Robert wstał posłusznie, poszukał ręki Tysona. Chwycił mocno, palcami wbijając się w ramię mężczyzny. Tyson pogładził go po głowie, podniósł na ręce.
Wychodząc nawet na nią nie spojrzał.
Drzwi zatrzasnęły się. Tyson westchnął. Ciężko. Bardzo ciężko.
– Smutno ci? – spytał Robert.
– No.
– Wiesz co, ja mam dobry słuch, muszę mieć dobry słuch. I słyszałem wszystko. Pokrzyczy, popłacze, ale i tak cię lubi. To było w jej głosie.
– Powiem ci, Rob – Postawił chłopca na ziemi. – Chyba lubię cię coraz bardziej.
„Samuel Tyland, ur. 17 VIII 2026 w Norfolk, od 2046 członek Partii Postępu, od 2051 deputowany do Parlamentu, od 2055 do Senatu, przewodniczący Komisji Medycznej, od 2063 naczelnik Departamentu Zdrowia (…)
Samuel Tyland i jego partia byli głównymi propagatorami idei eutanazji. I to właśnie wtedy, gdy Partia Postępu objęła rządy w koalicji z Kongresem Pracy, udało się Tylandowi przeforsować Pierwszą Ustawę Eutanazyjną, zwaną też Pierwszą ustawę Tylanda. Koalicja tych dwóch partii utrzymywała się przy władzy przez dwanaście lat i w tym czasie zatwierdzono Drugą Ustawę Tylanda. W roku 2079 do sojuszu dołączyła Partia Demokratyczna, powstała Wielka Koalicja, w tymże roku przeforsowano Trzecią Ustawę…”
„Kto, gdzie, kiedy? – poradnik encyklopedyczny”
RTC, Paryż, 2081
Następnego dnia powędrował do niej z kwiatami.
Ale kiedy wszedł do baru i kiedy Sandra go zobaczyła, nie było w tym spojrzeniu niczego prócz niechęci. Wiedział, że kobiety potrafią grać, ale nie przypuszczał, że potrafią to robić aż tak dobrze.
Zbliżając się do niej, zrozumiał w jednej chwili, że Sandra nie gra. Cofnięcie dłoni, krok do tyłu, zaciśnięcie warg.
– Sandro…
– Ger – przerwała mu – Chcę wiedzieć tylko jedno…
– Tak?
– Czy to prawda?! – podetknęła mu pod nos kartkę, wydruk komputerowy.
– Skąd to masz? Sandra…
– Czy to jest prawda?! Tak, albo nie!
– Zrozum…
– Ger!
– Tak. To jest prawda.
– Więc wynoś się stąd! Wynoś, zabierz te kwiaty! Ty… Brzydzę się tobą! Trzech was było! Trzech! Zamęczyliście go dla pieniędzy! Trzech.
– Sandra!
– Wyjdź stąd! Ty tchórzu!
Kwiaty zostały na stole.
Drzwi trzasnęły, mało nie pękła w nich szyba.
Kopnięty kamień przeleciał cały plac.
Pusto.
„…W pewnym momencie stało się jasne, że gatunek skazany jest na degenerację biologiczną. Nie chodzi o jakieś świadome sformułowanie tej myśli. Chodzi o biologiczno-społeczne zjawisko, analogicznie choćby do marszu lemingów. Ogólnogatunkowa potrzeba, nieuświadomiona, atawistyczna, wypływająca z nie poznanych wciąż mechanizmów rządzących, powstawaniem, znikaniem i ewolucją gatunków (…).”
David Hope „Przetrwanie gatunków a eutanazja”
Zeszyty medyczne, rok 2080, tom II
Podniósł słuchawkę.
Tak, musiał to zrobić, musiał do niej zadzwonić, porozmawiać, musiał…
Stara, na czarno ubrana kobieta. Przyszła na rozprawę wezwana jako świadek. Odpowiedziała na wszystkie pytania, nie na wszystkie odpowiedziała do końca. Nic nie mówiła o ich długich, nocnych rozmowach, o słowach, które wtedy padały, o ich nienawiściach i miłościach. Mówiła zwięźle i sucho.
Musiał do niej zadzwonić, musiała go zrozumieć.
Potem przez cztery lata przysyłała paczki. Cztery lata. Ani jednego listu.
Stara kobieta w czarnej sukni.
Matka Łatki.
Raz przyszła na widzenie, tydzień po rozprawie.
Powiedziała trzy słowa.
– Zdradziłeś ich, Gerard.
Odeszła.
Potem, przez cztery lata przysyłała paczki, choć przecież miał dość pieniędzy, choć wszystko mógł sam sobie kupić w kantynie. Kiedy wyszedł, próbował się do niej dodzwonić. Trzy razy nie zastał jej w domu, prosił o kontakt. Nie odezwała się.
