Gwiazdy wokół niego znieruchomiały i przybrały zwykłą postać. Zaraz potem uruchomił sygnalizator generatora i pozwolił mu odpłynąć w pustkę, by działał jako wabik, ściągając na siebie uwagę wszystkich, którzy zechcieliby podążyć za jeszcze ciepłym śladem w hiperprzestrzeni.
Stopniowo uspokajał mocno przyspieszony oddech i spowalniał bicie serca. Jednocześnie oswajał się ze skafandrem, testując jego funkcje i możliwości. Skafander, który jeszcze pachniał nowością, został chyba skonstruowany przez Rairchów, a więc był najlepszym skafandrem na świecie, podobnie jak najlepsze było wszystko, co wytworzyli Rairchowie. Co prawda ludzie twierdzili, że skafandry Kultury na lepszej jakości, ale to samo mówili o wielu innych rzeczach, a jednak Kultura przegrywała wojnę. Horza sprawdził działanie laserów, po czym zaczął szukać pistoletu, który powinien być ukryty w jednej z zewnętrznych kieszeni. Znalazł go nie bez trudu, broń bowiem udawała fragment podłużnego wzmocnienia przedramiennej części rękawa. Z przyjemnością by do czegoś strzelił, ale nie było do czego. Z żalem schował broń, skrzyżował ramiona na pękatej piersi i rozejrzał się dokoła. Wszędzie gwiazdy. Nie miał pojęcia, która z nich jest słońcem Sorpenu. A więc okręty Kultury mogły ukrywać się w fotosferze. No, no… A ich Umysły, nawet w sytuacji skrajnego zagrożenia, podczas ucieczki, były w stanie wyrwać się ze studni grawitacyjnej. Ładne rzeczy. Kto wie, może Idirian czeka trudniejsze zadanie, niż przypuszczali? Wprawdzie byli urodzonymi wojownikami, dysponowali ogromnym doświadczeniem i godną podziwu odwagą, struktura ich społeczeństwa opierała się na fundamencie prowadzonych nieprzerwanie wojen, niemniej jednak Kultura, ten pozornie chaotyczny, anarchistyczny, hedonistyczny, dekadencki melanż ludzi i nieludzi, wchłaniający wciąż nowe społeczności, już od prawie czterech lat prowadził z nimi mniej lub bardziej wyrównaną walkę i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał się poddać albo choćby dążył do zawieszenia broni. Wszyscy oczekiwali gwałtownego, ale krótkiego starcia, z założenia służącego jedynie wyraźnemu określeniu stanowiska jednej ze stron, a tymczasem konflikt przeciągał się i wyraźnie przybierał na sile. Wbrew przewidywaniom mędrców, początkowe klęski i gigantyczne straty nie skłoniły Kultury do kapitulacji. Wręcz przeciwnie: co prawda jej siły znajdowały się w bezustannym odwrocie, przebiegał on jednak w coraz wolniejszym tempie, każda zaś uzyskana w ten sposób zwłoka była skrupulatnie wykorzystywana na przegrupowywanie, dozbrajanie i uzupełnianie stanu osobowego oddziałów. Zdaniem Horzy, wszystko to była robota Umysłów.
Nie wierzył, żeby zwykli obywatele Kultury naprawdę pragnęli wojny, i to bez względu na to, jak głosowali. Przecież mieli swoją komunistyczną utopię. Byli psuci i rozpieszczani, a ewangeliczny materializm Kontaktu zapewniał ich sumieniom akurat tyle kojącego balsamu, ile go potrzebowały. Czego jeszcze mogli chcieć? Wojna ponad wszelką wątpliwość została wywołana przez Umysły pragnące oczyścić galaktykę z cierpienia i niesprawiedliwości, i wprowadzić ją na nowe, proste tory. Głupcy z Kultury jeszcze się nie zorientowali, że pewnego dnia Umysły mogą dojść do wniosku, iż przyczyną wszelkiego zła są wyłącznie ludzie.
