Выбрать главу

– Nie można pozwolić na uwolnienie Beaffona. Potrzebna jest kampania, pieniądze i ludzie do pracy. Tacy jak pan.

– Ja jestem kryminalistą. Spędziłem cztery lata w pudle. Napad rabunkowy.

– My wiemy, o co chodziło. Przecież…

– Żadne przecież. Napad rabunkowy. Złodziej. Bandyta. Nigdzie się stąd nie ruszę. Tu mi dobrze.

– Panie Tyson, jest pan człowiekiem wrażliwym, dobrym. Zostało nas niewielu, trzeba walczyć…

– Wie pan co?! Trzeba, to zjeść, wypić i baby od czasu do czasu. Spędziłem cztery lata w pudle. Nie żałuje niczego, ale nic mi już się nie chce. Powiem panu coś, kiedy mnie tam trzymali, to ludzie mieli to gdzieś, powiem panu dokładnie, oni mieli to w dupie. Oglądali wideo i słuchali płyt. Jedli hamburgery i kopulowali w samochodach. Bo ich to wszystko nie obchodzi, bo ich to nie dotyczy. Jak któregoś zacznie dotyczyć, to jest już za późno. Powiem panu coś jeszcze. Ja już skończyłem swoją walkę. Mi to zwisa. Do widzenia panie Chrzestny.

– Że co? – Marlon nie zrozumiał. Milczał chwilę, nie wstając jednak z fotela. – Panie Tyson, nasza organizacja…

– Aha, mogę panu powiedzieć coś jeszcze, w sumie, co mi szkodzi. Porządni faceci nie chodzą po ulicach stadami. To samotnicy, wędrują po świecie pojedynczo. Jak się czasami spotka dwóch z nich, to pomagają sobie. Jak się ich skompletuje więcej, trzech, czterech, to razem mogą próbować coś zrobić, tak jak ja, Momorion i Łatka. Ale kiedy porządni faceci zaczynają płacić składki, dostają znaczki i legitymacje, to, zapewniam pana, ktoś robi na tym świetny interes.

– Więc?

– Powiedziałem już. Mi to wisi. Straciłem parę lat życia. Nie zmieniło to nikogo i niczego. Macie moje błogosławieństwo. Ale więcej nich nikt z was tu nie przychodzi, bo poszczuję psami.

– Rozumiem. Ale wie pan co? Chciałbym panu coś jeszcze powiedzieć. Rzeczywiście, utrzymujemy kontakty z wieloma politykami. Rzeczywiście, bywa, że przyjmujemy od różnych organizacji. I rzeczywiście, ktoś może robi na nas szmalec. W zeszłym roku, w utrzymywanych przez nas domach, żyło około czterech tysięcy osób z kategorią E. W zeszłym roku, dzięki naszym pikietom, opóźniono otwarcie trzystu abortpunktów. Szesnastu naszych ludzi zostało pobitych. Jeden z nich nigdy już nie będzie władał lewą ręką. Drugi resztę życia przechodzi z twarzą pociętą szramami. Trzeci przez siedem miesięcy gnił w szpitalu. Rzeczywiście, nie jesteśmy czyści do końca. Ale coś jednak robimy, panie Tyson. Coś…

Odwrócił się i ruszył do końca. Zatrzymał się w progu, znów spojrzał na Tysona.

– Powiedziałem, żegnam.

– Jasne. No cóż, szkoda, wielka szkoda.

– Pana mi szkoda, bo będzie pan musiał stąd wracać. Do widzenia.

– Do widzenia – powtórzył Marlon – Aha, panie Tyson, byłbym zapomniał. Pan przecież nie ma psów.

„… Przez trzy miesiące w abortpunkcie w Norfolk utrzymywano przy życiu sześć osób. Osoby miały być poddane zabiegowi eutanazji między 23 III 2084 a 17 IV tegoż roku.

Utrzymywane w stanie śpiączki przez ponad dziewięćdziesiąt dni, do momentu wykrycia afery przez działaczy AsLive’u, były żywymi fabrykami hormonów, krwi, szpiku kostnego, istoty czarnej (…).

– W ten sposób – powiedział jeden ze współpracowników doktora Beaffona – wykorzystanie ludzkich zasobów stanie się bardziej racjonalne (…)”.

fragment artykułu „Jutro proces”, „Newsweek” 23/2085

– Z czego ty właściwie żyjesz, Ger? – Sandra usiadła naprzeciw niego, podparła dłońmi.

– Czyżby cię to interesowało? – zmrużył oczy, uśmiechnął się lekko – Może masz jakieś plany, co?

– Żadnych – parsknęła i teraz ona zmrużyła oczy. Był pewien, że jej jest z tym znacznie bardziej do twarzy niż jemu.

