A mnie tak strasznie boli ręka, wiesz, taki ból, który ani paraliżuje, ani mrozi, ale nie pozwala o sobie zapomnieć, jest i drąży.
I inny ból…
Ciebie też chcieli zabić, Rob.
Ale wiesz Rob, ty będziesz żył, ty musisz żyć. Dziękuję ci, że mnie wysłuchałeś Robert”.
Oddech małego był niezmącony.
„… W 1933 roku dokonano pierwszego oficjalnego zabiegu tzw. aborcji monomedycznej. Kobiecie w ciąży, chorej na cukrzycę usunięto płód i przeszczepiono jej komórki trzustki embrionu…”
Fred Goon „Początek”, Rabbitbooks, 2080
Teraz wszystko wydawało się proste i łatwe, teraz, gdy było po wszystkim, gdy miał już Roberta przy sobie, mógł odpocząć. Poddawał się senności powoli, opierał się jej, choć wiedział, że musi tę walkę przegrać.
Teraz miał do zrobienia tylko jedną rzecz, musiał pojechać do ratusza w Giverin i złożyć podanie o adopcję małego. Prawo zezwalało na to, by osoby prywatne czy też organizacje zajmowały się skazanymi na śmierć dziećmi. Tyson zdawał sobie sprawę, że to relikt, pozostałość, która ulegnie w walce z postępem.
Zaparkował przy samym gmachu ratusza. Przykrył Roberta kocem, wysiadł z samochodu i wszedł do środka budynku.
Przez zakrwawione plecy przerzucił kurtkę. Chyba nie było niczego widać, bo ludzie, których mijał zachowywali się normalnie.
Znalazł wolną kabinę. Usiadł w fotelu, wsunął do czytnika swoją kartę i odwrócił się w stronę podajnika. Nie miał dużego wyboru. Kawa, herbata, cola, papierosy. Znalazł jednak coś, co mogło mu się przydać – proszki uspakajające. Jeśli łyknie się tego więcej, działają przeciwbólowo. Byle nie za dużo…
Puszka z colą wyskoczyła wprost w dłoń, pudełko pomarańczowych drażetek do małego koszyczka przy wylocie podajnika. Wysypał na rękę pięć tabletek, połknął proszki, popił. Odstawił puszkę i pochylił się nad klawiaturą. Nie wiedział dokładnie, jakiej biblioteki szukać, wrzucił więc kilka słów kluczowych. Adopcja, eutanazja, sierota.
Po kilkunastu sekundach na ekranie zaczęły pojawiać się pierwsze informacje.
Kolejne dwie puszki coli i pięć proszków zajęło mu dotarcie do właściwego miejsca w pamięci komputera miejskiego.
Następne dwie praca nad tym, by na ekranie ujrzeć napis:
„Proszę podać imię i nazwisko osoby, którą chce pan adoptować”
Wstukał.
„Czy karta, którą umieścił pan w czytniku jest pańską kartą”
„Tak”
Chwila oczekiwania. Nagle ekran zgasł, po paru sekundach stał się ciemnoniebieski. Litery żółte.
„Z przykrością musimy poinformować pana, że pański wniosek musi zostać odrzucony.
Zgodnie z punktem 3.§4 Ustawy Stanowej z dnia 6 VI 2011 roku, w Stanie Giverin osoby karane za przestępstwa kryminalne wymienione w punkcie 6.§67 Kodeksu Cywilnego, nie mogą samodzielnie dokonywać aktu adopcji.
Odwołanie od niniejszej decyzji składać można w Sądzie Stanowym, codziennie, w godzinach 6.00 – 22.00.”
„… Powiedzmy sobie szczerze. Eutanazja to nie tylko akt osobniczej łaski. To także działalność społeczna. Wydaje się więc oczywiste, że społeczeństwo osiągać z niej musi konkretne korzyści. Ograniczenia III Ustawy są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.
To Ciemnogród dąży do skazania doktora Beaffona…”
„Sundays News” 23 XI 2086
Boże, jak długo to jeszcze będzie trwało, ile czasu?!
Nie sprawdził tego! Idiota, wcześniej nie sprawdził szczegółów!
Ale kiedy, kiedy? Zaskoczyli go, tak, nie był niczemu winien, znów nie był niczemu winien, a jednak znowu spieprzył wszystko.
Boże, to nie może się tak skończyć. Nie skończy się! Przysięgam! Boże, wiem co mam robić!
„… W pewnym momencie powiedziano: Mnóżcie się! Kopulujcie i płódźcie. To nic, że trzy czwarte z was jest obciążonych genetycznie. Kopulujcie! Może wam się uda, może dziecko urodzi się zdrowe, weźmiecie je. A jak się nie uda, to pozwolimy wam zabić kalekę. Więc nie zastanawiajcie się, róbcie dzieci na trzeźwo i na haju, w namiotach i łóżkach, parami i czwórkami. Waszej potrzebie posiadania potomka stanie się zadość. Któreś na pewno urodzi się zdrowe…”
z przemówienia Dextera McFlynna,
III Kongres AsLive
Nie wszystko jeszcze było stracone. Dopóki Robert pozostawał pod jego opieką, mógł go bronić, mógł uciekać i szukać szans.