„Zdradziłeś ich, Gerard”.
Tak.
Zdradziłeś ich i siebie.
Nie chciała z nim rozmawiać, choć kiedyś tak bardzo go lubiła. Teraz nie chciała go widzieć.
„Zdradziłeś ich, Gerard”.
Przestał dzwonić. Przestał myśleć.
Ale dziś… Dziś to znowu stało się ważne. W głosie Sandry był strach i obrzydzenie. Był bandytą, pokaleczył człowieka dla pieniędzy…
„Zdradziłeś ich, Gerard”.
Tak bardzo potrzebował słów.
Odłożył słuchawkę.
Sięgnął po butelkę.
„Humanitaryzm! Zawsze i wszędzie! Ale rozumiany nie tak jak przed laty. Nie jako zgoda na życie bez godności, bez radości, bez celu! My nie mamy prawa zmuszać do życia tych, którzy tego życia nie chcą. Nie możemy tworzyć dla nich więzienia na szpitalnych łóżkach, inwalidzkich wózkach, pod tlenowych namiotami, oplecionego kratami przewodów, strzeżonego policjantami elektronicznej aparatury. Nie!
Pozwólmy odejść tym, którzy tego pragną…”
Z przemówienia Samuela Tylanda,
X Kongres PP, Londyn 2065
Butelka była już prawie pusta.
„Zbudowany z ran”. Telepało się po głowie, Boże jak to się telepało. Te słowa, cudze nie własne, właśnie ze słów, zawsze cudzych, nie własnych poskładany był jego świat, ze słów, myśli i gestów, które ktoś kiedyś powiedział, wymyślił, zrobił. On tylko je, składał, to od tego faceta, to od tamtego, wszystko razem, do kupy, zmieszane w jeden koktajl, w jedno życie, w jednego człowieka. Ale przecież, tak sobie często powtarzał, ułożyć bukiety z kwiatów to też sztuka. Tak żeby ich kolory i kształty, liście i wstążki tworzyły układ piękny dla oka. To też sztuka.
Wierzył kiedyś, że stworzył dobry układ.
A potem wyparł się chłopców.
Dwa razy ich zgubił. Dwa.
Najpierw nie przyjechał na czas. To nie była jego wina, że chłopiec wyskoczył na jezdnię. Nie, nie jego. Ale to on nie podstawił samochodu.
Zabrakło Łatki. Jego śmiechu, śmiechu przy każdej okazji, jego gadania, wiecznego, ciągłego gadania. Smutku i tęsknoty za dziewczynami, które odchodziły, wierszy, które pisał, jego zaciętości. „Nie przebaczaj. Zaprawdę nie w twojej mocy jest przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie…” Łatka kochał ten wiersz. Pokochał go i Tyson.
Zabrakło Momoriona. Momorion się nie wahał, on nienawidził nienawiścią czystą i bezinteresowną. Nienawiścią okrutną. W przeciwieństwie do Łatki nie lubił świata. I świat nie lubił jego.
Dwadzieścia lat temu, w Instytucie Retmondzkim, sto kilkadziesiąt ludzkich zarodków poddano eksperymentowi genetycznemu. Dwadzieścia z nich zabito w dwa tygodnie później, następne dwadzieścia po czterech miesiącach, wiele umarło w inkubatorach. Pozwolono się urodzić szesnaściorgu dzieciom. Jedenaścioro z nich zmarło w ciągu dwóch miesięcy. Dwoje zabito na mocy Drugiej Ustawy Tylanda. Troje przeżyło. Jednym z tej trójki był Momorion. Gdy eksperymentatorzy przestali go potrzebować, przyznano mu sporą rentę i pozwolono żyć normalnie. Żyć.
Skórę na twarzy miał zawsze napiętą, zawsze białą. Palce ze zniekształconymi paznokciami dziwnie krótkie. Bezwłose ciało. Wypchnięta do przodu klatka piersiowa.
Kiedy założył perukę i luźny sweter wyglądał prawie jak normalny chłopak.
Tyson poznał go w liceum. Zaprzyjaźnili się. W rok później dołączył do nich Łatka. Potem dorośli.
Momorion był pełen nienawiści. Łatka przerażony wobec tego, co działo się wokół. Tyson łączył w sobie te dwa uczucia, być może po porostu pożyczył je sobie od chłopców, tak jak wiele innych rzeczy. Wszyscy trzej pragnęli sprawiedliwości. Wszyscy trzej rozumieli, że nikt jej nie wymierzy. Że oni muszą to zrobić. Pracowali na zimno.