– Szkoda – mruknął – moglibyśmy po planować razem. Tak na serio, to mam jeszcze trochę forsy, po rodzicach i dostałem spadek… Będę coś kombinował. Na razie o tym nie myślę.

– Też sobie wybrałeś miejsce na nie myślenie. Merrywil. Dziura jakich mało.

– Tu jest spokój. I cisza.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto w życiu pragnie jedynie spokoju.

– Pozory mylą.

Nie zrozumiała, spojrzała na niego zdziwiona. Z tym zdziwieniem wyglądała o wiele ładniej niż kiedy mrużyła oczy. A już wtedy była śliczna.

Tyson spojrzał na zegarek.

– Mały powinien już tu być.

– Koleżkę sobie znalazłeś.

– Dawno nie gadałem z przyjemniejszym facetem. – Wstał z fotela, wyjrzał przez okno baru.

Rynek był pusty, tylko dwóch wyrostków siedziało na ławce pod drzewami. Jednego z nich Tyson już widział, Swel, brat Plama. Drugiego nie znał. Po chwili pojawił się Robert. Szedł w stronę baru dosyć szybko i pewnie, tylko od czasu do czasu sprawdzał drogę swoją białą laską.

Gdy przechodził koło ławki, tamci dwaj wstali i zbliżyli się do niego. Tyson obserwował chłopców przez okno. Przez chwilę rozmawiali. A potem jeden z nich potrącił Roberta.

Tyson dopadł do drzwi.

Nie zauważyli go od razu. Swel drugi raz popchnął Roberta i krzyknął:

– Trup! Żywy trup!

W tej chwili zobaczył Tysona. Jeszcze raz trącił Roberta i rzucił się do ucieczki. Jego koleżka prysnął w przeciwną stronę. Tyson pognał za Swelem. Chwycił go za kurtkę o cisnął na ziemię.

– Posłuchaj, mały skurwielu! – Swel próbował wstać, więc Tyson kopnął go w bok. – Jeśli jeszcze raz coś takiego zrobisz, to skuję ci gębę. I rozbije ryj twojemu bratu. Uważaj skurwielu, bo nie powtórzę ci tego nigdy więcej. Rozumiesz skurwielu?! – postawił Swela na nogi. – Rozumiesz?!

W oczach chłopaka pojawiły się łzy. Tyson puścił go i odwrócił się do Roberta.

– Takiego! – krzyknął Swel i popędził przed siebie. Tyson złapał go bez trudu. Strzelił otwartą dłonią w czoło, aż ręka zabolała.

– I nigdy tak do mnie nie mów – poprawił z drugiej strony.

Wrócił do Roberta. Chłopiec stał po środku placu, zdezorientowany, nie wiedząc za bardzo, co się dzieje. Laska i torba, którą niósł, wypadły mu z ręki.

– Nic ci się nie stało Rob?

– Nie.

– Na pewno?

– Na pewno.

– To chodź, zjemy ciastka. Oni już cię więcej nie zaczepią.

Chwila milczenia.

– Ale wiesz co, Ger?

– No…

– Ja wiem, wiem, że oni mówili prawdę.

W drzwiach przepuścił Roberta, który pewnie poszedł do jednego ze stolików. Sandra patrzyła na Tysona z przerażeniem, w oczach miała łzy.

– Co ty zrobiłeś?!

– Ja?!

– Coś ty najlepszego zrobił?!

– O co chodzi?!

– Pobiłeś go! Pobiłeś mniejszego od siebie chłopaka, wiedziałeś, że jest słabszy i pobiłeś go!

– Gdyby był silniejszy, to on by mnie pobił – zrobił krok w jej stronę, ale cofnęła się natychmiast.

– Przestań!

– To ty przestań! Słyszałaś, co oni powiedzieli Robertowi?!

– Tak! Ale ty go normalnie pobiłeś, pobiłeś niepotrzebnie. Mówili mi, tak, mówili, a ja nie wierzyłam…

– Co?!

– Że siedziałeś, że siedziałeś za pobicie kogoś, czy za napad. Śmiałam się, Gerard i napad, nie to niemożliwe. Zobaczyłam się dzisiaj. Prawdziwego.

– Pleciesz bzdury dziewczyno! To nie o to chodzi. Tak, siedziałem, ale opowiem ci, wszystko ci opowiem. Posłuchaj mnie – znów ruszył w jej stronę.

– Nie! – jej głos przeszedł w płacz. – Idź stąd! Idź stąd natychmiast!

Nie odpowiedział. Podszedł do Roberta. Chłopiec siedział pochylony nad stołem, z zagryzionymi wargami, opuszczoną głową.

– Chodź, Rob – powiedział spokojnie Tyson. – Nie zjemy dzisiaj ciastka.