Выбрать главу

– Ger!

Samochód wjechał na chodnik, bokiem zahaczając o automat parkingowy. Ktoś podbiegł do chlipiącego dziecka, ściągnął je z ulicy. Tyson już wycofywał. Wypadł zza zakrętu. I wtedy ich zobaczył.

Pędzili w jego stronę.

Łatka z przodu.

Momorion pięć metrów za nim.

A za nimi, kryjąc się za stojącymi po obu stronach ulicy samochodami, biegło kilku mężczyzn z karabinami w rękach. Policjanci albo ochroniarze. Też już dostrzegli samochód Tysona, zrozumieli po kogo jedzie.

To nie musiał być pościg. To mogła być walka.

Ale Łatka nie strzelał. Tak, miał w ręku karabin, mógł zatrzymać się odwrócić, pociągnąć serią po samochodach, po ludziach, którzy go ścigali. Może wtedy zdołałby dopaść samochodu.

Biegł.

Biegł pochylony, długimi krokami, z szeroko otwartymi ustami, oczami wbitymi w jeden punkt. Wreszcie cisnął precz karabin. Broń uderzyła o chodnik, odbiła się od niego, na moment zamarła lufą do góry, wreszcie opadła na beton i znieruchomiała.

I wtedy tamci przestali kryć się za samochodami. Czterech.

Łatka był już blisko, zrozumieli, że im umknie. Zatrzymali się, trzech przyklękło. Wymierzyli.

Dostał w plecy. Równocześnie chyba dwie kule. Rzuciło nim od przodu, pochylił się, trzeci pocisk trafił go w nogę, Łatka zrobił jeszcze krok, drugi. Kolana ugięły się pod nim.

Głowa uderzyła o asfalt.

Momorion uciekł dalej. Może gdyby się zatrzymał… Ale jemu strach kazał uciekać. Dostał w plecy, gdy był o trzy kroki od samochodu.

Tyson poderwał się z łóżka. Koszmar, półsen półjawa, był tak bliski, tak realny. Widział ich dokładnie tak samo jak wtedy.

Gdyby jechał uważnie… Zdążyliby, zdążyli. Pewnie, że policja by ich złapała. Jasne. Ale chłopcy żyliby do dzisiaj, tak jak on wyszliby z pudła.

Nie, nie. Gniliby tam dalej. Oni nie potrafili zrezygnować. Boże, to się stało potem, to też jego, tylko jego, wina.

„Zdradziłeś ich!”

Boże, dlaczego?

Znów zamknął oczy. Przypomniał sobie, co było potem. Facetów, których nie obchodziło nic, prócz tego, jak na nim zrobić pieniądze.

„Może pan napisze książkę, panie Tyson, albo scenariusz do filmu, albo wspomnienia dla mojej gazety? No, panie Tyson?”

Wszyscy znikli, gdy przedstawił przed sądem ostateczną, ustaloną z adwokatem wersję zeznań.

A reszcie ludzi wisiało, co się z nim stanie. I to, co stało się z chłopcami. Ludzie mieli ciekawsze sprawy. W telewizji zaczął się nowy serial. Podrożało masło. Minęła moda na spodnie z grentu. To byli ci sami ludzie…

Nie, Tyson nie miał już im nic do dodania.

„…Ten proces jest kolejną próbą. Ta sprawa, to łamanie kolejnych granic, granic, których nie wolno nam przekroczyć. Tak jak drzwi, gdy naciśnie się klamkę, mogą się już tylko otwierać, coraz szerzej i szerzej. I nie sposób tego powstrzymać, chyba żeby te drzwi zatrzasnąć na nowo.

To, czego dopuścił się profesor Beaffon, sprawia, że człowiek czuć się może jedynie biologiczną maszyną, żywą składnicą części potrzebnych komuś, kogo stać na ich kupienie. Odsłania też prawdziwy cel Ustaw Eutanazyjnych, polityki Tylanda i sfer interesu za nim stojących. Nie humanitaryzm, nie wielkie cele, ale pieniądz! Pieniądz!

z przemówienia Pierre Marlona,

III Kongres AsLive’u, Nowy Jork

Robert zjawił się punktualnie, tak jak się umówili. Pod pachą taszczył jakiś pakunek, w ręku trzymał małe, plastikowe pudełko.

– A cóż to takiego?

– Rosówy.

– Co?

– Robale, mieliśmy iść na ryby.

– Skąd je wziąłeś?

– Pan Mistoks ze sklepu ogrodniczego mi je dał.

– A Hog?

Robert zawahał się.

– On nie wie, gdzie jestem – urwał na moment – ale ty mnie nie zaprowadzisz z powrotem?

– Pewnie, że nie – Tyson pogładził ręką główkę chłopca. – To co, idziemy nad rzekę?

– Wiesz, co – Robert postawił pudełko z robakami na ziemi – wiesz, mi wcale nie chce łowić ryb.

– Chciałeś przecież – Tyson pokręcił głową.

– Ale ja to sobie przemyślałem – mały odzyskał wątek. – Taka ryba, jak się ją wyjmie z wody, to umiera, prawda? No a niby z jakiego powodu mają one umierać. Bynajmniej…

– Bynajmniej – powtórzył Tyson – Ale wiesz, to jest przyjemne.

– Umieranie?

– Nie, no, siedzenie z wędką…

– Ryba sądzi pewnie o tym coś zupełnie innego.

– Aleś ty dziś się dociekliwy zrobił.

– Bo ja chciałem z tobą poważnie porozmawiać.

– Co, zakochałeś się?

– Poważnie – chłopiec powoli powtórzył słowo.