Horza obracał się powoli, wodził wzrokiem po upstrzonej niezliczonymi gwiazdami pustce i zastanawiał się, gdzie wśród tych tysięcy jasnych punkcików toczą się teraz mordercze walki, gdzie padają miliony ofiar, gdzie siły Kultury wciąż stawiają zaciekły opór, a gdzie okręty Idirian przedarły się przez linie obrony. Skafander posłusznie wykonywał polecenia żyroskopów, posykując cichutko, mrucząc i błyskając światełkami. Dawał Horzy poczucie pełnego bezpieczeństwa.
Tym bardziej zaskoczyło go gwałtowne szarpnięcie, w wyniku którego mało nie odgryzł sobie języka. Hełm wypełniło przenikliwe brzęczenie alarmu zderzeniowego, sekundę później zaś na jednym z mikroekranów pojawił się krwistoczerwony holograficzny obraz.
— Obiekt/przechwycenie/radar — powiedział skafander. — Zbliżanie.
3. Wir Czystego Powietrza
— Co takiego?! — ryknął Horza.
— Obiekt/przechwy…
— Zamknij się!
W pośpiechu naciskał klawisze na miniaturowym pulpicie, obracał się we wszystkie strony i wytężaj wzrok w poszukiwaniu zbliżającego się zagrożenia. Z pewnością istniał sposób wywołania szczegółowych danych na wewnętrznej powierzchni wizjera, pełniącej także funkcję głównego ekranu skafandra, ale Horza jeszcze nie zdążył poznać przeznaczenia wszystkich guzików i przycisków. Minęło sporo czasu, zanim uświadomił sobie, że najprawdopodobniej wystarczy wydać polecenie.
— Skafander! Daj na wizjer namiary źródła sygnału! W lewym górnym rogu wizjera natychmiast pojawiła się migająca czerwona plamka. Ustawił się w taki sposób, żeby mieć ją naprzeciwko oczu, po czym znowu sięgnął do pulpitu; skafander wypchnął w przestrzeń zbędne powietrze, nadając przy okazji sobie — i swemu pasażerowi — przyspieszenie około 1 g. Plamka na chwilę przygasła, wkrótce jednak zabłysła ponownie. Horza zaklął pod nosem.
— Obiekt/przechwytywanie…
— Wiem, wiem! — warknął.
Wydobył z ukrycia pistolet i sprawdził gotowość laserów, wyłączył natomiast gazowe mikrosilniczki. I tak nie udałoby mu się uciec. Ponownie znalazł się w stanie nieważkości. Mała czerwona plamka niezmordowanie migała na wizjerze, wskazania bocznych ekranów świadczyły zaś o tym, że źródło promieniowania zbliża się po łagodnej krzywej w przestrzeni rzeczywistej z prędkością równą około 0,01 prędkości światła. Radar działał w zakresie niższych częstotliwości i był dość słaby; ani Kultura, ani Idirianie nie korzystali już z tak archaicznego sprzętu. Horza polecił skafandrowi zdjąć obraz z wizjera, po czym włączył powiększenie i skierował wzrok w miejsce, gdzie po raz ostatni widział migającą plamkę. Kątem oka przez cały czas obserwował wskazania ekranu informującego o prędkości tajemniczego obiektu. Wciąż spadała. Czyżby ktoś zamierzał wziąć go na pokład?
W polu widzenia mignął mu jakiś rozmazany kształt. Był już bardzo blisko. Radar przestał działać. Horzy zaschło w gardle, ręce drżały mu w trochę za luźnych rękawicach skafandra. Nagle w wizjerze eksplodowała rozwleczona zamazana czerń, wyłączył więc powiększenie i podążył wzrokiem za pędzącym w śmiertelnej ciszy obiektem. Włączył punktowy radar, żeby określić odległość dzielącą go od intruza, ale chybił; smoliście czarny kształt przemknął bezgłośnie, zasłaniając na chwilę gwiazdy, a chwilę potem w próżni zapłonęły dwa bliźniacze złociste słońca; tajemniczy obiekt włączył silniki kierunkowe.