Выбрать главу

Definicja piąta. Aktualna.

„Jeśli nie jesteś w stanie wykonać Testu Sprawnościowego na więcej niż 70 punktów i podpisałeś, albo ktoś z twoich bliskich podpisał za ciebie zgodę na zabieg, przestałeś być człowiekiem. Można cię zabić.”

fragment ulotki propagandowej AsLive

Torba wypadła z ręki Tysona. Butelki whisky wytrzymały.

– Ach, co się… – zaczął Plam, lecz w tym momencie Tyson chwycił go za klapy kurtki.

– Gadaj! Gdzie Robert!

– Jaki Robert? O co chodzi – Plam się uśmiechnął. – A w ogóle, to się odpierdol.

– Gadaj!

Tyson uderzył. Potem pchnął Plama i otworzył nim drzwi. Plam nie złapał równowagi, poleciał na ziemię w tej samej chwili gdy pani Green zaczęła krzyczeć.

– Co pan robi?!

Zatrzasnął drzwi za sobą. Dopadł do podnoszącego się z ziemi Plama. Docisnął go do chodnika.

Mów, kurwa! – wbił łokieć w żołądek Plama.

– Dzisiaj… – Plam przestraszył się, nawet przestał się wyrywać – Rano. Przyjechali abortmani z Prinetown. I zabrali go. Jack ich wezwał.

– Na pewno z Prinetown?! – dłoń objęła twarz, palce zbliżały się do oczu.

– Tak! Przysięgam! Boli… Przysięgam!

Nie kopnął go nawet, szkoda było czasu. Poderwał się i popędził do domu.

„… Pamiętacie Państwo taki stary kawałek:

… U wylotu ula zobaczysz obrazek

Pająk w pajęczynie sobie pszczołę ćwiczy

I cóż to obchodzi pszczoły robotnice

Produkcja się liczy, jednostka jest niczym…

Tak właśnie wygląda społeczeństwo idealne. Społeczeństwo w pełni kontrolowane. Społeczeństwo statystyczne, podatne na manipulacje jak gaz idealny opisany trzema parametrami – ciśnieniem, temperaturą i objętością. Idealne społeczeństwo, to społeczeństwo zatomizowane do końca, kontrola nad nim jest pełna i ostateczna, jak w laboratorium.

Jest coś, co psuje tę harmonię. To rodzina. Matki dalej kochały swoje dzieci i dzieci wciąż szanowały swych rodziców. Atomy gazu łączyły się w cząsteczki. Trzeba było z tym skończyć. I skończono. Nieufność, niepewność, strach. Złamali najbardziej podstawowe uczucia między ludźmi – macierzyństwo, miłość dziecięcą. Po to była eutanazja. Po to właśnie…”

„Atomizacja zupełna”,

fragment broszury Rewolucyjnej Frakcji AE

Zatrzasnął za sobą drzwi, podbiegł do telefonu. Słuchawkę szarpnął tak gwałtownie, że aparat o mało co nie spadł z półki.

– Dom Eutanazyjny w Prinetown. Proszę czekać. Proszę czekać. Proszę… – cichy trzask – Azzad Kumane dyżurny Domu Eutanazyjnego, słucham? – głos był ciepły i grzeczny.

– Dzień dobry. Chciałbym się dowiedzieć o małego chłopczyka, podobno został dziś do was przywieziony?

– O chłopca? Pewnie o Roberta Sulivana?

– Tak, tak… czy on już…?

– Nie proszę pana. Robert Sulivan został odesłany do oddziału stanowego, do Giverin. Ambulans odjeżdża za godzinę.

– Dziękuję – trzasnął słuchawką.

Godzina. Z Merrywil do Prinetown było siedemdziesiąt kilometrów. Zdąży, zdąży na pewno. Ale nie ma na co czekać, zawsze coś może stać się po drodze…

Ze stojącej w drugim pokoju szafy, ściągnął prostopadłościenne, obite czarną skórą pudło. Było ciężkie. Musiało być ciężkie. Wyszedł z domu, otworzył drzwiczki samochodu i położył pudło w bagażniku. Siadł za kierownicą, sięgnął ręką do kieszeni. Kluczyków nie było, musiał zostawić w domu.

– Diabli… – teraz już nie pozwolił sobie na powolny krok. Przebiegł przez ogród, przez chwilę miotał się po pokoju zanim znalazł kluczyki. Kiedy znów zamykał drzwi mieszkania usłyszał, że ktoś otwiera furtkę. Zanim się odwrócił, furtka już się zatrzasnęła. Byli w komplecie. Jack, Plam i Pistol. Jeden obok drugiego powoli, bardzo powoli szli w stronę Tysona.