– Ach tak, a o czym?

– Bo, wiesz, dziadek nie chciał mi nic powiedzieć, a wujek Hog prawie w ogóle ze mną nie rozmawia. Chcę, żebyś mi powiedział wszystko. O eutanazji.

– Wiesz, co, wejdźmy do domu. Jest ciepło, ale wiatr czasem pociąga.

Tyson chwycił chłopca, wniósł go do living-roomu, posadził w fotelu.

– Poczekaj, zrobię herbaty. A może napijesz się coli?

– Nie, ale jakbyś miał coś słodkiego…

– Będziesz gruby.

– Ty już jesteś, Ger…

– Już zaczynam.

Nie pamiętał wszystkich dat, wszystkich nazwisk i faktów, które kiedyś znał. Ale coś pozostało i to coś wystarczyło. 28 czerwca 1980 roku, w szpitalu miejskim w Derby pozwolono umrzeć nowo narodzonemu dziecku. John Preson cierpiał na zespół Downa; mongolizm jest potworną chorobą, rodzice nie chcieli takiego dziecka. Lekarz przestał troszczyć się o chłopca, podawał mu tylko wodę i narkotyk. Chłopiec zmarł 1 lipca o godz. 5.10. Proces odbył się w listopadzie następnego roku. Wydano wyrok uniewinniający. Furtka została otwarta. Wszystko było już kwestią czasu.

Prasa donosiła o wciąż nowych podobnych wypadkach. Coraz częściej. Częściej. Towarzystwa Dobrej Śmierci, organizacje rodziców dzieci upośledzonych, stowarzyszenia feministyczne, głosiciele postępu i nowej moralności. Już wtedy zabicie kalekiego noworodka praktycznie rzecz biorąc nie pociągało za sobą żadnych konsekwencji. Ludzie, którzy pomagali popełnić samobójstwo starcom i nieuleczalnie chorym, wychodzili z więzienia za kaucją.

A potem zjawił się senator Tyland. On i pieniądze ludzi, którzy za nim stali, doprowadziły do przeforsowania ustawy nazwanej później Pierwszą Ustawą Eutanazyjną, albo Pierwszą Ustawą Tylanda.

Oczywiście sam Tyland nie mógł zrobić wszystkiego, Grunt przygotowano osiem lat wcześniej. W roku 2054 zatwierdzono Ustawę Genetyczną. Uporządkowała ona cały prawny bałagan związany z genetycznymi zabawami lekarzy. Sztuczne zapłodnienie, zamrożone zarodki, sperma nieboszczyków, zastępcze matki, komplikacje spadkowe, dynastyczne, familijne. Wszystko to rozwiązano dość prosto.

Nie narodzone dziecko otrzymało status rzeczy. Miało tyle samo praw co i telewizor, było tylko i wyłącznie własnością swoich rodziców, lub ich spadkobierców. Mogło być przedmiotem handlu i wymiany.

Pierwsza Ustawa Tylanda wykorzystywała uchwały Ustawy Genetycznej. Od tej pory rodzice mieli prawo zadecydować o zabiciu swego dziecka, jeśli nie było ono zdolne do normalnego życia. Od tej pory wyspecjalizowane placówki miały prawo zabić tych nieuleczalnie chorych ludzi, którzy podpisali odpowiedni papierek.

Przy każdym szpitalu pojawił się nowy oddział. Tyladmani, tak powszechnie nazywano pracowników Służby Eutanazyjnej. W niektórych krajach mówiono na nich, niezbyt słusznie, abortmani. Ich znakiem był czerwony krzyż z czarną obwódką.

Po wprowadzeniu Drugiej Ustawy Tylanda abortmani przestali być jedną ze służb medycznych. Podlegali co prawda Departamentowi Zdrowia, ale jako niezależna instytucja. Druga Ustawa poszerzała znacznie zakres stosowania eutanazji.

W 2084 roku zatwierdzono ostatnią z Ustaw Tylanda. Podlegało jej każde dziecko do piętnastego roku życia i każdy dorosły obywatel, który przekroczył sześćdziesiątkę, nie osiągający stopnia sprawności trzy, według testu Pussl’a. Niewidomy Robert miał szósty stopień sprawności. Jego życie tak jak i życie wszystkich innych ludzi podpadających pod ustawę, zależało tylko i wyłącznie od dobrej woli jego prawnych opiekunów.

– To wszystko, Rob.

– To nie jest wszystko, Ger.

– A co jeszcze, mały mądralo?

– Sam powiedziałeś, drzwi zostały uchylone.

– No.

– Więc zawsze można je otworzyć jeszcze szerzej.

– Ale kiedyś muszą uderzyć w ścianę, Rob.

– Słuchałem kiedyś w radiu taką powieść, o Niemcach. Tej ściany nie ma, Ger. Daj mi jeszcze cukierka.

Tyson poderwał się z fotela, podszedł do szafki.

– Cytrynowy, malinowy…?

– A który jest ładniejszy?

– Smaczniejszy chciałeś spytać.

– Nie ma różnicy. O dziadku mówią podobno, że miał dużo pieniędzy.

– Wiem.

– No właśnie… Ja kiedyś podsłuchałem, to nieładnie, ale nie mogłem usnąć, więc zszedłem po schodach do dziadka, a dziadek siedział w fotelu, obok wujka Maksymiliana…

– Kto to jest?

– Ja go nie znam, ale dziadek tak na niego kiedyś powiedział, to jest ten, no, adwokat dziadka i dziadek z nim rozmawiał komu mnie oddać.

– To bardzo nieładnie podsłuchiwać.