– Wiem, ale ja wcale nie podsłuchiwałem, samo mi się słyszało. Ja nie zrozumiałem wszystkiego, ale dziadek mówił, że będą kłopoty.
– Twój dzidek nie lubił wujka Hogena?
– Chyba nie. Ale wiesz, to jest mój jedyny wujek, taki prawdziwy. To znaczy mam jeszcze dwóch wujków, ale oni mieszkają strasznie daleko i mają dużo dzieci i oni przysłali kartki na Boże Narodzenie, ale ich nie znałem w ogóle. A wujek Hogen ma zostać moim tatą i się mną opiekować i wszystkimi pieniędzmi dziadka.
– Wiem. To właśnie ten Maksymilian ma być wykonawcą testamentu.
– Aha…A wujek Hogen nie jest najlepszy, trochę mnie chyba nie lubi. No ale coś czuję, że się będę musiał do niego przyzwyczaić.
„Kościół katolicki liczy sobie obecnie w świecie około dwudziestu milionów wyznawców. Stan ten utrzymuje się już od trzech dziesięcioleci, choć ostatnio zauważyć można nawet pewną tendencję wzrostową. (…)
Nadszedł czas, gdy Watykan musiał wybrać i po raz pierwszy w swej historii wybrał nie to, co zapewniłoby mu większą popularność. Wybrał niezmienność ideową, pozostał jednym z niewielu już bastionów dawnej moralności. W dalszym ciągu sprzeciwia się medycynie genetycznej i eutanazji, tak jak od czasu wynalezienia preparatów pełnej antykoncepcji przeciwstawiał się przerywaniu ciąży. (…)
Biorąc pod uwagę przemiany, jakie zaszły na świecie, przemiany tak bardzo przewartościowujące etykę i moralność społeczeństw, wydaje się oczywiste, że Kościół musiał przegrać. Musiał przegrać, albo wyznawców, albo samego siebie…”
Tanita Lee „Rozważania o duchu”
PH-House 2075
Czwartek był niewątpliwie najsympatyczniejszym dniem od przyjazdu do Merrwil.
W czwartek pojechał z Sandrą do Prinetown. Co więcej, nie musiał jej wcale namawiać, zgodziła się z wielką ochotą.
Potem dopiero okazało się, że miała zamówioną wizytę u fryzjera, a jej samochód się popsuł. Więc kiedy ona siedziała u tego fryzjera, Tyson zdążył obejść centrum miasta, a centrum to jest nieliche, potem zdążył obejść drugi raz to centrum, a potem usiadł w małej kafejce, wypił kawę, zjadł dwa ciastka, obejrzał pół jakiegoś debilnego filmu i kiedy ruszał do kolejnego obchodu centrum, Sandra wyszła od fryzjera.
Oczekiwała, że będzie się zachwycał.
– Tak… – dwa razy przestąpił z nogi na nogę, podniósł wzrok w niebo, potem, jakby mimochodem, znów spojrzał na nią, wreszcie wbił oczy w ziemię, tuż koło jej stóp.
– Co? – w jej głosie było zaskoczenie i niepokój, i smutek. I potężniejąca z każdą chwilą złość.
– No wiesz – znów się zawahał. – Nie, nie, ładnie ci, świetnie, tak, naprawdę, rewelacyjnie. Tylko ten kosmyk nad lewym uchem, trochę…
– On właśnie miał być nad lewym uchem – odwrócił się i poszła. Czekał.
Szła dzielnie, kołysząc kuperkiem w ciasno opiętej w ciasno opiętej spódniczce. Spódniczka sięgała ledwo do kolan, co nadawało jej chodowi dodatkowych plusów. Kurczę…
Żeby się upewnić, spojrzał na zegarek. Czekał.
Ostatni autobus do Merrywil odjechał pół godziny temu. Była zdana na jego samochód, tak, zapomniała o tym, zdecydowanie zapomniała…
Szła dalej. Jakiś młody szczeniak w bajeranckich spodniach, bez koszulki, pociągnął za nią wzrokiem.
Cholera. Gotowa była wyleźć na autostradę i łapać stopa. Tak, była w stanie to zrobić. Przestał czekać.
Dopadł ja po kilkunastu sekundach.
– Hej!
Nie odpowiedziała. Nie zatrzymała się. Wciąż szła pół kroku przed nim.
– Hej, naprawdę mi się podoba, wiesz?
– Naprawdę? – prawie krzyknęła. Pociągnęła nosem, odwróciła się. Oczy miała zaszklone. – Powiedz…
– Pewnie… – próbował się uśmiechnąć, ale czuł, że mu to nie wyszło. Sandra nie dostrzegła mankamentów tego uśmiechu. Rzuciła się Tysonowi na szyję.
Tego się nie spodziewał, zanim ją złapał, już od niego odskoczyła, już wracała do dawnej formy.
– No więc? – jej głos mógł kruszyć skały.
– Proponuję pizze. A potem lody.
– Duże?
Nie zdążył odpowiedzieć.
– Cześć, Sandra – ten głos dobiegł zza jego pleców. Znajomy głos.
Kapitan Olczoj w całej okazałości. Przyjaciel rodziców Sandry. Źle.
– Dzień dobry – odpowiedziała Sandra. – Znacie się, prawda?
– Chyba tak – Tyson wyciągnął rękę.
– Jak to chyba? – zdziwiła się.
– Pan Tyson – Olczoj pośpieszył z odpowiedzią – sądzi, że mnie nie zna, już mnie staksował. Bo ja jego znam dobrze, bardzo dobrze.