Procedura związana z zabiegiem była dość prosta. Kiedy do abortpunktu docierało zgłoszenie, sanitariusze mieli obowiązek przybycia do pacjenta w ciągu dziesięciu godzin. Przewozili go do najbliższego abortpunktu i tam usypiali. Najpóźniej w dwunastej godzinie po odebraniu wezwania, abortpunkt musiał skontaktować się z opiekunem pacjenta, by uzyskać potwierdzenie zgody na zabieg.
Zabieg powinien odbyć się w ciągu pół godziny po uzyskaniu potwierdzenia. Przestępstwo Beaffona polegało właśnie na przedłużeniu czasu po potwierdzeniu.
Jeśli abortpunkt nie uzyskał zgody, zobowiązany był pięciokrotnie, co dwie godziny kontaktować się z opiekunem. Po pięciu nieudanych próbach, pacjenta odwożono do domu.
Plan Tysona był prosty.
Skoro on sam nie może adoptować chłopca, musi wynająć do tego osobę trzecią. Pieniędzy powinno mu wystarczyć. W ostateczności poprosi o pomoc AsLive. Tak, zacznie z nimi współpracować w zamian za przygarnięcie Roberta. A jeśli nie AsLive, to Kościół. Tyson był pewien, że ktoś się znajdzie.
Ten plan miał dwa felery.
Pierwsze to czas. Żeby skontaktować się z kimkolwiek, żeby ten ktoś mógł podjąć jakieś decyzje, potrzeba czasu. Minut, godzin, dni. A przecież wkrótce, jeśli już to się nie stało, abortmani z furgonu skontaktują się z policją i rozpocznie się pościg. I prędzej czy później złapią i Tysona, i Roberta. I nim Tyson zdąży cokolwiek zrobić, mały znajdzie się już na sekcyjnym stole. Żeby tego uniknąć, Tyson musiał uzyskać odroczenie zabiegu. Tylko jedna osoba mogła o tym zadecydować.
I to właśnie ten drugi, stokroć gorszy od pierwszego, feler. Tą jedyną osobą był prawny opiekun Roberta. Jack Hogen.
„… Potrafimy z 95-procentowym prawdopodobieństwem powiedzieć, czy dany obywatel może mieć zdrowe dzieci (…).
Sytuacja w dużych ośrodkach miejskich i przemysłowych jest tragiczna (…)”
fragment wywiadu udzielonego Stacji TV 8
przez Pierre Ackermana,
dyrektora Instytutu Badań Genetycznych w Lyonie
Samochód mknął do Merrywil, Robert spał na tylnym siedzeniu, Tyson łykał pastylkę za pastylką. Proszki znieczulające kupił w automacie aptecznym przy wyjeździe z Giverin.
Wszystko zależało od tego, czy Jack Hogen jest w Merrywil. I od tego, czy policjanci już rozpoczęli polowanie.
Polowali.
Na skraju szosy stał motocykl. Dwóch umundurowanych obserwowało drogę. Tylko dwóch, Tyson nie zrobił nic strasznego, nie był aż tak groźny, by blokować autostrady. Po prostu na wyjazdach z Prinetown ustawiono parę patroli więcej.
Policjanci zobaczyli go, jeden cofnął się do motocykla, drugi wyszedł na drogę, zaczął machać ręką.
Tyson zwolnił do pięćdziesięciu, do czterdziestu, samochód zjeżdżał na pobocze. Gdy był o dwadzieścia metrów od policjantów, Tyson wdusił pedał gazu.
Gliniarz uskoczył w ostatniej chwili.
Buick końcem zderzaka uderzył w motocykl, maszyna przewróciła się, tylne koło przetoczyło się po niej, aż rzuciło wozem.
Sto mil na godzinę.
„… To, że pojawił się Tyland i Partia Postępu, nie miało znaczenia. Nadszedł właściwy czas, przyszliby inni Tylandowie i inne Partie Postępu. Po to, by powstrzymać zanikanie prężności biologicznej Homo Sapiens, powstrzymać jego regres. Dlatego nie ma winnych, czy odpowiedzialnych, nie ma twórców postępu. Są tylko realizatorzy biologicznego zjawiska…”
David Hope
„Przetrwanie gatunku a eutanazja”
Zeszyty Medyczne, rok 2080, tom II
Brama przed domem Hogena był otwarta, Tyson wjechał na podwórko. Żółta toyota stała pod wiatą, więc Jack był chyba w domu. Tyson pochylił się nad Robertem, odgarnął mu włosy z czoła, pogładził po głowie.
– Trzymaj się Rob – Tyson zamknął drzwi samochodu i ruszył w stronę willi. Pchnął uchylne drzwi i wszedł do środka.
– Jack?!
Nikt nie odpowiedział.
– Jack?!
– Czego?!
Hogen siedział w fotelu, rozparty, z nogą przewieszoną przez poręcz, rękami podłożonymi pod głowę.
– Spierdalaj – nie miał dwóch zębów. Musiał je zgubić rano. Zgubił je przy pomocy kolana Tysona. Ale nie to pierwsze rzucało się w oczy. Twarz Hogena.
Blada, bardzo blada, tylko wokół warg czerwona smuga. I oczy, szeroko otwarte, błyszczące, jakby załzawione, o powiększonych nienaturalnie źrenicach. Musiał nałykać się termidolu albo trajnu. W tym stanie mógł być groźny.
– Spierdalaj – powtórzył Hogen.
– Mam interes.
– Interes?
– Możesz zarobić pieniądze.