– Nie mam teraz czasu, chłopcy – kółka breloczka, którym spięte były klucze, nasunął na środkowy palec prawej ręki. Klucze ułożył tak, by szpicami wystawały spomiędzy palców zaciśniętej w pięść dłoni.

– A gdzie ci się tak spieszy, mordko? – Pistol wycelował w jego stronę. – Dzisiaj przebrałeś miarkę.

Zatrzymali się trzy kroki od Tysona. Wciąż w jednej linii.

– Dlaczego wysłałeś chłopca?

– Mogę ci powiedzieć – Jack pokiwał głową. – Tak, mogę ci powiedzieć… Wczoraj odczytali testament starego. Rzeczywiście ja byłem powiernikiem i miałem zostać opiekunem Roberta. Tylko że stary nie zostawił pieniędzy, nic, a nic. Jego szmalec to bujda. Nabraliśmy się wszyscy. A już najbardziej Robert. Nie stać mnie na jego utrzymywanie, to raz, dwa…

– Dobra – Tyson przypomniał sobie, że nie ma zbyt wiele czasu. – Przepuśćcie mnie.

– Ty, Plam – zdziwił się Midge Pistol – Zwariował! Jak Boga kocham, zwariował!

– Kochaj go dalej – warknął Tyson – I spieprzaj. Jack, po co zadajesz się z takim gnojem? Przecież to szczyl…

– Ty! – udało się, sprowokował Pistola. Midge skoczył do przodu zaciskając pięści. Tyson był gotów. Zmarkował cios lewą, prawą, uzbrojoną w klucze, uderzył w szczękę. Zabolało, ale Pistola stokroć bardziej. Krzyknął, próbował zetrzeć z twarzy krew. Nie zdążył. Tyson kopnął go w brzuch, uchylił się przed uderzeniem wchodzącego do walki Plama. Przyjął ciężar jego ciała na bark. Łokciem trafił w zęby. Coś strzeliło. Hogen próbował podejść od tyłu. Tyson gwałtownie cofnął się dwa kroki, zdążył przy tym zahaczyć pięścią Pistola. Midge zwalił się na ziemię, chciał od razu wstać, Tyson kopnął go w brzuch odbierając oddech. W tej chwili sam poczuł pierwsze uderzenie, potem drugie, aż odrzuciło go do tyłu. Krew na wargach. Hogen poszedł do przodu, sądząc zapewne, że Tyson zdolny jest już tylko do przyjmowania razów. Popełnił błąd.

Tyson zbił jego uderzenie, wszedł w zwarcie, chwycił Hogena za kark, pociągnął jego głowę w dół. Równocześnie nastawił kolano, Hogen osunął się na ziemię. Pistol wciąż nie mógł się z niej podnieść.

Został tylko Plam.

Plam wyciągnął nóż.

– Odłóż to!

Krok w stronę furtki. I tak już stracił dużo czasu. Plam zorientował się, przeciął mu drogę.

– Rzuć, kurwa!

Plam skoczył. Nie chciał zabić, tylko dźgnąć. A może… Tyson przywarł do ziemi, żądło przeszło nad prawym ramieniem, chwycił rękę Plama, przyciągnął go do siebie. Plam się szarpnął, nie wydostał jednak nadgarstka z uchwytu Tyson.

Zdołał pociągnąć nożem po jego barku. Głęboko.

Tyson krzyknął. Nie puścił, ścisnął mocniej. Kolano w brzuch, w jaja, w brzuch…

Biegiem do samochodu.

„… To, czy śmierć przeraża nas, to tylko i wyłącznie kwestia statystyki, probabilistycznego rachunku. Wielu ludzi podejmuje się działań ryzykownych, groźnych dla życia i akceptujemy to. Dzieje się tak dlatego, iż zakładamy, że człowiek ma w tej grze ze śmiercią jakieś szanse, że może jej uciec, a ona może go ominąć. To, czy przetrwa najemny żołnierz, spadochroniarz czy matador, w znacznej mierze zależy do niego samego. Od więźniów obozów koncentracyjnych nie zależało nic i nie mieli żadnych szans przetrwania. Śmierć musiała przyjść po każdego. Ale i oni nawet walczyć mogli o dni, tygodnie, miesiące o dzięki tej walce niektórzy doczekali wyzwolenia.

Dzieci w łonach matek nie mogą walczyć nawet o minuty, nie mają żadnych szans, ich życie i śmierć zależy tylko od decyzji osób trzecich. Dlatego też aborcja była w gruncie rzeczy najpotworniejszym sposobem eksterminacji, jaki człowiek stosował w stosunku do innego człowieka…”