– Tak, a skąd? – ciekawość Sandry była nieznośna. Jeszcze chwila i zaproponuje temu gliniarzowi, żeby zjadł z nimi pizzę.
– No, to już są sprawy zawodowe. Prawda, panie Tyson?
– Ma pan smutny zawód.
– Ger… – Sandra wydawała się oburzona.
– Sandi, nie każdy jak ty bujał się w dzieciństwie na kolanach policjanta – Olczoj mrugnął do niej. – Ja już uciekam, muszę jeszcze odwiedzić znajomych. Trzymajcie się.
– Do widzenia – uśmiechnęła się Sandra.
– Do widzenia – odetchnął Tyson.
– Nie byłeś dla niego miły – powiedziała, gdy Olczoj już odszedł – ale wy macie ze sobą jakieś konsztachy. Na pewno.
– To co z tą pizzą? – przezornie zmienił temat.
– Tak, na pizzę. Ale wiesz co – spojrzała na niego prosząco – darujmy sobie te lody. Chciałabym jeszcze trochę pochodzić po sklepach, wiesz, obejść centrum…
– Wiem…
„… – Panie Tyson, proszę odpowiedzieć na jedno tylko pytanie. Czy oprócz chęci zysku, jakieś inne pobudki kierowały panem, gdy zdecydował się pan wziąć udział w napadzie?
– Nie. (…)”
fragment stenogramu z procesu Gerarda Tysona
Następnego dnia rano, przed domem zjawił się obcy facet. Tęczowe buty, spodnie, kurtka, włosy na głowie spięte w trzy koczki. Tyson przerwał nabijanie fajki i wyszedł do ogrodu, żeby samemu otworzyć furtkę.
– Gerard Tyson? – spytał, ale widać było, że robi to tylko dla zadośćuczynienia grzeczności. Musiał gdzieś widzieć Tysona, choć Gerard nie przypomniał go sobie.
– Tak. Dzień dobry – podali sobie ręce.
– Nazywam się Marlon. Patryk Marlon.
– Ojciec chrzestny?
– Przepraszam, kto taki?
– Nic, nic. Jaka sprawa? – spytał Tyson, choć domyślał się już o co chodzi.
– Czy moglibyśmy porozmawiać o tym w domu?
– Zapewne tak – Tyson przepuścił mężczyznę w drzwiach, posadził na fotelu w pokoju, sam stanął w drzwiach kuchni. – Napije się pan czegoś?
– Kawy, jeśli można, podróż do Merrywil jest jednak dość męcząca.
– Tak.
– Przyjechałem tu – Marlon zmrużył oczy, przechylił na bok głowę – Po pana.
– Wszystko jasne – Tyson usiadł w fotelu naprzeciw niego.
– Jest pan nam potrzebny.
– Komu.
– Grupie AsLive.
– Aha, zbieracie pieniądze, zrobię przelew…
– Nie, panie Tyson, niech pan nie żartuje. My nie tylko zbieramy pieniądze.
– Zanim poszedłem do pudła nie zajmowaliście się niczym innym jak zbieraniem forsy. Z tego powodu, szczerze mówiąc, Benny miał was w dupie.
– Ben Tijanas utrzymywał z nami kontakty, przyjaźnił się…
– Ze mną. I z Łatką. I z nikim więcej.
– Pamiętamy o nich.
– Trudno. O co chodzi? Konkretnie.
– Walczymy, prowadzimy walkę polityczną. Ostatnio wrze. Sprawa Beaffona. Pikietujemy pod Sądem Generalnym i Parlamentem. Pan wie jakie znaczenie ma wyrok w tej sprawie?
– Wiem.
– Nie można pozwolić na uwolnienie Beaffona. Potrzebna jest kampania, pieniądze i ludzie do pracy. Tacy jak pan.
– Ja jestem kryminalistą. Spędziłem cztery lata w pudle. Napad rabunkowy.
– My wiemy, o co chodziło. Przecież…
– Żadne przecież. Napad rabunkowy. Złodziej. Bandyta. Nigdzie się stąd nie ruszę. Tu mi dobrze.
– Panie Tyson, jest pan człowiekiem wrażliwym, dobrym. Zostało nas niewielu, trzeba walczyć…
– Wie pan co?! Trzeba, to zjeść, wypić i baby od czasu do czasu. Spędziłem cztery lata w pudle. Nie żałuje niczego, ale nic mi już się nie chce. Powiem panu coś, kiedy mnie tam trzymali, to ludzie mieli to gdzieś, powiem panu dokładnie, oni mieli to w dupie. Oglądali wideo i słuchali płyt. Jedli hamburgery i kopulowali w samochodach. Bo ich to wszystko nie obchodzi, bo ich to nie dotyczy. Jak któregoś zacznie dotyczyć, to jest już za późno. Powiem panu coś jeszcze. Ja już skończyłem swoją walkę. Mi to zwisa. Do widzenia panie Chrzestny.
– Że co? – Marlon nie zrozumiał. Milczał chwilę, nie wstając jednak z fotela. – Panie Tyson, nasza organizacja…
– Aha, mogę panu powiedzieć coś jeszcze, w sumie, co mi szkodzi. Porządni faceci nie chodzą po ulicach stadami. To samotnicy, wędrują po świecie pojedynczo. Jak się czasami spotka dwóch z nich, to pomagają sobie. Jak się ich skompletuje więcej, trzech, czterech, to razem mogą próbować coś zrobić, tak jak ja, Momorion i Łatka. Ale kiedy porządni faceci zaczynają płacić składki, dostają znaczki i legitymacje, to, zapewniam pana, ktoś robi na tym świetny interes.